Witryna Czasopism.pl

nr 19 (197)
z dnia 5 października 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

NA BOSO, PO PIJAKU

Nie pasują mi te dzianiny. Tekstylia bis są ciężkie, nieporęczne i bełkotliwe. Redaktorzy tomu chętnie dodają splendoru sprawom, trendom i nazwiskom zupełnie na to niezasługującym.

Za patetycznym hasłem – Słownik młodej polskiej kultury – kryje się stara mizeria. Nawet pierwszy argument przemawiający za wydaniem tego tomu, czyli magiczne kryterium młodości, wydaje się mocno szemrany. Przed chwilą raz jeszcze przejrzałem uważnie dział film, który mam omówić. Same młode twarze: rocznik 1963, 1967, 1964. Zapewne są to twórcy bardzo młodzi duchem.

Tak zwana młoda kultura (młoda literatura, młode kino) jest jakimś dziwnym, prywatnym zaklęciem wymyślonym na zakrapianym wieczorku zapoznawczym albo w trakcie dedukowania, skąd jeszcze wyciągnąć kasę na kolejne miłe stypendium. Nie wierzę w zbiorowość w sztuce. W skrzyknięcie się kilku panów i kilku pań, którzy wyznają, że we wspólnocie siła, oraz że na rzecz „dobra wspólnego” chętnie rezygnujemy ze szczęścia własnego. Z egoizmu. Tere-fere. Wprawdzie kilka razy coś takiego rzeczywiście się udało, również w kinie – ostatnio np. DOGMA, ale to tylko sporadyczne przypadki. W sztuce zawsze liczy się bowiem wyłącznie nazwisko artysty. Liczba pojedyncza, a nie mnoga. Dzieło, nie marketing. Oczywiście, sprytny (np. „tekstylny”) P.R. w pierwszej fazie może być pomocny. Nagle dowiadujemy się na przykład o wielkości jakiejś mętnej laski piszącej wiersze lub – w świątyni sztuki - smarującej rybki starą oliwą. Ale następne laski (ciotki?) już, już stoją w kolejce po swoje pięć minut i piętnaście sekund lokalnej sławy, odbijającej się artystowską czkawką po Masłowskiej, Witkowskim, czy – nie daj, panie Boże – nieszczęsnym i pretensjonalnym Dehnelu.

Ciekawe skądinąd, jak potoczyły się losy pieszczochów z pierwszego tomu Tekstyliów? Warto by to kiedyś sprawdzić. Podejrzewam jednak, że o większości spośród nich od dawna zapomnieliśmy. To zaraźliwa infekcja, gdyż o co najmniej połowie autorów (artystów?) wymienionych w chwalebnie inaugurującym Tekstylia bis dziale film radziłbym zapomnieć nawet przed przeczytaniem. Piotr Kletowski (główny redaktor działu), Joanna Rożen-Wojciechowska, Mariusz Frukacz i Marta Ambrosiewicz rzetelnie wykonali swoją robotę. Z lupą przefiltrowali odmęty kina niezależnego, animacji i fabuł. Ale znajdując tam głównie męty, opisali je zadziwiająco namiętnie. Co drugi polski reżyser jest „odważny”, co czwarty „bezkompromisowy”, co siódmy „znakomicie rokuje”. Może oglądamy inne filmy?

Zabawne i jednak znamienne wydało mi się połączenie kina niezależnego (ale bez hasła wyjaśniającego ten fenomen) i mainstreamowego w jeden wspólny wzorek. Tymczasem akurat ten sweterek (te tekstylia) mają bardzo różne ściegi. Pamiętam ubiegłoroczną torturę, kiedy na jednym z setek bardzo niezależnych festiwali przez tydzień musiałem oglądać płody geniuszy kina offowego. Uciekałem w popłochu. Naprawdę najwyższy czas przestać traktować offowców jak zwierzątka pod specjalną ochroną. Radosne medialne chwalby, piwka z dziennikarzami i młodymi aktorkami, statuetki i oscary rodzimego chowu sprawiły, że – w ogromnej większości – cały ten off od dawna stał się schroniskiem dla małoletnich grafomanów, słabeuszy i lekkoduchów, którym wydaje się, że dwóch sponsorów, stara kamera i chęć szczera zrobią zeń Lyncha, Tarantino, od biedy także Bergmana. Otóż „robią” kretyna.

Na ostatnim festiwalu w Gdyni do konkursu głównego znowu załapał się koryfeusz offu, Piotr Matwiejczyk, który tym razem pokazał film Na boso. To bardzo ambitne kino. Dziewczynka z serialu Na dobre i na złe gra w nim bosą nimfę, która najmuje się jako niania u aktora Dorocińskiego, po czym nie niańczy dziecka, tylko śpi. W tym czasie jej własny tatuś (Mirosław Baka) śpi z Agnieszką Wagner. Szczęściarz. Ale bosa nimfa jest zrozpaczona. Po uprzedniej konsumpcji kromki z masłem, dziewczyna idzie spać: na zawsze. Mianowicie podcina sobie żyły w ślicznej, okrągłej wannie państwa Dorocińskich, dookoła której równiutko ułożone zostały rozmaite szampony i płyny do higieny intymnej – prawie jak w Dynastii. W tej przykrej sytuacji Dorociński ostro bije żonę, wyrywa z jej objęć wyjące dziecko, po czym rusza do szpitala, żeby ratować pogrążoną w śpiączce nastoletnią nianię... Ten rodzimy wariant Porozmawiaj z nią Pedro Almodóvara jest propozycją, którą można oglądać „na boso”, ale na pewno nikomu nie uda się obejrzeć – do końca – na trzeźwo. Tymczasem w Tekstyliach czytamy o Matwiejczyku, że jest: „bezkompromisowy, radykalny, widać w nim zapał i pasję”. Pasję do szamponów?

Mógłbym, w podobny sposób, wyszydzić czwartą część haseł poświęconych twórcom fabuł, zapytać o nieobecnych, pozżymać się na, szczęśliwie nieliczne, błędy rzeczowe, i, niestety dużo częstsze, lapsusy leksykalne i składniowe, albo na dezaktualizację, już w dniu wydania książki, mnóstwa haseł. Ale byłaby to czcza satysfakcja. Bo tak naprawdę kompletnie nic z takiego narzekania nie wynika. Nic nie wynika z tej cegły.

Łukasz Maciejewski

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
NIEWYPLUTE NIEDOPAŁKI,
CZYLI KŁOPOTY Z ELIOTEM
A CO Z TYM... „HA!ARTEM”???
ZNAK ZAPYTANIA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt