Witryna Czasopism.pl

nr 19 (197)
z dnia 5 października 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

KOMIKSY, KOMIKSY − MAGICZNE OBRAZKI

Nie bez kozery omówienie najnowszego numeru szczecińskiego kwartalnika „[fo:pa]” (12/2007) zaczynam od przypomnienia piosenki, która przewijała się gdzieś przez akustyczny pejzaż mojego dzieciństwa. Nie była ona bynajmniej iskrą, która rozpoczęła przygody z komiksami, ale dziś świetnie oddaje, co działo się w głowie małego Michała, a także coś, co było w historyjkach obrazkowych i co sprawiło, że go przyciągały na długi czas. Dziś, przeglądając niejednokrotnie poszarpane, pożółkłe zeszyty wydawane przez takie wydawnictwa jak TM-Semic, nie mogę ukryć zadziwienia tym, jak przeraźliwie niskiej jakości była amerykańska produkcja, którą próbowano sprzedać nam, ówczesnym dzieciakom z podstawówki: schematyczny aż do bólu rysunek, sztampowe fabuły, z rzadka silące się na to, by wybić się ponad przeciętność, na domiar złego wszystko mierne pod względem edytorskim − papier podły, kolory się rozjeżdżały, często występowały przebarwienia. Z drugiej strony przychodzi i odkrycie pozytywne; widzę bowiem, ile musiało się dziać w naszych głowach, jak bardzo byliśmy wchłonięci przez komiksowe światy, skoro bez mrugnięcia okiem „kupowaliśmy” tę formę. Jak wiele zależało od naszej wyobraźni, która rozciągała komiksowe uniwersa ponad to, co było dane w akurat zdobytym odcinku, ba, mnie samego skłaniała do rysowania alternatywnych historii z ulubionymi bohaterami bądź też do przerysowywania (naturalnie, w ułomny sposób) kadrów, które szczególnie mi się spodobały. Okres, o którym piszę, nie jest jednak dwudziestoleciem międzywojennym (wówczas również docierały do Polski zachodnie historyjki, jak te o Flashu Gordonie), ale pokrywa się z okresem transformacji ustrojowej po 1989 roku, kiedy to rynek publikacji dla dzieci na dobre otwarty został również i dla takich inicjatyw wydawniczych, jak amerykański masowy komiks o superbohaterach. W tym czasie panowała wielka moda na Żółwie Ninja (i w związku z tym na pseudo-walki karate na szkolnym boisku), a także − nieomal równolegle − na dinozaury za sprawą Spielbergowskiego Parku Jurajskiego. Notabene, oba te zjawiska znalazły swoje odbicie także w produkcji komiksowej, oba też (choć w formie niekompletnej − nie można mieć wszystkiego) znalazły się w mojej kolekcji.

Czasy się jednak zmieniły, pod koniec lat 90. nastąpił drugi boom komiksowy w Polsce, prawdziwszy, bo bardziej wielokierunkowy, jeśli idzie o ofertę wydawniczą; zaczęto śmielej upominać się o komiks ambitny, a komiksowi popularyzatorzy mieli więcej możliwości, by pokazać, iż czytanie komiksów nie jest objawem jawnej niedorosłości, niezdolności czytania (kompensowanej rzekomo przez obcowanie z mniej wyrafinowaną formą narracyjną aniżeli proza Dostojewskiego czy Manna). Pojawili się również pierwsi polscy fani mangi, którzy początkowo mieli do dyspozycji tylko nieszczęsną Czarodziejkę z Księżyca, ewentualnie anime pokazywane przez stację Polonia 1 z włoskim dubbingiem (ciekawe, ile z ówczesnych dzieci myśli nadal, że okrzyk „aiuto!” znaczy po japońsku „pomocy”!), ostatecznie to, co było nadawane przez kanały satelitarne. Czasy jednak, jako się rzekło, zmieniły się niepomiernie i w siną dal odszedł ów heroiczny okres zaszczepiania w umysłach polskich dzieci komiksowego bakcyla. Z nostalgią mogę go tylko wspominać, podobnie jak z nostalgią wcześniejsze od mojego pokolenia roczniki wspominają pierwsze pojawienia się Tytusa, Kajka i Kokosza (prasłowiańskiej wersji marynarskiej pary Kajtka i Koko), komiksowego Hansa Klossa, kapitana Żbika, trudno dostępnych numerów Relaksu.

Ten przydługi passus wspomnieniowy jest niezbędny, by zrozumieć, w jakim miejscu znaleźliśmy się z komiksem obecnie. Nostalgię za dziecinnym zachłystywaniem się komiksami mogę przewalczyć jedynie dlatego, że mam świadomość, iż komiksy z powierzchni ziemi starte nie zostały, ale wręcz przeciwnie, mają się dobrze i jest ich coraz więcej − lepszych czy gorszych, ale jest ich dużo, dobrze wydanych (a co za tym idzie, dużo droższych, aniżeli 9900 starych złotych, które płaciło się w 1991 roku...). A zatem jest w czym wybierać. Piszę te słowa w zasadzie z pozycji kogoś, kto komiksy czytywał jeszcze w liceum, teraz jest z różnych powodów jedynie życzliwym obserwatorem serwisów, nowości, jednakże ostatni numer „[fo:pa]” obudził potrzebę wspominkowego „tarzania się” w starych zeszytach, jak również przyjrzenia się temu, co w świeżej trawie piszczy.

Bardzo interesujący jest fakt, że z dwóch kluczowych dla numeru artykułów autorstwa Jerzego Szyłaka i Macieja Parowskiego (Podstawy komiksu oraz Syzyfowe prace) wychodzą na wierzch nadal te same problemy, o których można było deliberować kilkanaście lat temu. Komiks wyłania się z nich jako zjawisko wciąż niezrozumiane, nierozpoznane przez większość społeczeństwa. Wprawdzie już trudno mówić o prześladowaniach za domniemane starcze zdziecinnienie, które miałoby być przyczyną czytania komiksów w wieku powyżej 15. roku życia, niemniej jednak społeczny odbiór komiksu pozostawia wiele do życzenia.

Jeżeli problem komiksu jako takiego postawimy na gruncie − powiedzmy − socjologicznym i zaczniemy pytać, kto i co czyta, to i tak prędzej czy później natrafimy na argumenty, które już sygnalizowałem wcześniej: że oddawanie się komiksowym lekturom jest objawem jakiejś formy analfabetyzmu, przejawiającej się brakiem umiejętności czytania bardziej skomplikowanego tekstu, skoncentrowania uwagi na przekazie wyłącznie werbalnym, koniecznością używania podpórek, protez w postaci ilustracji, wreszcie, jest ów analfabetyzm związany z brakiem wyobraźni, skoro jeśli ktoś nie potrafi sobie czegoś wyobrazić na podstawie wielkiego opisu, to sięga po gotowca.

Ostatni z tych objawów próbowałbym obalać argumentem podanym na wstępie − w głowach czytelników komiksowych też się odbywa skomplikowany proces odbioru, ich umysły są aktywne, muszą bowiem sobie radzić z wpisanym w naturę komiksu schematyzmem przedstawień. Dużo ciekawsze jednak wydaje się to, w jaki sposób postrzegany jest komiks jako gatunek. Fantazja czytelnika pracuje, wybiega na przód historyjki, uzupełnia informacje zasugerowane w pojedynczym kadrze czy ich serii. Na dodatek, jak pokazuje Szyłak, uruchamiana jest przy lekturze komiksu osobna kompetencja, której zaprzysięgli krytycy komiksu mogą być najzwyczajniej w świecie pozbawieni. Nie, nie, drodzy czytelnicy, nie jest to teoria umysłu tworzona przez uciśnione lobby komiksowe, ale efekt badań psychologów rozwojowych: w ramach eksperymentów związanych z mową bada się bowiem, czy dziecko w pewnym wieku jest w stanie znaleźć powiązania treściowe pomiędzy poszczególnymi rysunkami. Jeżeli wszystko w małej głowie działa poprawnie, to porządek jest taki: kotek zobaczył na stole butelkę z mlekiem, wskoczył na stół i strącił ją łapą. Dla kogoś, kto taką kompetencję ma nie dość dobrze rozwiniętą − w dużym przerysowaniu wyglądać może to tak: kotek, butelka z mlekiem na stole, kotek strąca łapką butelkę, rozbite szkło. Zero spójników, zero powiązania. Jak zatem można potem dziwić się, gdy ktoś nazywa komiks bzdurą? − jest to odruch obronny osoby niemającej intuicyjnego dostępu do wiedzy na temat tego, jak komiks działa i jak należy go czytać. Tak więc resentyment się kłania!

Zajmijmy się jednak postrzeganiem komiksu funkcjonującego jako gatunek (mniejsza o to czy artystyczny − o artyzmie, podobnie jak w przypadku filmów czy książek, można mówić tylko w wybranych przypadkach). Jedni widzą w nim rodzaj ilustracji do tekstu, inni rodzaj tekstu otoczonego obrazkami, jeszcze inni byliby skłonni postrzegać go jako coś w stylu zamrożonego filmu, wyciętych i wybranych kadrów. Wszystko to jednak mrzonki, komiks jest bowiem zjawiskiem osobnym. Owszem, synkretycznym pełną gębą, powstałym jako synteza obrazu i słowa (a i to nie zawsze!), domagającym się osobnego ujęcia, choć − jak zauważają Parowski z Szyłakiem − niekoniecznie na polu osobnych badań naukowych. Mamy do czynienia ze swoistym teoretycznym węzłem gordyjskim − nie chcemy traktować komiksu jako gorszego gatunku ilustracji czy spłaszczonej literatury, bo za każdym razem krzywdzimy go tym lekceważącym podejściem, ale trudno jest wypracować inne kategorie do tego, by mówić sensownie o komiksie, wreszcie − by się od takich przebrzmiałych i oklepanych argumentów raz na zawsze uwolnić i wskoczyć na wyższy poziom. Jak widać z artykułu Parowskiego, na stare argumenty wystarczają stare kontrargumenty, a i tak to niczego nie zmienia; kto Mausa Arta Spiegelmana traktuje na równi z Kaczorem Donaldem, ten nigdy chyba się nie uwolni od przytoczonego przeze mnie zapóźnionego sposobu myślenia.

Cześć i chwała zatem redaktorom „[fo:pa]” za to, że podjęli się zbadania takiego zagadnienia. Obok prac Szyłaka, artykułów samego Parowskiego i jego współpracowników z „Czasu Fantastyki”, publikacji w „Zeszytach Komiksowych” i artykułów w serwisach komiksowi i w ogóle popkulturze poświęconych, numer ten układa się jako wcale zgrabna cegiełka w gmachu polskiej komiksologii. Cegiełka w dodatku graficznie wysmakowana, okraszona komiksami, bez których numer byłby kaleki! I tu należy wymienić zwłaszcza prace Marcina Ponomarewa Ostatni log, Przemysława Mężyńskiego Gry wojenne oraz undergroundowy w stylistyce Balonik duetu Maciej Banaś − Bartosz Szczybor. Miłego oglądania!

Michał Choptiany

Omawiane pisma: „[fo:pa]”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
NA USŁUGACH CIAŁA
NIEPOKOJE WYCHOWANKA KOMIKSU
OKIEM I UCHEM

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt