nr 20 (198)
z dnia 20 października 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Jaki jest związek między polityką a kinem? Gdy trafimy na zły film, możemy po prostu opuścić salę, wyrzucając sobie naiwność, podatność na manipulacje reklamy i żałując wydanych pieniędzy. Z polityką jest inaczej – obowiązujące prawo wyborcze ogranicza nasz wpływ na obsadę, każąc nam opłacać nie tylko aktorów, których po prostu nie lubimy, ale i tych nieutalentowanych, wyraźnie źle obsadzonych, niezdolnych do udźwignięcia powierzonych im ról. Polityka jest jak kino bez klamek – puentuje swój felieton (Kino bez klamek) Jacek Żakowski, jeden z nowych autorów odświeżonego „Filmu” (nr 10/2007, lifting dotyczy m.in. zmiany szaty graficznej i zwiększenia objętości). I jakkolwiek konkluzja to dosyć przygnębiająca, trudno się z nią nie zgodzić, zwłaszcza w okresie kampanii wyborczej, kiedy marzy się nam inteligentny pilot umiejący wybrać kanał, na którym akurat nie są emitowane spoty wyborcze. I nie chodzi tutaj wyłącznie o kwestie ideologiczne, sympatie i preferencje polityczne, ale też o czysto estetyczne: nasza reklama polityczna to prosty, by czasami nie rzec – prostacki, odwołujący się do często skrajnych emocji – przekaz w niewyszukanej formie. Na tle dowcipnych, pełnych dwuznaczności, niekiedy naprawdę finezyjnych reklam komercyjnych spoty wyborcze rażą swoją topornością, choć przecież nie oznacza to, że nie są skuteczne.
Tymczasem to nie „mordy nasze kochane”, ale oni mieli rządzić jesienią. Rok temu Agnieszka Holland zapowiadała realizację odwołującego się do amerykańskich wzorców serialu political fiction, nie kryjąc, że – jakkolwiek nielubiane jest to słowo – w ów projekt wpisana ma być spora doza dydaktyzmu, a jego celem będzie edukacja ku demokracji. Nie chodziło o realizację filmu z kluczem i pokazanie, jak jest, ale jak mogłoby być, bo polityka wcale nie musi być brudna. Do tego ów przekaz opakowano w atrakcyjną formę – za kamerą stanęła jedna z najlepszych reżyserek na świecie, wspomagana przez siostrę i córkę, przed kamerą – doskonali aktorzy, w tym unikający seriali Andrzej Seweryn i Janusz Gajos.
A życie dopisało swoje scenariusze. TVP za czasów prezesury Bronisława Wildsteina nie była zainteresowana udziałem w realizacji Ekipy, swoją decyzję tłumacząc tym, iż w scenariuszu brak zdecydowanej sympatii dla którejś z opcji politycznej. Owa serialowa polityczna neutralność byłaby pewną odmianą po tym, co TVP serwuje nam na co dzień, ale szefostwo (a szef Agencji Filmowej jest, mimo zmiany prezesa, ciągle ten sam) było innego zdania. I nie tylko w tej kwestii – dwa miesiące temu „Przekrój” (nr 33/2007) opisał swoisty cenzorski mechanizm działający w TVP, którego ofiarą, oprócz Ekipy, padł m.in. Korowód Jerzego Stuhra. TVP nie była zainteresowana współprodukcją nie tyle ze względu na temat (lustracja), ile jego ujęcie. W realizację tych projektów zaangażowały się telewizje prywatne i jest pewnym paradoksem, że misyjną Ekipę pokazuje megakomercyjny Polsat, a TVP swoją misję wypełnia zwiększoną dawką M jak miłość (i jej klonami) czy widokiem tańczących na lodzie celebrities.
Na czym więc owa misyjność Ekipy polega? Chociażby na naiwnym przypomnieniu, że polityka nie jest celem samym w sobie, grą, ale narzędziem do rozwiązywania problemów społeczeństwa, dzięki czemu będzie ono lepiej żyć – podkreśla prof. Mirosława Marody, rozmawiająca o tym serialu na łamach październikowego „Filmu” (Prawdziwej ekipy brak) wraz z Tomaszem Łubieńskim, Andrzejem Saramonowiczem, Jackiem Żakowskim i naczelnym miesięcznika, Jackiem Rakowieckim. Tymczasem polityka kojarzy się nam właśnie z brudną grą, dbaniem o własne interesy pod przykrywką „dla dobra Polski” i władzą dla władzy. Wydaje mi się, że ludzie z prawdziwym zacięciem społecznikowskim, chcący naprawdę robić coś dla innych, funkcjonują poza wielką polityką, działając w organizacjach pozarządowych albo gdzieś na forum lokalnym. Przez kilkanaście lat transformacji nie powstał pozytywny wzorzec, nie zbudowano dobrego mitu polityka – jego symbolem wciąż pozostaje Nikodem Dyzma w swoich różnych mutacjach. Ekipa jest próbą stworzenia takiego mitu, propagowania dobrych wzorców. Nieprzypadkowo w dyskusji pojawiło się nazwisko Franka Capry, ponieważ główny bohater serialu w jakimś stopniu jest wnukiem filmowego pana Smitha. Przypomnijmy, grany przez Jamesa Stewarta idealista i harcerz został wybrany senatorem na miejsce zmarłego poprzednika. Jedzie więc do Waszyngtonu, pełen wiary i chęci do pracy, tyle że wkrótce okazuje się, iż wielu jego kolegów-senatorów to ludzie skorumpowani, niedbający o dobro wspólne. Mimo to podejmuje samotną, ale ostatecznie zwycięską walkę o wartości, na jakich zbudowana została amerykańska demokracja. Niemal 70 lat później do Warszawy jedzie 37-letni profesor Konstanty Turski, by zastąpić na stanowisku szefa rządu Henryka Nowasza, oskarżonego o współpracę z SB. I to ów bezpartyjny premier z Zamościa jest przykładem polityka, dla którego władza nie jest celem, ale środkiem, rodzajem służby – dla dobra Polski już bez cudzysłowu. I z tym mam – chyba nie tylko ja – największy problem, bo Turski jest nazbyt doskonały. Młody pasjonat, spełniony zawodowo i rodzinnie, odważny – nie waha się powiedzieć chińskiemu ambasadorowi, co sądzi o ludowej demokracji – a nade wszystko skuteczny. Podobnie jak Żakowskiemu, trudno mi zaakceptować wizję premiera-strażaka, który jedzie do ludzi i sam załatwia problem. Bo do każdego sam nie dojedzie, dlatego trzeba by jeszcze zbudować system z kompetentnymi urzędnikami i dobrym prawem. Wizja Holland jest więc nieco naiwna, a wpisane w nią marzenie o dobrym, silnym człowieku, szeryfie, który robi porządek w miasteczku, jednak pachnie autorytaryzmem, a przecież chcemy budować społeczeństwo obywatelskie. Niemniej jednak nie wątpię w szlachetne intencje realizatorów i życzę sukcesu w lansowaniu dobrych wzorców, mimo pewnych wpadek (np. dotyczących kwestii ekonomicznych), na które zwracają uwagę internauci – jako wnuczkę rolników rozbawił mnie do łez widok chłopów z widłami, gotowych wymierzyć sprawiedliwość za zniszczone pole.
Polityka deprawuje – twierdzi Żakowski i przykładem tego jest premier Nowasz, świadomy kompromisów, na jakie musiał pójść. Ta postać wydaje mi się bliska rzeczywistości, ale gdybym mogła, w wyborach głosowałabym na Turskiego. Chciałabym, żeby na czele rządu stał taki bezpartyjny fachowiec, a moje kolano zoperował dr Burski z Leśnej Góry – tyle że obaj istnieją tylko na ekranie. „Coś, co mogłoby się wydarzyć naprawdę, ale co jest trochę lepsze niż to, co możemy obserwować za pośrednictwem telewizji czy gazet” – mówiła Agnieszka Holland o świecie polityki w Ekipie. To fikcja, ale przecież, jak mawiał Oscar Wilde, czasami życie naśladuje sztukę. A i drzwi bez klamek można wyważyć wspólnym wysiłkiem.
Omawiane pisma: „Film”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt