Witryna Czasopism.pl

nr 17 (219)
z dnia 5 września 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

ZWIĄZANE USTA

Dziś prawdziwych subkultur już nie ma. Bunt się skończył, konflikt pokoleń wygasł, a młodzież ucichła. Jak owca idąca na rzeź, nie skarży się już ona na męki dorastania, niesprawiedliwość świata i obłudę dorosłych. Nikogo już egzystencja nie boli. Jeśli nawet jakiś młodzian poczuje lekkie kłucie gdzieś przy śledzionie albo za prawym okiem i dojdzie do wniosku: „to na pewno ból istnienia”, trudno mu będzie znaleźć kogoś innego, kto odczuwa boleści podobnego natężenia i zbliżonej natury. Kiedy nieszczęśnik spróbuje podzielić się swoją męką z innymi, szukając wsparcia i zrozumienia, dowie się zapewne, że przyjaciół co najwyżej istnienie swędzi albo mają istnieniową kolkę, ale na pewno nie jest to kłucie. To nie są okoliczności sprzyjające narodzinom subkultury, ta bowiem opiera się na wspólnocie doznań i przekonań. Zewnętrzne przejawy przynależności do takiej grupy (na przykład charakterystyczny strój) mają uświadomić światu, iż młodzież cierpi, że cierpi razem i że to jej wspólne cierpienie stanowi opozycję do bezbolesności świata dorosłych.


Oczywiście, istnieje kultura „smutnych dzieci” (emo), które same siebie nazywają nieprzystosowanymi do realiów życia. „Emoli” nie można jednakże uznać za subkulturę z dwóch powodów. Po pierwsze: rzadko przemieszczają się grupami, jako że ich domeną jest wyalienowanie i stała gotowość do popełnienia aktu samobójstwa (które, jak powszechnie wiadomo, jest ceremonią wymagającą atmosfery intymności). Po drugie: deklaracji o rozdzierających ich serca smutku i o „ogólnym nieprzystosowaniu” przeczy fakt, że doskonale posługują się nie tylko wszelkimi zdobyczami techniki (vide – krążące w Internecie miliony emo-blogów z emo-zdjęciami robionymi „z ręki”), ale i nieobce są im techniki autopromocji, czego doskonałym dowodem jest ścieżka kariery Toli Szlagowskiej i malowanych (dosłownie) chłopców z Tokio Hotel. Kultura emo ogranicza się najwidoczniej do formy zewnętrznej, stanowi czarne opakowanie dla dziury po należnym młodym ludziom, niewykorzystanym prawie do buntu.


Warto zadać sobie pytanie, dlaczego dzisiejsza młodzież jest taka niezbuntowana? Co ją skłania do ostentacyjnego pogodzenia się ze swoim losem i jawnej współpracy z osobami w wieku produkcyjnym? Czy – jak sugeruje Janusz Korwin-Mikke – globalne ocieplenie sprawiło, że szybciej się dziś dorasta? Czy dzięki zmianie klimatu nawet dziecko dostrzega śmieszność subkultury, jako grupy prawie dorosłych ludzi, identycznie ubranych, głośno krzyczących hasła siermiężnej ideologii i dlatego gdy już trochę podrośnie, samo nigdy nie wstąpi w jej szeregi?

Ja, członkini „pokolenia bez buntu”, ośmielam się wysunąć następującą hipotezę: za nasz rozsądek winę ponosi pochłaniająca nas powódź informacyjna. Od najmłodszych lat uczymy się krytycznie przyjmować każdą wiadomość, ważyć ją w myślach, przesączać przez przetak słowników i guglować. Nie sposób wytrwać przy jednej ideologii w świecie, który zmienia się jak w kalejdoskopie, bo światopogląd, który przyjmiemy za własny dzisiaj, już jutro może stracić na aktualności.


Rozsądnie, z umiarem


Ciekawa jestem, ilu spośród naszych czytelników – tak jak ja – wychowało się na dźwiękach baśni muzycznej na podstawie Alicji w Krainie Czarów Lewisa Carrolla z Magdą Zawadzką w tytułowej roli. Jeśli są tacy, zapewne pamiętają scenę rozprawy sądowej, kiedy to Zwariowany Kapelusznik zwraca się do Alicji z pretensjami o to, że ta rośnie na sali sądowej. Alicja odpowiada mu na to: „każdy ma prawo [rosnąć – przyp. A.R.], pan też rośnie!”. „Ale rozsądnie, z umiarem!” – kwituje Kapelusznik.

Powyższy dialog, mimo iż wydaje się absurdalny, doskonale obrazuje smutny fakt nakładania na dziecko przez dorosłych gorsetu powinności i zakazów. Dziecku zabrania się rosnąć w którąkolwiek ze stron, jeśli nie została ona uprzednio wybrana i zatwierdzona przez „gorseciarzy”. W pierwszym numerze czasopisma „Fragile” (1/2008) młodzi krakowiacy chwytają się za bary z… gorsetem tabu. Pięć kobiecych twarzy z palcami na ustach bezgłośnie zapowiada nam na okładce to, co jest w środku. A w środku znaleźć można coś niezwykłego – dowód na istnienie ostatniego bastionu buntu młodzieży. Jest to bunt intelektualny, przeciwko nierozmawianiu na tematy, na które nie rozmawia się, „bo nie!”.

Każdy z artykułów nawiązuje do tabu, ale każdy realizuje ten temat inaczej. W pierwszym tekście (Biblioteka tabu) Małgorzata Lebda wprowadza nas w zagadnienie, dając bibliograficzny przyczynek do nauki o tabu, bardzo pożyteczny dla dalszej lektury pisma.

We fragmencie dziennika poetyckiego pt. Zaduszki, anegdoty, wódczane wspominki… Józef Baran przełamuje tradycję mówienia o Krakowie poetów jako o przestrzeni magicznej i nieskazitelnej. Bez obawy o utratę ludzkiego szacunku i uwielbienia, opowiada on o wszechobecności alkoholu, który nazywa „antidotum na szare peerelowskie czasy”. Oczywiście, wódki pod krakowskimi stołami wszyscyśmy się domyślali, ale dzięki Baranowi możemy o niej nie tylko pomyśleć, ale i poczytać, zrozumieć, dlaczego musiała być. Piękny, barwny język poety i jego rozbrajająca szczerość z pewnością tylko przysporzą mu zwolenników.


Nie biegaj, bo się spocisz


W naukach genderowych gorsetem nakładanym za młodu będą zachowania przewidziane jako tożsame dla danej płci. W kulturze patriarchalnej kobieta z wiekiem oducza się naturalnej ekspresji uczuć (poddawania się wewnętrznym podszeptom), uczy się zaś definiowania siebie wyłącznie jako uczestniczki relacji z drugim człowiekiem. Stale musi reagować na cudze potrzeby i oczekiwania, zapominając o własnych. Zdaniem Anny Kapusty, autorki artykułu Tabu chichotu, mężczyzna to istota nieśmiejąca się (przykładem Platon). Nie śmieje się, bo mu nie wypada. Zasada jest prosta – nie śmiej się wcale, a zachowasz godność. Kobietę – jak można się domyślić – obowiązują bardziej skomplikowane zasady. Kobieta ma bowiem prawo – a nawet obowiązek – radować się w niektórych momentach życia. Kiedy śmieje się w połogu, jest to śmiech błogosławiony, ma siłę wspólnototwórczą i wynosi śmiejącą się na pozycję wyższą niż ta zajmowana przez nią na co dzień. Biada jednak takiej, która ośmieli się chichotać bez powodu! „Bez-połogowy” szczebiot ma siłę miażdżącą dla podmiotowości kobiety, sprowadza ją do roli „pieszczotki”, której mężczyzna (i to sam Mickiewicz!) zamyka usta pocałunkiem. Taki stan rzeczy należy jednak – jak można się dowiedzieć z artykułu – do zamierzchłej przeszłości. Dzisiaj z każdej strony dobiega już kobiecy „śmiech nad zakazem chichotu”.


Szmaciana wagina


Idąc dalej tropem kobiet walczących na łamach „Fragile” z „niewymawianym” (nie mylić z „niewymawialnym”!), natrafiamy na tekst Alexandry Hołowni, traktujący o działalności artystki i jej imienniczki – Alexandry Fly (Dozwolone od lat 18 – Alexandra Fly). Fly walczy z dyskryminacją kobiet ze względu na to, że mają piersi i waginy. Walczy z szykanami bronią ciemiężycieli. Obszywa sobie strój materiałowymi narządami płciowymi męskimi i żeńskimi, potem wsiada na pokład samolotu i frunie nad oceanem. W trakcie lotu podejmuje dyskusję na tematy moralności seksualnej. W podsumowaniu artykułu Hołownia opisuje zróżnicowane reakcje współpasażerów Fly – od zdziwienia, przez kpinę, do abnegacji (mam nadzieję, że chodzi tu o podstawowe znaczenie tego słowa). Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, jakbym zareagowała, widząc przy drzwiach do toalety na pokładzie samolotu kobietę w średnim wieku, o przaśnej urodzie, w dziwacznym przyodziewku i z pluszowym penisem na czole. Czy taki widok zmusiłby mnie do zastanowienia nad rolą kobiety (czyli m.in. swoją) w społeczeństwie? Tego przewidzieć nie mogę. Już teraz zastanawiam się nad czym innym. Czy Alexandra Fly wykupiła bilet na dziewięciogodzinny lot linii Continental z Berlina do Nowego Jorku tylko po to, by pokazać się pasażerom w stroju ze szmacianych wagin? Mam nadzieję, że jej performance zdarzył się przy okazji lotu, ale nie był jego przyczyną. Jeśli chciała sprawdzić prawdziwe reakcje żywych ludzi i wszcząć umoralniającą rozmowę, dlaczego nie wybrała się po prostu w swoim performance’owym stroju do osiedlowego warzywniaka?


Na ostatniej stronie wpisał się mąż żonie


W pierwszym numerze „Fragile” dużo miejsca poświęcono na wypowiedzi kobiet łamiących ustanowione przez mężczyzn prawo milczenia. Jednak w ostatecznym rozrachunku męska logika wygrywa. Tabu to temat, na który się nie rozmawia („bo nie!”), co do tego nie można mieć wątpliwości. Wchodząc na teren dyskusji, otoczony dotychczas murem milczenia, autorzy z czerwcowego „Fragile” pozbawiają go mocy tabu, desakralizują go. Tym samym odbierają sobie miano buntowników (gdyby się chcieli buntować, szepnęliby konspiracyjnie, zamiast krzyczeć na cały numer). Tym samym i kobiety mówiące na tematy feministyczne głośno, wyraźnie i kilkustronicowo, „detabuizują” swoje tabu dyskryminacji. Tak jest do chwili, kiedy pismo trzymamy otwarte. Wystarczy schować je do torby, żeby na dźwięk słowa „wagina” na ulicy podniosły się głowy i tkwiące w nich oczy obrzuciły mówiącego piorunującym wzrokiem. Może więc warto potrzymać je dłużej otwarte? Przynajmniej w oczekiwaniu na następny numer.

Anna Ryguła

Omawiane pismo: „Fragile”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
Sen o Gombrowiczu
MIĘDZY MŁOTEM RYNKU A KOWADŁEM SENSU
GŁOS WEWNĘTRZNY AMATORA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt