nr 21 (199)
z dnia 5 listopada 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Niemalże każda wystawa w znanej i cenionej galerii doczekuje się licznych omówień, poczynając od prasy codziennej, a kończąc na tzw. tołstych żurnalach. Obok tradycyjnych mediów coraz liczniejsze są pisma internetowe czy blogi prowadzone przez krytyków. Można powiedzieć: jest nieźle. O sztuce przeczytać można wiele i pisze się o niej bardzo różnorodnie. A tu nagle, coraz częściej, można usłyszeć głosy o kryzysie krytyki. Już nie tylko Kuba Banasiak – prowadzący blog znamiennie zatytułowany Krytykant (www.krytykant.blogspot.com) – narzeka na jej obecny stan. Skąd nagle ten alarmistyczny ton?
Na okładce najnowszego, listopadowego numeru „ARTeonu” wybito hasło Kryzys krytyki. A Piotr Bernatowicz – redaktor naczelny pisma – we wprowadzeniu do tego wydania (Siła krytyki) pisze: „Niezależnie od tego, jak byśmy nie oceniali dzisiejszej roli krytyka sztuki, którego pozycja w polu sztuki wydaje się coraz bardziej podważana przez kuratora, wciąż spoczywa na nim jednak duża odpowiedzialność. Krytyk sztuki korzysta bowiem z zaskakującej i tajemniczej siły słów, które nie zużywają się mimo wielokrotnego użycia. Ukryty za swym niewidocznym orężem krytyk potrafi być surowy i władczy. Niewinne dotknięcie piórem papieru (czy raczej palcami klawiatury) czasem staje się dotykiem burzącym czyjś sen, budzącym całe spektrum emocji: od ekstazy do depresji. Czy każdy krytyk zdaje sobie sprawę ze swej władzy?”
Zatrzymajmy się na chwilę przy tym fragmencie tekstu. Z jednej strony krytyk okazuje się gatunkiem zagrożonym (chociażby przez wspomnianego przez Bernatowicza kuratora), z drugiej zaś irytuje, budzi lęk. Bo nadal ma władzę. Krytyk jest zwierzęciem zagrożonym zagładą, a jednocześnie boleśnie kąsa. I do tego okazuje się być nieświadomym swojej siły. Zaiste, redaktor „ARTeonu” nakreślił janusowy obraz dzisiejszej krytyki, ale być może niezbyt odległy od rzeczywistości.
Zobaczmy, co mówią sami krytycy. W „ARTeonie” znalazły się cztery odpowiedzi na ankietę rozpisaną przez redakcję (Kim jest krytyk sztuki dzisiaj? Ankieta „ARTeonu”). Dobór respondentów został starannie przemyślany. Znajdujemy tu redaktora kwartalnika artystycznego i krytyka z wysokonakładowego tygodnika. Osobę prowadzącą witrynę internetową i autorkę blogu (a jednocześnie wykładowcę akademickiego). To cztery bardzo różne media i sposoby mówienia o sztuce. Wszyscy respondenci odpowiadają na te same pytania, dość różnego zresztą charakteru. Od podstawowego, czym jest krytyka i jaki ma ona wpływ na obraz sztuki, po relacje między krytykiem a kuratorem, marszandem i – co oczywiste – artystą. Jest nawet pytanie o wzór, autorytet krytyczny. To interesujący materiał, padają istotne odpowiedzi, ale chwilami najciekawsze są pominięcia, uniki stosowane przez biorących udział w tej ankiecie.
Chyba najlepiej grę niedopowiedzeń widać w punkcie dotyczącym relacji krytyk-kurator, krytyk-marszand (i łączenia tych funkcji). „Marszand, wiadomo – handluje, a kurator?” – pyta Łukasz Guzek, redaktor witryny internetowej www.spam.art.pl. „Zapewne nie przypadkiem – pisze dalej – […] te dwa zawody […] zostały wymienione razem. Kurator przygotowuje pole działania marszanda. To ideolog na usługach marszanda […]. I dodaje: „Kuratorzy często udają krytyków, powtarzam, udają. Ich oceny są usłużne. Tymczasem […] krytyka powinna cechować niezależność”. Spokojniej, ale równie zasadniczo te role rozdziela Piotr Sarzyński, stale piszący o sztuce w tygodniku „Polityka”: „Zdecydowanie nie podoba mi się – niestety, coraz częstsze – łączenie owych ról. Wyobrażam sobie, że w życiu zawodowym można przechodzić od jednej roli do drugiej, ale łączenie ich w tym samym czasie jest podejrzane estetycznie i zdecydowanie podważające wiarygodność”.
Ale już dla Grzegorza Borkowskiego, redaktora kwartalnika „Obieg”, krytyk i kurator to pokrewne role. Nawet marszand powinien być kuratorem. Chociaż w tym ostatnim przypadku potrzebna jest pewna czujność czytelników, bo przecież celem działania marszanda może być prestiż jego galerii (czyli, mówiąc wprost, sukces finansowy). Natomiast dla Izabelli Kowalczyk, redaktorki internetowego pisma „artmix” i autorki blogu www.strasznasztuka.blox.pl, krytyk wchodzący w relacje z handlem i kolekcjonerami staje się istotą podejrzaną, ale krytyk i kurator w jednej osobie już nie. Wystawa jest – jak podkreśla Kowalczyk – „rodzajem interpretacji sztuki, a więc w tym przypadku krytyk wypowiada się w innej formie – formie wystawy, a także w ten sposób prezentuje swoje odczytanie sztuki współczesnej”. Dodajmy jeszcze jeden cytat z wypowiedzi Grzegorza Borkowskiego: „Powinnością krytyka sztuki jest utrzymywać (i artykułować) dystans do hierarchii, jakie tworzy rynek sztuki, i do hierarchii, którą tworzą intelektualne mody”.
Izabella Kowalczyk i Grzegorz Borkowski należą do najciekawszych polskich krytyków. I niezależnych w swych sądach. Można też z łatwością podpisać się pod ich słowami. Krytyk bywa bardzo ciekawym kuratorem, niejeden kurator zajmująco pisze o sztuce, a i zdarzają się marszandzi robiący ważne wystawy, a do tego nieźle władający piórem. Coś mnie jednak w obu tych wypowiedziach niepokoi. Powtórzmy raz jeszcze fragment przywołanego tekstu Borkowskiego: „Powinnością krytyka sztuki jest utrzymywać (i artykułować) dystans do hierarchii”. I jakoś nie mogę opędzić się od pytania: jak ma to robić osoba nie tylko co chwilę zmieniająca role, ale grająca je równocześnie? Jak ma to uczynić krytyk, jeżeli pisze do pism wydawanych przez galerie albo przez domy aukcyjne? Czy – i w jaki sposób – można zagwarantować takiemu krytykowi niezależność? Czy można zachować niezależność, będąc etatowym pracownikiem dużej instytucji wystawienniczej i pisząc recenzje z wystaw organizowanych nie tylko przez inne, konkurencyjne galerie, ale nawet z przygotowywanych przez swoich kolegów zza biurka? Jak traktować teksty autorstwa właścicieli galerii zajmujących się sprzedażą sztuki, przebierających się okazyjnie w szaty krytyków? Wszystkie te sytuacje prowadzą do powstania wzajemnych systemów zależności i hierarchicznych układów. Jednak okazuje się, że te dylematy łatwo można pominąć.
Wiem, czepiam się spraw małych, banalnych, przyziemnych. Oczywiście, te zwyczajne problemy nie wyczerpują samego problemu stanu dzisiejszej krytyki. Może nawet przysłaniają sprawy poważniejsze, ucieczkę od wartościowania i od prowadzenia sporu o sztukę, o czym pisze J.J. Charlesworth w świetnym tekście Krytyka w stanie krytycznym, umieszczonym w tym samym wydaniu „ARTeonu”. Jednak nie uciekniemy od tych prostych, banalnych pytań. Bo dotyczą one spraw dość podstawowych, jak wiarygodność czy właśnie niezależność.
We wspomnianym już przeze mnie tekście Piotra Bernatowicza można znaleźć ciekawą uwagę: „Krytyk za pomocą słów panuje nad emocjami czytelników. Jednak nad krytykiem panuje czas, drwiąc często z jego bezwzględnych sądów.” Lecz zanim tak się stanie, to krytyk może zadrwić z nas. Bo tak naprawdę będzie jedynie stwarzał pozory, a czytany przez nas tekst okaże się trochę sprytniejszą reklamą.
Omawiane pisma: „ARTeon”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt