Witryna Czasopism.pl

nr 20 (198)
z dnia 20 października 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

felieton ___BIAŁA KARTA

Wybory, wybory i już po. A po: gorzkie szczęście PO, gorzki spokój PiS-u, mimo jesieni bardzo zielona i niepodważalnie czterolistna koniczynka PSL-u, mimo wmieszania się Filipin w wewnętrzne sprawy organizmu Aleksandra Kwaśniewskiego i ustroju Rzeczpospolitej Polskiej (czwartej) trzecie miejsce LiD-u oraz – co mnie najbardziej cieszy, choć niewiele ma wspólnego z nauczaniem JPII – dwie polityczne trumienki: bardzo długa i wąska dla Romana Giertycha, sporo krótsza i szersza dla Andrzeja Leppera.

José Saramago, pisarz portugalski, Nobel 1998, często przygląda się w swoich tekstach temu, jak działa demokracja, kiedy coś przestaje działać, innymi słowy – jak demokracja zapada się pod własnym ciężarem w okolicznościach niestandardowych albo nawet spowitych w metaforę. W istocie, rzeczywistość spowita metaforą wydaje się rzeczywistością nieszczególnie „standardową”.

Nie zajmę się pożywnym i dochodowym łuskaniem fasoli, a jedynie pozwolę sobie wyłuszczyć kilka spostrzeżeń, lecz zanim, pozwolę sobie dokonać subiektywnego i skróconego wyboru z twórczości i życia, z naciskiem na pierwszy rzeczownik, José Saramago.

Nieciągłości śmierci (As Intermitências da Morte) (tytuł jak z francuskiego Kundery, ale, na szczęście, portugalski pisarz musi się jeszcze wiele nauczyć, by pisać równie pretensjonalnie i nieznośnie jak „francuski” Kundera). W pewnym, niewymienionym z nazwy, demokratycznym kraju pewnego dnia śmierć zawiesza swe działanie. Nikt nie umiera. Ofiary drogowych wypadków, nieuleczalnie chorzy, naiwni i głupi – nikt nie umiera. Po wybuchu początkowej euforii kraj stopniowo zamienia się w hospicjum. Przepełnione szpitale. Bliscy, którzy jeszcze niedawno modlili się o życie swoich (również) bliskich, nie mogą doczekać się ich zgonu, skracającego agonię i cierpienie. Firmy ubezpieczeniowe bankrutują. Kościół wyraża, eufemistycznie mówiąc, zaniepokojenie (w uproszczeniu: nie ma śmierci = nie ma zmartwychwstania ciała = nie ma nauczania Chrystusa = nie ma kościoła = nie ma ciepłych posad purpuratów). Rząd przestaje sprawować rzeczywistą kontrolę nad obywatelami, a kościół – wirtualną. Chaos, jednym słowem.

Jeden tylko mechanizm działa dość sprawnie – rynek. Mafia negocjuje z rządem, mafia wywozi żywe trupy za granicę, gdzie owe trupy żywe wydają ostatnie tchnienie (poza granicami rozregulowanego państwa śmierć działa jakby nigdy nic). Po pewnym czasie rodzi to napięcia międzynarodowe, a to dlatego, że kraje ościenne nie zamierzają przemienić się w cmentarze swoich sąsiadów.

Et cetera.

Miasto ślepców (Ensaio sobre a Cegueira) (Studium ślepoty; polski tytuł jest równie nieliteralny jak angielski Blindness). W pewnym mieście pewnego kraju wybucha epidemia „białej ślepoty”. Obywatele, obywatel po obywatelu, tracą wzrok. Nie pogrążają się w ciemnościach, jeno w oślepiająco białej przestrzeni. Kolor nie ma znaczenia praktycznego. Białe czy czarne – zza płachty koloru nie sposób czegokolwiek dostrzec. Kolor ma znaczenie metaforyczne. Przywykliśmy, że biel (jasność, światło) objaśnia, a czerń (ciemność, mrok) skrywa. Przywykliśmy do tego i cztery litery. Dupa, bo kolory niczego nie objaśniają. Bo jeśli ktoś nie widzi, to widzieć nie będzie, niezależnie od tego, czy oczy mu wydłubano łyżeczką, wypalono pochodnią, czy nerwy wzrokowe przecięto traumatycznym zdarzeniem lub skalpelem.

Epidemia, jak to się mawia, zatacza coraz szersze kręgi. Rząd (demokratyczny) usiłuje poddać zakażonych kwarantannie. Kwarantannie coraz szerszej, bowiem strażnicy również zapadają na tajemniczą chorobę, aż wreszcie – cały kraj pogrąża się w „białej ślepocie”.

Tylko jedno działa sprawnie: wzrok pewnej kobiety, pojedynczy, który pomaga przetrwać w nowej rzeczywistości tak mężowi widzącej kobiety, jak ich towarzyszom.

Et cetera.

Studium jasności (Ensaio sobre a Lucidez) (zmierzając śladem nieliteralnej translacji, może by dać tytuł Miasto Białych Kart?). W pewnym mieście, znanym czytelnikowi z Miasta ślepców, obywatele w niezwykły sposób korzystają z biernego prawa wyborczego. Do urn wrzucają puste (białe) karty do głosowania. Ponad siedemdziesiąt procent uprawnionych do głosowania wykorzystuje i wypełnia swój demokratyczny obowiązek, nie wypełniając kart. Rząd znajduje się w nie lada opałach, bo jak zinterpretować taką anomalię, możliwą, co prawda, do wyobrażenia i mieszczącą się w ramach demokratycznego porządku, ale niemożliwą do zaakceptowania?

Skoro demokratyczne głosowanie podważyło, w interpretacji rządu, demokrację, innymi słowy: obywatele dokonali zamachu stanu, rząd wprowadza stan wojenny, to po pierwsze. Po drugie, skoro obywatele, w interpretacji rządu, obrazili się na demokrację, rząd obraża się na obywateli – przedstawiciele władz z rządem na czele – opuszczają miasto.

Późniejsze nerwowe działania rządu, kontrastujące ze spokojem obywateli niepokornego miasta, zmierzają do obarczenia winą kogokolwiek.

Et cetera.

Studium jasności jawi mi się jako anty-utopia oraz, jednocześnie, utopia. Utopia, ponieważ kreuje idealne społeczeństwo, zdolne do egzekwowania swoich praw. Za „białym” głosowaniem nie stoi żadna organizacja, a jedynie zdrowy rozsądek pojedynczych obywateli, którzy, zmęczeni (jak można domniemywać) politykami i polityką (stosunkowo młoda demokracja portugalska w wielu aspektach jest porównywalna do naszej), pokazują białą kartkę (w znaczeniu: czerwoną kartkę). Anty-utopia, bo akt głosowania, szlachetny i spontaniczny, nie doprowadza do zbudowania sprawiedliwszego czy szczęśliwszego społeczeństwa. Biała kartka z jednej strony jest okazaniem nieposłuszeństwa, z drugiej – kapitulacją w obliczu demokratycznych reguł, które – zdarza się, jak pisał Kurt Vonnegut – sprowadzają nasz wybór do wyboru, na który nie mamy najmniejszej ochoty. Do wyboru między zgniłymi jajami. I chociaż są to jaja, to jednak – w ogóle nieśmieszne.

Nie znam żadnego, równie spektakularnego przykładu z historii, ale przypominają mi się dwie akcje, o których chciałbym wspomnieć, a które łączy m.in. wykorzystanie elementów garderoby: rękawiczek i majtek.

Rękawiczki. W czasie wyborów prezydenckich w 2002 roku Francuzi musieli dokonać trudnego wyboru. Do drugiej tury przeszedł Jacques Chirac, którego większość miała już dość, oraz Jean-Marie Le Pen, lider skrajnie prawicowego Frontu Narodowego. Francuzi zacisnęli zęby (przysłowiowe) i poszli głosować. Wygrał Chirac. Francuzi głosowali w rękawiczkach, chcąc zademonstrować swe niezadowolenie czy też, nieledwie, obrzydzenie. Demokracja rzeczywiście pozwala dokonać wyboru, choć – często – nie pozwala wybierać pośród tego, na czym wyborcom zależy. Osiołkowi, pamiętamy, dano: w jednym owies, w drugim siano. Wyborcy nie zawsze znajdują się w równie szczęśliwej sytuacji, niekiedy muszą dokonać wyboru „mniejszego zła”. Termin ów, wątpliwy pod wieloma względami, nadspodziewanie często okazuje się koroną demokracji. Marna to korona, ale innej nie znajdujemy.

Majtki. Ten element świata tekstyliów wydaje się nacechowany bardziej optymistycznie niż rękawiczki. Majtki nie tylko, jak podaje wikipedia, okrywają podbrzusze, krocze i pośladki, ale także mogą odsunąć od władzy. „Panties for Peace” to międzynarodowa akcja, w której ramach kobiety wysyłają swoją bieliznę do birmańskich placówek dyplomatycznych. W Azji istnieje przesąd, że kontakt z damską bielizną pozbawia władzy. Po krwawej reakcji birmańskiej junty, po zamordowaniu, jeśli wierzyć źródłom dysydenckim, przeszło dwustu protestujących, kobiece majtki z różnych stron świata napływające do birmańskich ambasad przypominają o wolności i przynoszą – przesyłka po przesyłce – nadzieję na lepszą przyszłość. Może majtki okażą się skuteczniejsze od poczynań dyplomatów?

Ów proces, który wolno, z przymrużeniem oka, nazwać przejściem od „cywilizacji majtek” do „cywilizacji rękawiczek”, wydaje się dość powszechny. W niedemokratycznej cywilizacji majtek demokracja jawi się jako dobro wcielone i kraina szczęśliwości. A kiedy już dopnie się swego, kiedy dookoła radośnie i demokratycznie, kiedy majtki zamiast w skrzynkach pocztowych lądują na przypisanym sobie miejscu, wtedy po kolejnych zawodach i rozczarowaniach przychodzi poszukać rękawiczek.

A co po rękawiczkach? Nie wiem. Prześcieradło? Biała karta?

Ignacy Karpowicz

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
„TYGODNIK POWSZECHNY”: NA PRZEKÓR INFLACJI SŁÓW
TERAPEUCI BUSZUJĄCY W KINIE
felieton__SEKRETY ŻYCIA, CZYLI CO MA JULIUSZ ERAZM BOLEK DO EUGENIUSZA TKACZYSZYNA-DYCKIEGO

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt