nr 21 (199)
z dnia 5 listopada 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Wiadomo – cudze chwalicie, swego nie znacie, co swoje potwierdzenie znajduje w najnowszym numerze (57-58/2007) „Kwartalnika Filmowego”. Bo kto, może poza garstką historyków polskiego teatru, kiedykolwiek słyszał o Izabelli Teleżyńskiej? A to jedna z niewielu polskich aktorek, które rzeczywiście zaistniały w kinie światowym i to nie tylko dzięki graniu cudzoziemek w amerykańskich operach mydlanych. Teleżyńska (alias Iza Teller) ma na koncie kilkadziesiąt ról filmowych i telewizyjnych, m.in. w filmach Luchino Viscontiego (Ludwig), Karela Reisza (Isadora), a przede wszystkim Kena Russella, z którym pracowała kilkakrotnie, by wspomnieć Kochanków muzyki czy Lisztomanię. Tym większa zasługa Artura Patka (Izabella Teleżyńska – szkic do biografii), który przybliża sylwetkę aktorki, opisując jej karierę, począwszy od teatralnych początków w Polsce.
Visconti chciał, aby Teleżyńska zagrała ciotkę pisarza w planowanej przez niego ekranizacji W poszukiwaniu straconego czasu, ekranizacji, która ostatecznie nie powstała. Wielka szkoda, bo twórca Lamparta jak mało kto czuł Prousta, a wrażenie robiła już sama obsada: Alain Delon, Simone Signoret, Silvana Mangano, a przede wszystkim – po latach – Greta Garbo w epizodycznej roli królowej Neapolu. Cóż, truizmem jest stwierdzenie, że równie – a może nawet bardziej – fascynująca jak historia kina jest lista filmów niezrealizowanych, jak właśnie proustowski projekt Viscontiego. A także adaptacja Przedwiośnia w reżyserii Andrzeja Wajdy, której blisko półwieczne burzliwe dzieje (pomysł pojawił się już w 1956 roku, pierwsza z pięciu wersji scenariusza – w 1966, a ostatnia w 1999) barwnie opisuje Tadeusz Lubelski (Przedwiośnie Andrzeja Wajdy. Dzieje niezrealizowanego projektu). Kto byłby lepszym Baryką – Daniel Olbrychski, Jerzy Radziwiłłowicz czy Michał Żebrowski? Czy niewierna Laura licealistom kojarzyłaby się nie z Małgorzatą Lewińską, ale Beatą Tyszkiewicz, Krystyną Jandą czy Grażyną Szapołowską? Śmierć której Karusi bardziej zapadłaby widzom w pamięć – tej o twarzy Barbary Kwiatkowskiej, Mai Komorowskiej czy Sophie Marceau? Możemy tylko „gdybać” (choć filmowe Przedwiośnie ostatecznie powstało – zrealizował je Filip Bajon, jakie jest, każdy widział) i żałować, że Wajdowska wizja pozostała kolejną „historią niebyłą”.
Lektura ostatniego „Kwartalnika Filmowego” pozwala poznać właśnie trochę tego „swojego”, mniej znanego, jak opisane przez Łukasza Maciejewskiego (Szósty palec u ręki) dokumenty Marka Koterskiego czy tzw. „trzecie kino”, zjawisko nazwane, ale dotąd właściwie niezdefiniowane, czekające na bardziej precyzyjny, rzetelny opis – esej Marty Hauschild (Trzecia fala polskiego kina? Dzieje kilku terminów) jest tego początkiem. Podtytuł tomu to jednak nie tylko kino polskie, ale także kino sąsiadów. I tu okazuje się, że czasami cudzego – choć geograficznie bliskiego – nie chwalimy, bo nie znamy. Konia z rzędem temu, kto potrafiłby wymienić nazwiska najważniejszych litewskich reżyserów albo tytuły tamtejszej filmowej klasyki. Nie jestem pewna, czy w naszej świadomości w ogóle istnieje pojęcie kina litewskiego. W mojej, przyznaję, jest mało konkretne, raczej kojarzy się z urodzonymi na Litwie twórcami-emigrantami (czy raczej wygnańcami): Jonasem Mekasem, jednym z najważniejszych artystów amerykańskiego undergroundu i Tadeuszem Konwickim – o budowanym w jego filmach micie Litwy z wpisaną weń ideą „prywatnego ekumenizmu” pisze zresztą Przemysław Koniecki (Idea „prywatnego ekumenizmu” u Konwickiego). Nasze spojrzenie na Litwę jest specyficzne, zniekształcone przez „...ojczyzno moja”, bo – jak słusznie zauważa Janusz Gazda (Za oknem krzyży – Litwa) – mamy tendencję do traktowania jej jako obszaru geograficznego objętego kulturą polską. I jest w tym pewnie jakaś doza wyższości. Na historii uczono nas o Rzeczypospolitej Obojga Narodu, brak nam świadomości litewskiej odrębności (i bardziej dogłębnej znajomości tej kultury, wydaje się, że adekwatne byłoby stwierdzenie „Litwo, obczyzno moja”), stąd duże zaskoczenie polskiego turysty np. w wileńskich muzeach, gdzie dowiaduje się, że to, co w jego głowie funkcjonuje jako unia, dla Litwinów jest polską okupacją. Okupacją zastąpioną zresztą potem przez sowiecką, tym bardziej zacierającą ślady odrębności nadbałtyckiej republiki – skoro na mapie Europy nie ma niepodległej Litwy, nie ma więc litewskiej kultury, a zatem i kina, choć historia tamtejszej kinematografii sięga początków XX w. Od 1940 roku do połowy lat 50. filmy realizowano tu wyłącznie wspólnie z wytwórniami radzieckimi, pierwszy samodzielny litewski obraz – Błękitny horyzont Vitautasa Mikalauskasa – powstał dopiero w 1957 roku. Jednak, jak przypomina Gazda, wszystkie filmy nakręcone na terenie ZSRR, wyświetlane były – także w Polsce – z rosyjskim dubbingiem, by utrzymać wrażenie jednolitości tzw. kultury sowieckiej. A jednak ową kulturową odrębność udało się w kinie zachować, przemycić w obrazach, czego dowodem dokładnie tu opisany „litewski Popiół i diament”, czyli Nikt nie chciał umierać (1963), jeden z trzech (pozostałe to Kronika jednego dnia i Wspaniałe słowo – wolność) zrealizowanych przez Vytautasa Žalakevičiusa filmów, za sprawą których kino litewskie zaczęło zyskiwać międzynarodowy rozgłos. A kilkadziesiąt lat później, podobnie jak kinematografie innych byłych republik sowieckich, litewskie kino mocno odczuło polityczne zmiany: początek lat 90. to czas kryzysu objawiającego się spadkiem produkcji do zaledwie jednej fabuły na kilka lat. Na szczęście, jak pisze Anna Mikonis (Ferment intelektualny w kinie litewskim), przemianom ustrojowym towarzyszył ferment intelektualny, który doprowadził do rozwoju kina niezależnego i powstania – jeszcze przed odzyskaniem niepodległości, w 1987 roku – formacji artystycznej, skupionej wokół „Kinemy”, pierwszej niezależnej litewskiej wytwórni filmowej. O tym, nieistniejącym już, ruchu młodych wówczas filmowców, opowiadają związani z nim artyści: Šarūnas Bartas, Audrius Stonys i Valdas Navasaitis. Z ich wypowiedzi wynika, że równie trudno zachować własną, kulturową i artystyczną odrębność w warunkach państwa totalitarnego, jak i rynku komercyjnego. Akurat w tym wypadku nic, co sąsiedzkie, nie jest nam obce. Pocieszające jest jednak to, że mimo wszystko filmowo bywa ciekawie, zarówno na własnym podwórku, jak i tuż za miedzą.
Omawiane pisma: „Kwartalnik Filmowy”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt