Witryna Czasopism.pl

nr 13 (191)
z dnia 5 lipca 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

ODNALEŹĆ WSPÓLNY RYTM

Być może redaktorzy „Glissanda”, gdyby chcieli powtórzyć pomysł i raz jeszcze opublikować blok tekstów Muzyka i... kino (10-11/2007), zamówiliby szkic o twórczym wykorzystaniu baśni symfonicznej Sergiusza Prokofiewa Piotruś i wilk, którą Suzie Templeton rozpisała na scenariusz ponad 30-minutowego filmu animowanego. W takim szkicu można by podjąć kilka kwestii: relację oryginału muzycznego do filmowego scenariusza, sposób wykorzystania muzycznego motywu w warstwie dźwiękowej filmu, prezentowanie muzyki na żywo – Piotruś i wilk bowiem kilkakrotnie był już wyświetlany z towarzyszeniem orkiestry – oraz łączenie jej z zapisaną ścieżką dźwiękową. Pozostaje też bogata sfera rozważań nad tym, na ile motywy muzyczne ilustrują akcję przebiegającą na ekranie, na ile stanowią dla niej kontrapunkt, jaką funkcję pełni cisza, jak odczytywać pomysł, by części pokazów animacji towarzyszyła orkiestra – pragmatycznie (wzbogacenie projekcji), historycznie (przywołanie tradycji kina niemego z akompaniamentem), estetycznie (inna jakość odbioru). Jak bogata jest to sfera rozważań, przekonuje nas wspomniany już numer „Glissanda”.

„Glissando” to magazyn o muzyce współczesnej. Dlatego na pierwszym miejscu jest muzyka, a dopiero potem kino. Chodzi więc o związki muzyki z kinem, a nie odwrotnie. Sporo miejsca przeznacza się na rozważania teoretyczne z zakresu estetyki muzyki filmowej (np. Karola Bulandy Specyfika muzyki filmowej czy Darii Jabłońskiej Ścieżka dźwiękowa filmu w świetle klasycznej i muzycznej ars oratoria). I pewno inaczej do tych tekstów będą podchodzić czytelnicy, których zainteresowania muzyczne są rozbudzone, a inaczej ci, których bardziej pociąga film. Tych drugich na przykład może zrażać terminologia, zdania o niezrozumiałej treści, bo przesycone muzykologicznym słownictwem. Owe teoretyczne rozważania mają jednak swój sens. Nawet dla czytelnika mniej zainteresowanego muzyką – zakładam, że po „Glissando” sięgną nie tylko studenci i absolwenci wydziałów muzycznych – powinny stanowić ciekawy materiał porządkujący zagadnienia, ale i pokazujący, jak wiele istnieje niebagatelnych kwestii muzyczno-filmowych, o których nie myślimy po obejrzeniu seansu. Po wyjściu z kina często kończy się na prostej deklaracji: podobała mi się albo nie podobała muzyka w tym filmie. Mało kto myśli, że był przed chwilą świadkiem „kontraktu” audiowizualnego. Termin ten przywołuje w swoim tekście Urszula Mieszkieło (Wpływ muzyki filmowej na widza w kontekście kognitywnej teorii filmu) za Michelem Chionem, francuskim twórcą muzyki konkretnej i teoretykiem filmu. W wyjaśnieniu pisze, że percepcja wzrokowa i percepcja słuchowa „wpływają na siebie i modyfikują się nawzajem” i dalej cytując francuskiego teoretyka: „Nigdy nie widzimy tego samego, kiedy jednocześnie słyszymy; nigdy nie słyszymy tego samego, kiedy widzimy.” Przypomina mi się pewna wypowiedź Zygmunta Koniecznego, wybitnego polskiego kompozytora, autora wielu partytur do filmów, nie tylko fabularnych, ale też i animowanych. W rozmowie, jaką przeprowadziła z nim Magda Lebecka na łamach – bardzo interesującego zresztą – kwartalnika „Film & TV Kamera” (Muzyk w kinie – rozmowa z Zygmuntem Koniecznym, jurorem Ogólnopolskiego Festiwalu Autorskiego Filmu Animowanego OFAFA) powiedział: „(...) muzyka powinna wtapiać się w materię filmową: nie ilustrować, nie dublować, ale też – nie gwałcić obrazu...

Umiejętność pisania muzyki do teatru i filmu polega na tym, by była integralna – to moja dewiza artystyczna. Jest równoważna z innymi elementami: tekstem, obrazem, jak ściana w konstrukcji domu. Ma współdziałać w całości dzieła: dopełniać to, czego reżyser nie zrealizował innymi środkami, wchodzić w głąb, delikatnie dopowiadać, rytmizować, interpretować psychologicznie, moderować czas. Jeśli więc ma być dobra, nie może być niezależna. Jest sztuką niesamodzielną. Dlatego uważam, że puszczanie jej osobno jest najczęściej nadużyciem. Generalnie jestem przeciwny płytom z muzyką filmową.”

Warto zestawić tę wypowiedź artysty, praktyka, kogoś, kto ma na swoim koncie rozliczne dzieła i można powiedzieć, że zęby zjadł na komponowaniu muzyki filmowej z rozważaniami teoretycznymi zamieszczonymi w podwójnym numerze „Glissanda”. Także i tymi z początku i drugiej połowy XX wieku. Redaktorzy numeru rozszerzyli zasób tekstów o dwa przedruki: Roya M. Prendergasta Muzyka w filmie niemym (tekst stanowi rozdział z książki Prendergasta Film Music. A neglected Art., wyd. w 1971 r.) i Harry’ego Alana Potamkina Muzyka i filmy (publikacja, która pierwotnie ukazała się w „The Musical Quaterly” w 1929 r.). Oba teksty czyta się kapitalnie. Szczególnie ten Potamkina. Krytyk koncentruje się na związku muzyki ze współczesną mu kinematografią, rozprawia się więc – a robi to z ogniem – z filmem dźwiękowym, który wówczas stawiał pierwsze kroki. Pisze nawet, że jeszcze nie czas na formę złożoną. Film dźwiękowy – jego zdaniem – który stanowi próbę połączenia dwóch mediów, przypomina zamienianie ludzi w potwory. Jego wypowiedzi można też czytać przez pryzmat historii X Muzy. Dowiemy się wówczas, jak ciężkie były początki muzyki filmowej. Dziś nam się wydaje, że wystarczy dobry kompozytor, który uchwyci sens obrazu filmowego i doda do niego adekwatną (co oznacza owa adekwatność, to osobne zagadnienie) ścieżkę dźwiękową. Tymczasem u zarania sztuki filmowej wcale nie myślano, że muzyka jest konieczna, a przynajmniej, że może być czymś więcej niż tylko akompaniamentem.

Różne są poglądy na muzykę filmową, zarówno teoretyków z przeszłości, jak i teoretyków współczesnych; ma się wyróżniać, ma nie być słyszalna, powinna ilustrować, nie powinna być tylko ornamentem. I chyba są oni zgodni w jednym rozpoznaniu: to, co może łączyć muzykę z filmem, to rytm. Ruch (a film to przecież obrazy ruchome) zawsze kojarzy nam się z akompaniamentem dźwięków, ze słyszalnym rytmem. Być może tajemnica pełni muzyczno-filmowej tkwi w nałożeniu na siebie obu rytmów: muzycznego i filmowego.

Agnieszka Kozłowska

Omawiane pisma: „Glissando”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
MŁODZI LUDZIE POSZUKUJĄ…
ZMAGANIA Z AWANGARDĄ
felieton__BOŻY ZWIERZYNIEC, CZYLI DOŚĆ PRYMITYWNY GATUNEK SSAKÓW

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt