Witryna Czasopism.pl

nr 21 (199)
z dnia 5 listopada 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

CO SIĘ (KOMU) WYDAJE

Powiększenie to nie tylko tytuł filmu niedawno zmarłego mistrza Michelangelo Antonioniego, ale także nazwa na nową zakładkę (znajduje się ona w dziale Nowości) w popularnym serwisie Filmweb.pl. Dlaczego warto zwrócić na nią uwagę? Pomysł zakrojony jest dość ambitnie. Redaktorzy deklarują, że w tym miejscu chcą kinem zajmować się na poważnie, zamieszczać pogłębione analizy, nie tylko dzieł filmowych, ale także zjawisk z historii kina, przeprowadzać wywiady z najciekawszymi twórcami, krytycznie podchodzić do popkultury. Do tego wszystkiego mają służyć narzędzia antropologii kulturowej, socjologii i filozofii. Tak zaprojektowany dział ma być poniekąd odskocznią od pozostałych stron portalu, na których stykamy się z newsami, krótkimi recenzjami, rankingami, multimedialnymi gadżetami, prezentacją filmów na sposób katalogowy: metryczka filmu, biogramy i filmografie twórców. Odskocznią albo dopełnieniem, ukłonem w stronę tych, którzy poszukują ambitniejszej lektury, lubią wychodzić poza doraźność i chętnie pogłębiliby swoją filmową wiedzę. Pomysłowi należy przyklasnąć, na razie nie narzekamy na nadmiar ciekawych, wyczerpujących tematów, tekstów drukowanych na łamach branżowych miesięczników czy na stronach wielu portali zajmujących się X Muzą. Tymczasem w Powiększeniu przeczytamy analizę Krzysztofa Michałowskiego Nie jesteś już bezpieczny – władza w filmach Michaela Haneke, cztery rozmowy: z Halem Hartleyem (Prawdziwa fikcja w nierealnym świecie) i Etgarem Keretem (Nie reprezentuję żadnej grupy społecznej, ale grupę emocjonalną), Volkerem Schlöndorffem (Powiedziałem sobie, że jeżeli się uda, do końca życia będę robił kino czarne) oraz z Dorotą Kędzierzawską (Nie lubię realizmu), ponadto szkic Grzegorza Piotrowskiego Bzyku bzyku na kocyku, czyli o polskim filmie pornograficznym i dwa teksty Piotra Śmiałowskiego, omawiające kwestie powstałe na rodzimym gruncie: Co przeżywa polski inteligent? oraz Kłamstwo i prawda, czyli rzecz o Katyniu. Nie będę odnosić się do powyższych tekstów, poza wskazaniem na ich obecność, zależy mi bowiem na odnotowaniu faktu, że powstaje coś ciekawego w ramach komercyjnego – bądź co bądź – portalu, coś, co w dodatku wpisuje się w odwrotną tendencję, do jakiej zdążyliśmy się już przyzwyczaić; zamiast formatować treści do szablonu: krótkie, łatwe i przyjemne, publikuje się teksty długie, analityczne, niestroniące od nauk humanistycznych.

Skoro przy nowościach filmowopiśmienniczych jesteśmy, przyjrzyjmy się nowemu magazynowi filmowemu – od razu jednak napiszę, nie ma co robić sobie apetytu na kolorowe pismo, wypełnione fotkami gwiazd, w dodatku w niskiej cenie, żeby złowić czytelnika – a mianowicie „Magazynowi Filmowemu SFP”. „Magazyn” to mutacja Biuletynu Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Biuletyn zaczynał swoje życie od 2 stron, przez lata się rozrastał, aż postanowiono wydawać magazyn, który pozwoli w bardziej wyczerpujący sposób przedstawiać to, co dzieje się w kinematografii i na jej obrzeżach, a także w samym Stowarzyszeniu. „Magazyn” jest tubą środowiskową i nie sądzę, by trafiał do szerokiego grona czytelników (chociaż jest łatwo dostępny w formie pliku PDF), nikt go bowiem nie promuje poza gronem osób przynależnych do branży i zainteresowanych jej problematyką; zresztą więcej w nim środowiskowych, czyli z ducha biuletynowych, informacji niż treści atrakcyjnych dla kinomanów (nie ma np. recenzji). Ja jednak znalazłam w nim kilka ciekawych rzeczy, oczywiście, związanych z animacją.

Oczywistość ta wynika z zainteresowań i w miarę – na ile czas pozwala – pilnego śledzenia prasy kulturalnej pod kątem publikacji dotyczących filmu animowanego, z czego staram się zdawać relację w „Witrynie”. Pierwszy numer „Magazynu” (1/2007) przynosi aż trzy takie teksty. Jest to krótki przewodnik po historii łódzkiego studia Se-ma-for, pióra jego obecnego szefa, Zbigniewa Żmudzkiego. Warto przy tej okazji wspomnieć, że w łódzkim „Kalejdoskopie” (9/2009) ukazał się tekst Anny Świerkockiej Nowa wersja „Quo vadis?”, z dobrze nastrajającym podtytułem Renesans animacji. Renesans dotyczy animacji lalkowej, która z powodzeniem realizowana jest w łódzkim studiu. Świadczą o tym m.in. najbliższe plany produkcyjne Se-ma-fora, a także fakt, że jego animatorzy zaczynają być doceniani i zauważani jako wysokiej klasy specjaliści przez inne zagraniczne studia. Tekstowi Żmudzkiego w „Magazynie” towarzyszy ramka, w której wypisano kilka rocznic polskiej animacji, na pierwszym miejscu zamieszczono naturalnie tę najważniejszą, czyli przypomnienie, że 60 lat temu, właśnie w Łodzi, powstał pierwszy polski film animowany Za króla Krakusa Zenona Wasilewskiego, ujęto też w niej ogólną informację, co składać się będzie na jubileuszowe obchody. Zachęcająco brzmi zapowiedź wydania, jeszcze w tym roku, Historii polskiej animacji jako pokłosia sympozjum naukowego, które odbyło się we wrześniu w Łańcucie, mało mamy bowiem publikacji poświęconych tej dziedzinie sztuki. Główne obchody odbędą się w 2008 roku, a o szczegółach przygotowywanych wydarzeń powinniśmy się dowiedzieć z drugiego numeru „Magazynu”. Być może w planach jest duży przegląd na wzór tego, który został zorganizowany na 55-lecie i odwiedził kilkanaście miast Polski. Na razie możemy delektować się dwupłytowym albumem Antologia Polskiej Animacji i pomieszczonymi na nim 28 perełkami polskiej animacji. Wkrótce czeka nas kolejna uczta. Z odpowiedzi Marcina Giżyckiego Antoniemu Bańkowskiemu, zarzucającemu autorom antologii haniebne pominięcie w projekcie wielu uznanych animatorów (list do redakcji Bańkowskiego i odpowiedź Giżyckiego, który dokonał wyboru filmów do Antologii, a także odpowiedź redakcji, znajdują się na ostatniej stronie „Magazynu”) dowiaduję się, że na ten rok planowana jest trzypłytowa antologia polskiej animacji dziecięcej, w dalszych planach przewiduje się wydanie płyt z filmem eksperymentalnym. Dzięki tym inicjatywom Polskiego Wydawnictwa Audiowizualnego będziemy mogli zgromadzić nie dość, że pokaźny, to w dodatku bardzo reprezentatywny przegląd dokonań polskiej animacji.

Na koniec chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jeden tekst z pierwszego numeru „Magazynu”. Został on opatrzony bardzo ogólnym tytułem Nowa animacja, a rozważania w nim zawarte nie wychodzą poza jedną stronę – nie pozwala na to biuletynowa forma „Magazynu” – skłania jednak do wielu przemyśleń i wywołuje chęć polemicznego rozwinięcia podjętych w nim wątków. Autorką tekstu jest Alina Skiba, reżyser i producent filmowy, mająca na swym koncie również animacje, zasiadająca w radzie artystycznej nowego programu Młoda Animacja; słusznie zwraca ona uwagę na zmiany we współczesnej kulturze, pisząc o niej, że jest: „kulturą dostępu”, „kulturą menu, kulturą wyboru z gotowych elementów, z których układamy własny wzór, wprowadzając go do świata »symulakrów«, wydarzeń generowanych z ciągów zerojedynkowych, zamienianych w wirtualną realność”. Nie sposób też nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że nowe kanały dystrybucji otworzyły niedostępne do tej pory, szczególnie dla tych, którzy tworzą animację na sprzęcie domowym, możliwości przedstawienia ich widzom. Skoro praktycznie nie ma miejsca na animację artystyczną w kinie i telewizji (notabene, nowy program Młoda Animacja współorganizowany jest przez Telewizję Polską, więc może znów film ten wróci do telewizji), to tym chętniej twórcy korzystają z internetu. Popularność portalu YouTube świadczy o masowym wręcz wykorzystaniu nowego kanału dystrybucji, pokazuje jednocześnie właścicielom platform cyfrowych, że animacja powinna się znajdować w ofercie programowej. Oczywistością jest też, że animacja służy dziś do tworzenia wielkich widowisk filmowych, bez niej nie powstałyby przeboje kinowe, rację ma zatem Skiba, kiedy stwierdza, że „współczesne wielkie hity ekranowe to filmy – można powiedzieć bez przesady – animowane z udziałem żywego planu”.

Trudniej się jednak zgodzić, kiedy pisze:

„Ale – wbrew wielu opiniom – nie widzę zagrożenia dla filmu animowanego artystycznego. On się po prostu zmienia i przystosowuje do nowych warunków, jakie dyktuje mu wirtualny świat”, bo słowo dyktuje w kontekście filmu artystycznego raczej zgrzyta, prawdziwi artyści są wolni i nikt im niczego nie powinien dyktować, a nawet jeśli jakiś dyktat ma miejsce, to ich rolą powinno być pójście pod prąd. Być może to tylko moje naiwne wyobrażenia. Jednak zdaje mi się, że, owszem, artyści (może trzeba by ich pisać przez wielkie A?) mogą wykorzystywać nowe technologie, ale nie sądzę, żeby horyzontem ich dążeń była owa „potęga cyfrowego świata”, która spełnia się w tworzeniu kolejnych niby-bytów w grze „Second Life” (nie wiedzieć czemu Skiba przytacza ją jako przykład tejże potęgi). Chyba zbyt łatwo i beztrosko autorka przeskoczyła tu od filmu artystycznego do sfery komercyjnych działań z wykorzystaniem technik animacji. W kolejnym akapicie znów nie ma argumentów na to, że film animowany artystyczny nie powinien czuć się zagrożony, bo wymienia się w nim takie m.in. tytuły: Shreka, Władcę pierścieni czy Piratów z Karaibów. Który z nich można by uznać za animację artystyczną? Nie przeczę, wymienione filmy „pokazują, że wreszcie wszystko jest możliwe. Technika ogranicza nas w coraz mniejszym stopniu”, ale jak to się ma do filmu artystycznego? A zdanie: „Animacja podejmuje wyzwanie, by stać się sztuką reagującą. Nie tylko sztuką bawiącą” bezsprzecznie zdradza autorkę – gdyby miała na myśli film artystyczny, po prostu nie napisałaby takiego zdania. To widowiska przeznaczone na wielki ekran aspirują do bycia czymś więcej niż tylko półtoragodzinną zabawą, zgoda, ale animacja artystyczna nie może aspirować do samej siebie. W kolejnym zdaniu mamy następne przeczenie. Alina Skiba pisze, że „Na tegorocznym MFF Cannes Nagrodę Jury otrzymało animowane Persepolis. Nie decydowała o tym jego wizualna atrakcyjność, ale fakt, że film opowiadał ważną historię.” Mało odkrywcze rozpoznanie i nic nie wnoszące do tematu Nowe technologie – szanse czy zagrożenia dla współczesnego filmu animowanego, to oczywiste, że dobry film powinien opowiadać zajmującą historię i nawet jeśli wyposaży się go w atrakcje wizualne (Piraci z Karaibów), to nie znaczy, że będzie to dobry film. Można by zresztą zadać pytanie poboczne: czy film artystyczny musi opowiadać zajmujące historie? Powinien być wszak sferą artystycznych poszukiwań, także afabularnych, poza narracją. Dobrze by było posłuchać samych twórców animacji artystycznych, jak oni zapatrują się na zmiany, dyktaty, nowe technologie i możliwości. Czy widzą dziś więcej szans dla tworzenia filmu autorskiego, czy więcej zagrożeń?

Agnieszka Kozłowska

Omawiane pismo: „Magazyn Filmowy SFP”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
ROZGRYWKI W „CZASIE KULTURY”
MASKA HISTERII
MIĘDZY KULTURĄ A ANTROPOTECHNOLOGIĄ

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt