Witryna Czasopism.pl

nr 19 (221)
z dnia 5 października 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

O TYM, DLACZEGO CZYTELNICY I WYDAWCY POWINNI POSŁUCHAĆ MARSZAŁKA PIŁSUDSKIEGO


„Sojusz z Rumunią musi trwać”
Józef Piłsudski


Nadarzała się okazja, by choć jeden kwartał przetrwać bez omówienia „Lampy”, ale po wnikliwej lekturze podwójnego, wakacyjnego numeru (7-8/2008) okazało się, że druga część warszawskiego miesięcznika to prawdziwy rarytas, a właściwie kolekcja rarytasów w postaci próbek twórczości młodych (młodość niech będzie tutaj kategorią dość względną, jako że znajdziemy reprezentantów rocznika '86, ale także – z drugiego bieguna – '54) pisarzy rumuńskich.


„Lampę” poświęconą współczesnej literaturze rumuńskiej otrzymujemy do ręki dzięki wsparciu, patronatowi oraz, jak mniemam, inicjatywie Rumuńskiego Instytutu Kultury, który działa w Warszawie od listopada 2006 roku i zajmuje się promocją języka i kultury rumuńskiej w Polsce. Z treściwej prezentacji Instytutu zamieszczonej na IV stronie okładki dowiemy się, jak nikła jest znajomość literatury rumuńskiej w Polsce. Literatura ta, dzięki działaniom Instytutu, współpracy z tłumaczami, wydawcami i pismami literackimi, ma być „coraz bardziej obecna w polskiej kulturze”. W słowie wstępnym Dorian Branea, dyrektor warszawskiego oddziału Instytutu, uznaje literaturę rumuńską za jedną z rzadziej czytywanych w Polsce: „Książki rumuńskich autorów, czy to dawniejszych, czy nowszych, są rzadko tłumaczone i nie trafiają do głównego obiegu”. Branea zauważa również, że prócz kompetentnej i oddanej grupy rumunistów oraz tłumaczy z rumuńskiego, znajomość literatury tego kraju ogranicza się do absolutnych klasyków lub późniejszych, bo powojennych, ale również pomnikowych, powszechnie cenionych twórców. Żal dyrektora Instytutu jest tym większy, że – mimo „imponujących narzędzi finansowych”, którymi Rumunia wspiera przekłady krajowej literatury na języki obce – nikłe jest zainteresowanie literaturą tego kręgu geograficznego ze strony profesjonalnych polskich wydawnictw. Powiem więcej: po lekturze dwóch monograficznych numerów „Literatury na Świecie”, jakie ukazały się u nas w ostatnich latach (nr 1-2/2000, a także skomentowany w poprzednim wydaniu „Witryny” numer 5-6/2008) oraz omawianego tutaj rumuńskiego wydania wakacyjnej „Lampy” żal Doriana Branei wydaje mi się w pełni uzasadniony.


Można oczywiście powiedzieć, że wydawcy nie wiedzą, co w literaturze rumuńskiej, szczególnie najmłodszej, wartościowe i potencjalnie interesujące dla polskiego odbiorcy, gdyż brak im katalogów prezentacyjnych, ale trudno byłoby wysuwać taki argument w sytuacji, gdy pierwszy – po 1989 roku – z dużych monograficznych numerów „Literatury na Świecie” ukazał się osiem lat temu. Sytuacja jest tym bardziej zastanawiająca, że spośród 22 twórców zaprezentowanych w „Lampie” na język polski tłumaczona była dotąd zaledwie jedna autorka. Chodzi o Simonę Popescu, której autobiograficzną powieść pt. Wylinka wydało zasłużone w tłumaczeniu „małych literatur” wydawnictwo Czarne. W „Lampie” przeczytać możemy dla odmiany jej tytułowy poemat ze zbioru Ksylofon i inne poematy. Bardzo uważnie – i z jak wielką czytelniczą radością! – zapoznałem się z prozami zamieszczonymi na kolejnych stronach warszawskiego miesięcznika.


Zacznę od Iona Manolescu i jego brawurowej Rumunii. 2005, czyli fragmentu jednej z najlepiej się sprzedających w ubiegłym roku książki pt. Poślizg (2006). Bohaterem powieści jest Alexandru Robe, 38-letni mężczyzna posiadający dom, samochód oraz dziewczynę, której każdy mu zazdrości. Czytelnik „Lampy” dowie się między innymi, w jaki sposób Alexandru wychodził z komunizmu, jak sprytnie sobie za czasów Ceauşescu radził („byłem bohaterem, drobnym opozycjonistą walczącym z systemem, dysydentem, o którym nikt się nigdy nie dowiedział”), przeczytamy też o jego szkolnych czasach, nastoletnich kolegach, ich perypetiach z dziewczynami czy stosunku głównego bohatera do innych ludzi (bardzo ich nie znosił, a nawet wpadał w panikę, gdy sprzedawczyni z piekarni chciała wydać mu resztę do ręki, zamiast położyć ją na ladzie; otrzepywał ubranie za każdym razem, gdy wpadał na niego jakiś śpieszący się robotnik itd.). Alexandru potrafi się jednak na „tych wszystkich” osobnikach mścić – co prawda nie na tych samych jednostkach, z którymi miał nieszczęście się stykać, ale przecież odwet na zupełnie przypadkowym obywatelu również daje sporo satysfakcji: „Mściłem się, biorąc do ręki książkę telefoniczną i śledząc strona po stronie historię ludzkiej nędzy. tam znajdowały się małe okazy komunizmu, odciśnięte umysłem szalonego autora. wszystkie twarze, które dręczyły mnie na ulicy, otrzymywały imię i nazwisko, pokracznym ciałom przydzielano tożsamość, oficjalny dokument z adresem i numerem telefonu i było to tak, jakby zrobić wizytówkę orangutanowi w zaroślach”. Z biogramu autorskiego dowiemy się, jak rozwinęła się fabuła Poślizgu: życie Alexandra zostanie zburzone, gdy bohater zauważy, że od kilku lat ktoś grzebie w jego wspomnieniach, aby sprzedać je na czarnym rynku. Przy pomocy przyjaciół oraz listu znalezionego w teczce jego dziadka, Robe zacznie szukać ludzi manipulujących jego biografią. Brzmi to wszystko intrygująco, a to jeszcze nie koniec zapętleń i komplikacji, których bez liku w samym tylko kilkuzdaniowym streszczeniu Poślizgu.


Drugi z najmocniejszych punktów rumuńskiego numeru „Lampy” to rozbrajająco śmieszne, błyskotliwe, pomysłowe, a ponadto pełne intertekstualnych zapożyczeń i dystansu do kultury wysokiej opowiadanie Filoclub, pochodzące ze zbioru Osobliwy bazar Radu Paraschivescu. Po lekturze tego obszernego opowiadania (osiem stron drobnym drukiem, format A4) jestem przekonany, że cały tom winien zainteresować nie tylko rodzimych wydawców, ale i czytelników. Filoclub nie zawiera nieczytelnych dla polskiego odbiorcy elementów polityki czy historii rumuńskiej. Wspominam o tym, gdyż nie jest to – jak widać na przykładzie niektórych fragmentów innych autorów z „Lampy” – tak oczywiste we wszystkich prezentowanych przypadkach i już w związku ze wspomnianą prozą Manolescu, a także autorów takich jak T. O. Bobe czy Stefania Mihalache, przypisy wydają się konieczne. Filoclub zaczyna się spokojnie i niewiele początkowo wskazuje na to, że za moment akcja opowiadania nabierze dynamicznego tempa, że wszystko przewrócone zostanie do góry nogami, pojawią się fabularne wymysły godne Woody'ego Allena i ciche, choć pełne żądz, marzenia niepozornych, sfrustrowanych profesorów akademickich. Więcej zdradzał nie będę, a wszystko dla dobra czytelnika, którego nie chcę pozbawiać przedniej zabawy.


Fragment powieści T. O. Bobe’a Jak spędziłem wakacje to kolejny przykład na to, że literatura rumuńska – nawet, gdy zajmuje się kwestiami trudnymi i tragicznymi lub opisuje czasy komunizmu – pełna jest humoru i dystansu do wydarzeń z przeszłości. Naszpikowany błędami ortograficznymi, stylistycznymi i interpunkcyjnymi tekst jest monologiem ucznia szkoły podstawowej, który musi napisać do szkoły dłuższe wypracowanie na zadany w tytule opowiadania temat. Po fragmentach z „Lampy” nieco na wyrost zawyrokuję, że nie zawsze powieści będące rozprawkami na narzucony z góry temat skazane są na porażkę (choć taką klęskę zdają się udowadniać kolejne opowiadania polskich twórców zapełniających antologie a to bożonarodzeniowe, a to walentynkowe, a to mierzące się z AIDS). Proza ta zgrabnie oddaje świat dziecięcych wyobrażeń i to, jak mały człowiek odbiera skomplikowaną rzeczywistość otaczających go dorosłych.


Na czytelnika czekają jeszcze Lucian Dan Teodorovici i Nasz cyrk przedstawia: (humor i groteska, tragizm i zrezygnowanie; historia człowieka, który każdego dnia wychodzi na parapet swojego mieszkania na piątym piętrze, by popełnić samobójstwo, oraz dać przypadkowemu przechodniowi złudzenie, że oto udało mu się uratować jakiegoś szalonego mężczyznę przed śmiercią), Stefan Bastovoi i Zające nie umierają (warto zwrócić uwagę nie tylko na zdjęcie i dość egzotyczny biogram autora, ale też na fragment sporu głównych bohaterów, którzy nie mogą dojść do porozumienia na temat śmiertelności tytułowych zwierzątek: „Zając może leżeć, mogą go jeść robaki, mogą zebrać się muchy! Ale zając nigdy nie umiera!”), Razvan Radulescu i fragment jego powieści fantasy pt. Truskawkarnia Sowy Kaliopi, Florina Ilis i spory fragment jej głośnej i wielokrotnie nagradzanej Krucjaty dziecięcej czy dziwaczna, chaotyczna i niełatwa proza Danieli Ratiu (Nie będziesz czynił żadnej rzeźby).


Jeśli idzie o kącik poetycki – bo i kilkoro reprezentantów rumuńskiej poezji się tutaj znalazło – wybieram dla państwa utwór zatytułowany Dilecta desnuda autorstwa Octaviana Soviany. Śmiałem się do łez czytając ten złożony z 27 krótkich cząstek poemat opowiadający o rozkosznych zbliżeniach osoby mówiącej w wierszu z niejaką Dilectą. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłby to być poważny utwór liryczny, ale w kategorii literatury kampowej jest to niekwestionowane arcydzieło. Trudno podać tutaj zaledwie fragmenty, bo poemat ten zaskakuje również swoją przemyślaną konstrukcją i rozkwitającymi motywami, ale pozwolę sobie na małe wypiski dla osób, które jednak do omawianej „Lampy” nie sięgną. Fragment (1): „Jak markiz w upudrowanej peruce / z epoki rokoka / piszę na wachlarzu Dilecty / nieprzyzwoite wiersze”. Fragment (15): „Śpię w / głębokim łóżku / Dilecty / jak wielki / królik o / gorącym futrze”. Fragment (23): „Szukam dobra, / prawdy i piękna. / W gorsie Dilecty / znalazłem / dwie kózki”. Warto dodać, że Octavian Soviany jest poważnym autorem setek opublikowanych recenzji i artykułów oraz jednym z najbardziej cenionych komentatorów współczesnych zjawisk w literaturze.


Rumuński Instytut Kultury prowadzi kampanię „Zapomniane słowa admiracji”, w której przypomina związane z partnerstwem polsko-rumuńskim zdania Jana Pawła II, Juliana Tuwima czy Józefa Piłsudskiego właśnie. Z tej to kampanii podkradłem motto dla niniejszego omówienia i chyba nie muszę dodawać, że dzisiaj – w odmiennych okolicznościach geopolityczych – sens przetrwania sojuszu polsko-rumuńskiego widzę głównie w wymianie kulturowej, ze szczególnym uwzględnieniem literatury. A argumentację za tym partnerstwem odnajdą Państwo w rzeczonych numerach „Lampy” i „Literatury na Świecie”.

Grzegorz Wysocki

Omawiane pisma: „Lampa”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
CENTRUM JAKO PROCES
GŁOSIĆ CUDA
HISTORYCZNA TWARZ WIARY

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt