Witryna Czasopism.pl

nr 16 (194)
z dnia 20 sierpnia 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

MŁODA SZTUKA, LEWICA I NIESTRAWNOŚĆ

Zacznijmy od okładki. Sporych rozmiarów napisowi Tekstylia bis. Słownik młodej polskiej kultury towarzyszy niewielki czarno-biały rysunek, którego nikłe rozmiary kontrastują z rozległą bielą kartki. Właściwie trzeba pochylić się, zbliżyć nos do książki, żeby dostrzec, co on przedstawia. Widać dwie postaci: ta z prawej stoi odwrócona do nas bokiem, na lekkim podwyższeniu (krawężnik?), z rękami w kieszeniach i z głową lekko pochyloną w dół patrzy dokładnie w to samo miejsce, ku któremu kieruje spojrzenie także druga postać, odwrócona do nas przodem, ale mocno pochylona, tak że widzimy tylko czubek jej głowy schowany pomiędzy szerokimi ramionami (choć może w rzeczywistości wykonuje ona bardziej prozaiczną czynność, spowodowaną niestrawnością?). Co zwróciło uwagę tych osób? To jest dla nas zagadką. Fakt, że autorzy Tekstyliów bis wybrali właśnie ten obraz Wilhelma Sasnala, pozwala potraktować zagadkę w szerszym kontekście, jako pytanie o przedmiot publikacji; zaś dość niedbały, zdystansowany sposób, w jaki owe postaci próbują coś zgłębić, możemy przyjąć jako paradygmat postawy badawczej redaktorów tomu. Niedbały, bowiem jak na encyklopedyczne zacięcie zbyt dużo tu redaktorskich potknięć, powtórzeń, nieścisłości. Ale w końcu to słownik młodej kultury, więc można wybaczyć i zrozumieć brak profesjonalizmu, który, jak wiadomo, przychodzi z wiekiem.

Przejdźmy do bardziej zasadniczego pytania – co jest tutaj przedmiotem? Najogólniej rozumiana „młoda kultura”. Czy takie zjawisko rzeczywiście istnieje? Jeśli wziąć pod uwagę różne imprezy artystyczne, które posługują się tym terminem – trzeba odpowiedzieć twierdząco. Choćby na obszarze sztuk plastycznych mieliśmy i mamy szereg wystaw, przeglądów, które odwołują się do młodości w nazwie (są one wskazane w książce). Jednak mam wrażenie, że w przypadku tychże imprez hasło to użyte zostało dość pragmatycznie, dając możliwość pokazania nowych, ciekawych indywidualności. Zasięg jest bardzo szeroki. A poza tym nikomu nie przyszłoby do głowy, by pisać słownik z takimi imprezami związany. Pojęcie „słownik” zakłada bowiem pewną trwałość, perspektywę historyczną, jego bohaterowie powinni posiadać dość wyraźną pozycję w obszarze kultury. A z młodymi – wiadomo, różnie może być, często nieprzewidywalnie – i w tym właśnie tkwi ich siła. Zatem nie o taką „młodą kulturę” musiało chodzić redaktorom. Jest tu jednak wyjście drugie – pojęcie tzw. roczników siedemdziesiątych. Rozumiem, że kryje się za tym jakieś spoiwo (ideologiczne, historyczne itp.) nadające pokoleniową tożsamość.

Dwa rozwiązania przychodzą mi do głowy. Jednym z nich może być doświadczenie przejścia od komunizmu do demokracji kapitalistycznej. Dzieciństwo w czasach komuny i wchodzenie w dojrzałe życie w czasie „okrągłego stołu”. Jak się może przejawiać takie doświadczenie? Np. poprzez dość nostalgicznie rysowany obraz utraconego „raju dzieciństwa” – tak sugestywnie oddany w filmie Good bye Lenin albo w prozie Sławomira Shuty czy w malarstwie Grupy Ładnie. Jednak to doświadczenie nie stanowi podstawy książki, nie takie doświadczenie jest istotne dla jej redaktorów. Może i dobrze, bo miałaby wtedy charakter nieznośnie sentymentalny. Autorzy odrzucają historyczną perspektywę choćby przez dobór występujących w niej roczników – bowiem jeśli nawet opisane doświadczenie jest na swój sposób ważne dla twórców urodzonych na początku lat siedemdziesiątych, to na ile istotne jest ono choćby dla Doroty Masłowskiej ur. w 1983? Gdy przyjrzeć się dokładniej datom urodzenia autorów Tekstyliów, okazuje się, że na ponad 40 osób tylko cztery urodziły się w 1975 roku i wcześniej, większość to osoby urodzone pod koniec lat siedemdziesiątych i w latach osiemdziesiątych). Patrząc z wyżej zarysowanej perspektywy – są to już inne światy.

Drugie rozwiązanie – ideologiczne. Młodym twórcom, niezależnie czy urodzonym w siedemdziesiątych i osiemdziesiątych latach, wspólna jest – najogólniej mówiąc – sceptyczna postawa wobec korporacyjnego kapitalizmu, który przyszedł do nas z Zachodu po 1989 roku. Owocowałoby to sympatiami lewicowymi, próbami reaktywacji lewicowych utopii. Jakkolwiek piękna byłaby ta perspektywa, niestety, nie jest ona prawdziwa. Choć w dziale idee rzeczywiście przeważa lewicowe nastawienie – nijak nie przekłada się ono np. na dział sztuka. Mimo pewnych pozornych sygnałów lewicowości – jak na przykład niedawny związek artystów i krytyków z FGF z „Krytyką Polityczną” – nie można powiedzieć, żeby prezentowaną w Tekstyliach grupę artystów i krytyków łączyła lewicowa ideologia. Tu nie ma utopii anty-rynkowych, ale jest raczej rynek sztuki jako utopia. Brak wśród artystów prezentowanych w tym słowniku artystów i grup porównywalnych choćby do rosyjskiej grupy „Chto delat”, która już w nazwie odwołuje się tytułu książki Lenina. Być może jesteśmy właśnie świadkami tworzenia się i konsolidacji teraz takich postaw jako reakcji na tzw. IV RP, ale na pewno nie charakteryzuje to zjawisko ostatnich dziesięciu lat. Trudno natomiast mówić o sztuce przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych bez uwzględnienia roli rynku sztuk – a kwestia ta została jakoś dziwnie pominięta przez redaktorów tego działu.

Jest jeszcze trzecie rozwiązanie – autorzy Tekstyliów bis wyczuli niejasną obecność jakiejś pokoleniowej wspólnoty. Bo przecież twórcy spotykają się, wystawiają, piszą o sobie – a brak zainteresowania państwa, ale też mediów, młodą kulturą (zwłaszcza jeśli porównamy ogromne zainteresowania młodymi sportowcami) potęgują to poczucie wspólnoty w odrzuceniu. Istnienie tej wspólnoty, opartej raczej na towarzyskich relacjach niż głębszych podstawach, sprowokowało do stworzenia słownika, by niejako usankcjonować jej niejasny charakter, dać jej solidny (zwłaszcza w kontekście objętości książki) fundament.

I tak chyba należy rozumieć trochę asekuracyjne zdanie ze wstępu autorstwa Piotra Mareckiego: „Naszym zadaniem była próba wyliczenia i skatalogowania najważniejszych zjawisk, artystów, wydarzeń oraz ich krytyczne, słownikowe omówienie, które – jak mniemamy – inspirować będzie czytelników i komentatorów do monograficznego ujęcia.” Tak więc chowając się za pozytywistyczną metodą podliczania i katalogowania, autorzy przerzucają pytanie i trud dociekania tego, co właściwie jest podstawą książki – na innych. Debata, której częścią jest niniejszy tekst, zadanie to podejmuje. Jest jednak pewne niebezpieczeństwo w tej dość zręcznej taktyce – może się okazać, że to, o co pytamy, nie istnieje – tak jak owo zagadkowe „coś” wypatrywane przez bohaterów obrazu Sasnala. Czy zatem monumentalny słownik Tekstylia bis nie okazałby się bytem rozdmuchanym, niczym pop-corn, sugerującym gigantyczną ucztę, a w rzeczywistości zwiększającym tylko pragnienie lub skutkujący niestrawnością?

Piotr Bernatowicz

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
TAJEMNICA BEZINTERESOWNEGO SPONSORA
„PRACA ŻYWA” I MARTWE KAJETY
W nowym roku…

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt