nr 18 (220)
z dnia 20 września 2008
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
1.
Choć „nie-ludzka polityka” jest tematem przewodnim najnowszego numeru „Krytyki Politycznej” (15/2008), to chciałbym jej poświęcić tutaj najmniej uwagi, co bynajmniej nie oznacza, że temat ten nie jest istotny. Faktem jest również to, że temat ten nie został podjęty bezinteresownie; relacja „człowiek−zwierzę” wraz z kwestią biologiczności, zwierzęcości samego człowieka to kolejne zagadnienie, wobec którego nowa lewica musi się określić. W walce o idee i o pierwszeństwo musiały się pojawić przejaskrawienia. Przejaskrawia zatem Kinga Dunin, stwierdzając w tekście otwierającym dział (Czy empatia jest lewicowa?), że prawica może współczuć tylko Chrystusowi na krzyżu (który stracił w ramach zinstytucjonalizowanej religii wymiar partykularny, a stał się symbolem cierpienia w ogóle; współczuć nienarodzonemu dziecku, które nie osiągnęło jeszcze zdolności do odczuwania bólu; współczuć też sobie − że nie jest zdolna do skolonizowania umysłów tych, którzy do tej pory nie opowiedzieli się po jej stronie. Mocne to słowa, a każdy argument pochodzi z nieco innej bajki i nie wydaje mi się, by kategoria „empatii” była tutaj używana przez Dunin zawsze w takim samym sensie. Mamy raczej do czynienia z prowokacyjną figurą retoryczną, za pomocą której publicystka chce wsadzić kij w mrowisko, nawet za cenę nadinterpretacji tudzież wykluczenia pewnych faktów (czy chrześcijanie rzeczywiście mają tylko współczuć Chrystusowi? czy traktują go tylko jako abstrakcyjny symbol?).
Blok „nie-ludzki” przynosi nam jednak o wiele więcej niż tylko felietonowe prztyczki rozdawane przez Dunin, mianowicie solidną porcję tekstów poświęconych obszarowi idei, wyznaczonemu przez przecinające się zakresy etyki, polityki i biologii. Pytając o lewicowość empatii, redakcja „KP” pyta zatem nie tylko o to, czy wyłącznie im da się a priori przypisać zdolność do współodczuwania, zdolność o wiele większą aniżeli u konserwatystów. Pytanie takie byłoby banalne; tutaj tymczasem chodzi o przedefiniowanie postawy człowieka wobec życia w jego wymiarze biologicznym z uwzględnieniem coraz szybciej postępujących przemian w dziedzinie nauk przyrodniczych, jak również całego kontekstu historii biopolityki i tego, jak było traktowane ludzkie ciało i ludzkie życie przez samych ludzi aż po czasy obozów koncentracyjnych i łagrów. Nie bez przyczyny zatem obok tekstów poświęconych prawom zwierząt i współodczuwaniu z nimi (Olgi Tokarczuk Maski zwierząt i Sławomira Masłonia Rozum i jego antypody − świetne zestawienie problematyki etyki ludzko-zwierzęcej w myśli Petera Singera i prozie J.M. Coetzeego) pojawia się fragment przygotowywanego do druku tłumaczenia nowej książki Giorgio Agambena (Otwarte). To Agamben przecież jest obecnie najbardziej wpływowym kontynuatorem dzieła Michela Foucaulta, wypracowującym dalej za autorem Archeologii wiedzy kategorię biowładzy, umiejscawiającym w jej kontekście tragedię obozów koncentracyjnych, wreszcie − podejmującym problem relacji tego, co biologiczne w człowieku i tego, co abstrakcyjne, kulturowe (dawniej powiedzielibyśmy − duchowe).
Nie pojawia się w tym numerze wprawdzie hasło „posthumanizm”, zostało ono tylko zamarkowane obecnością wśród autorów kalifornijskiej filozofki i biolożki, Donny Haraway, niemniej jednak dla wtajemniczonych nazwisko to łączy się z nurtem refleksji nad związkiem człowieka i technologii, oraz problematyką autoewolucji gatunku ludzkiego poprzez zaawansowaną technologię. Wprowadzenie problematyki posthumanistycznej zbytnio skomplikowałoby być może mapę intelektualną kreśloną obecnie przez „Krytykę Polityczną”, być może przyjdzie jeszcze na nią czas, niemniej jednak warto pamiętać, iż oprócz refleksji ekologicznej i bioetycznej jest jeszcze kwestia udoskonalania biologicznego człowieka poprzez technikę, i jest to kwestia, która w coraz mniejszym stopniu staje się abstrakcyjnym problemem, jeśli weźmiemy pod uwagę prasowe doniesienia o bionicznych protezach (jak w przypadku Oskara Pistoriusa, pochodzącego z RPA biegacza z zaawansowanymi technologicznie protezami nóg − Edwin Bendyk, Człowiek-tytan). To jest druga strona medalu, o której warto pamiętać i warto będzie jeszcze do niej powrócić, bowiem nie jest ona już problemem, z którym mierzą się jedynie pisarze w laboratoriach swoich powieści (vide: Możliwość wyspy czy Cząstki elementarne Houellebecqa), ale zyskuje wymiar jak najbardziej konkretny. Nie pytajmy zatem tylko o to, jak lewica może polepszyć byt zwierząt w laboratoriach, ale pytajmy także o lewicową etykę w stosunku do zaawansowanych technologii.
2.
Pisałem na początku, że kwestia „nie-ludzkiej polityki” interesuje mnie tutaj jako aspekt szerszego zjawiska: jest nim problem autodefinicji samej lewicy i tego, jak powinna się ona określić w relacji do świata współczesnego. Lewicowość nie kończy się jednak tylko na teraźniejszości i na projektowaniu pewnych postulatów w przyszłość, ale obejmować musi również (krytyczny) stosunek do historii lewicy jako takiej.
Trudno środowisko „KP” oskarżać o historyczną amnezję; przecież to oni właśnie próbują odczytywać na nowo patronującego im Stanisława Brzozowskiego, odwołują się do działań Boya i Krzywickiej, mają − ciągle − w planach wydawniczych zbiór autobiograficznych tekstów Jacka Kuronia. Wydawałoby się zatem, że nie trzeba uświadamiać im, jak ważne jest określenie się w stosunku do historii tego, co lewicowe lub jakoś z lewicą się kojarzące.
Niezależnie jednak od tego, dobrze się stało, że w bieżącym numerze ukazała się Opowieść o pokoleniu marca Barbary Toruńczyk, pierwsza część wielkiego eseju, dla którego punkt wyjścia stanowi doświadczenie kontestacji roku 1968 – stało się ono po części udziałem redaktorki „Zeszytów Literackich”. Toruńczyk stawia ważkie pytanie o to, jaką drogą chce pójść lewica i upomina się raz jeszcze o przypominanie lewicowej historii. Redaktorka „ZL” wskazuje na rozbieżności, jakie miały miejsce pomiędzy ruchami studenckimi roku 1968 po wschodniej i zachodniej stronie żelaznej kurtyny: na Zachodzie głód wolności i pragnienie wyzwolenia się ze skostniałych oków państwowych oraz obyczajowych doprowadziły studentów do spektakularnych działań rewolucyjnych, jak wyrzucanie profesorów z katedr, palenie bibliotek, zamieszki na ulicach. Po drugiej stronie kurtyny działania te tymczasem paradoksalnie realizował rządzący partyjny establishment: polski ruch 1968 r. był ruchem pokojowym, to PZPR zamykała wydziały uniwersyteckie, odbierała dostęp do książek, usuwała profesorów z katedr, wprowadzała oddziały interwencyjne policji na ulice miast i pacyfikowała manifestacje studenckie. Toruńczyk poprzez to zestawienie zdaje się mówić: macie przed sobą dwie możliwe drogi, drogę radykalnej rewolucji i przemocy, która może się okazać bezproduktywna, z drugiej strony macie zaś polską − zapoznaną przez was − tradycję lewicowego oporu wobec komunistycznej monopartii, która od 1968 r. zaczęła na dodatek przyjmować oblicze endeckie. Alternatywa ta nie jest, oczywiście, taka prosta, tym bardziej że współczesna polska lewica − w tym i „KP” − czerpie mocno z oferty intelektualnej lewicy zachodniej, która to oferta nie powstałaby, gdyby nie zachodnia fala kontestacji 1968 r. Mimo to postulat stawiany przez Toruńczyk − sięgania do polskiej kontestacji − wydaje się cenny i ciekaw jestem, jak na niego odpowie Sławomir Sierakowski (odpowiedź ma nastąpić równolegle z ukazaniem się II części eseju Toruńczyk, co − o ile dobrze znam regularność ukazywania się „KP” − nie nastąpi zbyt szybko).
Już teraz warto jednak postawić w ślad za Toruńczyk pytanie o stosunek nowej lewicy do polskiego ruchu rewizjonistycznego i zrodzonych przez niego idei: Marca 1968 nie byłoby bez doświadczenia Października 1956 r. i tego, co dzięki ówczesnej odwilży dokonało się − najogólniej rzecz biorąc − w sferze idei. Okrągła, pięćdziesiąta rocznica Października nie była jakoś specjalnie zauważona przez środowiska lewicowe, tak jakby kwestie istotne 50 lat temu zupełnie się do dzisiaj zdezaktualizowały. Może tak jest w rzeczywistości, niemniej jednak za ruchem październikowym stoi pewien niewykorzystany w historiografii potencjał, który mógłby zostać wykorzystany przez lewicę, bo na pewno trudno użyć go jako kapitału intelektualnego, symbolicznego, o charakterze ponadpolitycznym; prawicowe rządy nigdy nie będą świętować przełomu, który dla nich będzie walką jednej frakcji komunistów z drugą frakcją komunistów, zawsze pozostanie problemem zewnętrznym. Dla prawicy ruch oporu wobec totalitaryzmu − nawet jeśli się zaczyna wcześniej niż w latach 70. czy 60. − nigdy nie będzie definiowany w oparciu o rewizjonizm Kołakowskiego czy Baumana, bo wygodniej jest się postawić z boku i określać te wydarzenia jako wewnętrzne walki w łonie PZPR. Może faktycznie przyszedł czas na to, by pisać powojenną historię Polski z uwzględnieniem również jej lewicowego wymiaru − nie zaś tylko − bogoojczyźnianego, katolickiego i patriotycznego. Ważne jest jednak to, by taka historia (historiografia) nie stała się alternatywnym biegunem dla coraz bardziej ciążących na prawo działań IPN.
3.
Poszukiwanie lewicowości w czymś, co na pozór ma wymiar tylko ostatniego romantycznego powstania narodowego (choć tym razem bez hekatomby ofiar), jest przedmiotem fascynującej rozmowy Sierakowskiego z Henryką Krzywonos, gdańską motorniczą, która zatrzymując tramwaj w sierpniu 1980 r., doprowadziła do tego, że cały Gdańsk począł się solidaryzować ze strajkującą Stocznią (Tramwajem do domu dziecka). Wywiad jest pasjonującą narracją zarówno o trudnym dzieciństwie Krzywonos, jak i o jej dynamicznej działalności w międzyzakładowym komitecie strajkowym, niemniej jednak zastanawiające jest to, że nie jest w nim eksponowany pewien element strajków sierpniowych − nazwijmy go „katolicko-patriotycznym”. Nie ma mowy o tym, jak to papież obalił komunizm, nie ma mowy o mszach przy bramie stoczni (choć te się pojawiają na zdjęciu towarzyszącym artykułowi), jest za to poruszająca opowieść o trudnym dorastaniu do świadomości, jak bardzo istotne jest poczucie godności człowieka i jak bardzo jest ważna międzyludzka solidarność. O strajku w stoczni można zatem mówić też w nieco inny sposób, nie tylko jak o dwudziestowiecznej obronie Jasnej Góry...
Portret Krzywonos, jaki się wyłania z tego wywiadu, wydaje mi się w tej chwili nawet o wiele bardziej interesujący niż dotychczas opublikowane na łamach „KP” wywiady-rzeki, bowiem nie mamy tutaj rozmowy z przedstawicielem dawnego partyjnego establishmentu, który obecnie odżegnuje się od lewicowości i zostawia ją młodym (jak Kwaśniewski), nie jest to też rozmowa ze zmęczonym anarchistą, który w swoim deklaratywnym liberalizmie jest w stanie przyjąć każdy język − byleby każdy używający tego języka mógł poczuć się dobrze (Michalski). Tutaj otrzymujemy krwisty obraz przedsiębiorczej kobiety, która swoim tramwajem wjechała do polskiej historii, w tym także − co ważne − do polskiej historii pisanej z perspektywy feministycznej. Można było przecież o Sierpniu ’80 porozmawiać z kimkolwiek innym, choćby z Bogdanem Borusewiczem; obecność Krzywonos jest tu jak najbardziej znacząca. Po pierwsze, właśnie z tego względu, że jest kobietą, po drugie zaś, że mamy do czynienia z narracją historyczną, która nie jest napisana ani przez zwycięzców rewolucji, ani też przez tych, którzy na solidarnościowej rewolucji nie skorzystali i do dziś są trawieni przez resentyment. Może właśnie takie mikrohistorie mogą stać się narzędziem dla historiografii uwzględniającej lewicowy wymiar polskiej historii XX wieku?
Omawiane pisma: „Krytyka Polityczna”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt