nr 12 (190)
z dnia 20 czerwca 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Jako „już-prawie-absolwentka” polonistyki z ukończoną specjalizacją nauczycielską z zainteresowaniem sięgnęłam po czerwcowy numer „Znaku” (6/2007), zatytułowany Szkoła przymusu czy szkoła dialogu? Pytanie to odwołuje się do aktualnej sytuacji polskiej szkoły oraz do różnorakich pomysłów jej zreformowania. Wiele się bowiem ostatnio mówi o tym, że w szkole nie dzieje się dobrze, winą za ten stan obarczając... przede wszystkim uczniów. Redakcja miesięcznika zaproponowała czytelnikom spojrzenie na problemy szkoły z perspektywy odpowiedzialności dorosłych. I nie chodzi tu bynajmniej o rodziców dzieci, ale o tych, którzy pracują w placówkach oświatowych i mają wpływ na kształt polskiego szkolnictwa niejako z urzędu. Mowa zatem o nauczycielach, wychowawcach, dyrektorach, kuratorach i ministrach.
Artykuł Witolda Bobińskiego Domena sumienia, czyli o odpowiedzialności trochę mnie, muszę się przyznać, przeraził. Rzecz dotyczy odpowiedzialności zawodowej nauczyciela. Podstawową kwestią jest, według autora, sposób wyznaczenia zakresu nauczycielskiej odpowiedzialności: „Jak (go) wyznaczyć, jeśli mnogość celów edukacyjnych i zadań szkoły układa się w litanię sformułowanych w dydaktycznej nowomowie zapisów podstawy programowej i innych dokumentów oświatowych? Według jakich kryteriów oceniać postawę nauczyciela, by określić ją jako mniej lub bardziej odpowiedzialną?” Bobiński stwierdza, że gdyby uważnie wczytać się w dokumenty, standardy nauczania, cele kształcenia, regulaminy i przepisy, „należałoby się mocno zastanowić nad podjęciem pracy nauczyciela.” Odpowiedzialność w tym zawodzie obejmuje bowiem obszar „niezwykle zróżnicowany (od opieki nad rozwojem emocjonalnym do odpowiedzialności finansowej za organizację wycieczki)”. Autor artykułu zauważa, że w pierwszej kolejności należałoby zapytać tych, którzy kształcą przyszłych nauczycieli, czy „każdego można przygotować do pracy w szkole, czy są takie właściwości charakteru i usposobienia, które poważnie utrudniają lub wręcz uniemożliwiają podjęcie tego zawodu?” Osobiście – w czasie praktyk w warszawskim gimnazjum – przekonałam się, że cechą, która się nie tyle przydaje w szkole, ile decyduje o przetrwaniu, jest bystrość, pomijana zupełnie przez wykładowców specjalizacji. I nie chodzi mi jedynie o bystrość umysłu, pozwalającą błyskotliwie odpowiedzieć uczniowi na kłopotliwe pytanie w sekundę po jego usłyszeniu, ale także, a może przede wszystkim, o bystrość fizyczną, dzięki której umie się złapać lecący długopis czy nawet cały piórnik! Człowiek pozbawiony tej cechy może mieć w pracy nauczyciela spore trudności... Bobiński nie zdejmuje jednak odpowiedzialności z barków samego kandydata na nauczyciela. Wymaga od niego „autorefleksji i pracy wyobraźni, prowadzącej do odnalezienia w sobie zgody na przyjęcie odpowiedzialności”. Kiedy wybór zawodu jest już dokonany, umowa o pracę podpisana, nauczyciel staje przed kolejnymi dylematami. Znów zastanawia się, „czy ma być popularyzatorem wiedzy, trenerem umiejętności, przewodnikiem, mędrcem, mistrzem, przyjacielem?” Witold Bobiński nie podaje odpowiedzi, gdyż, jak twierdzi, każdy nauczyciel powinien szukać ich we własnym sumieniu. Na zakończenie autor pisze, że powracanie do tego typu pytań oznacza „aktywny, twórczy, refleksyjny stosunek do swej profesji.” Zawsze to jakaś pociecha...
Bardzo ciekawie, choć niepochlebnie, pisze o polskiej szkole Marek Andrzejewski w artykule Naciągana trója czyli o oświacie ze szczególnym uwzględnieniem problematyki prawnej. Autor zwraca uwagę czytelnika na fakt, iż jedną z istotnych przyczyn pogłębiania się oświatowych problemów jest złe prawo oświatowe. „Zamiast przyczyniać się do kreowania szkolnej wspólnoty – pisze Andrzejewski – utwierdza i pogłębia podziały, wikłając nauczycieli, uczniów, rodziców i administrację w nadmierne zależności i skłaniając do zachowań i relacji upodabniających oświatową społeczność do stanowego społeczeństwa epoki feudalnej.” Przepisy dotyczące obsady stanowiska dyrektora szkoły autor uważa za wiążące ręce osobom twórczym i dynamicznych, widzącym potrzebę zmian i zdolnym do ich przeprowadzenia. Kolejną sprawą, o której wspomina Andrzejewski, są pozorne kompetencje rady rodziców. Uprawnienia tych, którym przysługuje pierwszeństwo w wychowaniu, mimo nowelizacji ustawy o systemie oświaty, są według niego za małe. Następnym problemem jest „zła etyczna kondycja nauczycielskiego stanu”, przejawiająca się w zawyżonej samoocenie i nieumiejętności podejmowania decyzji. Zdaniem Andrzejewskiego, wielu nauczycieli, zwłaszcza tych zatrudnionych w gimnazjach, nie potrafiło przyznać się do braku predyspozycji koniecznych w pracy z tą określoną grupą młodzieży, a to pociągnęło za sobą kłopoty wychowawcze, o których dzisiaj tak głośno. W ostatniej części swojego artykułu autor przypomina, że szkoła powinna wychowywać ku odpowiedzialności: najpierw ku odpowiedzialności za samorządność lokalną, do której wdrażać mogłaby dobra praktyka samorządności uczniowskiej, następnie ku indywidualnej odpowiedzialności za własne czyny. Ustawowo wprowadzone mundurki i monitoring szkół nie budzą sprzeciwu Andrzejewskiego. Monitoring uważa bowiem za pomocny w walce z handlarzami narkotyków, mundurki natomiast zniwelują różnice między bogatymi i biednymi uczniami, przynajmniej w czasie lekcji.
Zainteresowanych zagadnieniem odpowiedzialności odsyłam poza tym do artykułów: Pola odpowiedzialności dorosłego i dziecka. Tradycja, ponowoczesność i co dalej... Krystyny Ablewicz oraz O odpowiedzialności w pracy człowieka Michała Bardela. Problem od strony prawnej opisuje Ewa Kandia-Bednarz (Odpowiedzialność prawna nauczyciela).
W bloku „Społeczeństwo nieobojętnych” znajdziemy dwa teksty dotyczące kształcenia osób o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Pierwszy, Odpowiedzialność szkoły a kształcenie osób niepełnosprawnych Agaty Migas, pokrótce przedstawia różne typy szkół i style nauczania uczniów niepełnosprawnych. Wyjście naprzeciw potrzebom tej niejednolitej grupy jest, według Migas, dużym wyzwaniem dla szkolnictwa w Polsce. O tym, w jaki sposób niektóre placówki próbują to wyzwanie podejmować, przeczytamy w artykule Pracuję w szkole integracyjnej Marii Tuchowskiej. Autorka opowiada o swojej codzienności w pracy nauczyciela w Gimnazjum z Oddziałami Integracyjnymi im. ks. Józefa Tischnera w Woli. Mówi o konkretnych uczniach klas integracyjnych, bo „nie jest możliwe żadne uogólnienie. Z każdym uczniem trzeba pracować inaczej, tak aby metody pracy odpowiadały potrzebom dziecka”.
Przyznam, że kiedyś naiwnie, ale szczerze wierzyłam, że praca nauczyciela ZAWSZE powinna wyglądać tak, jak pisze Tuchowska. Każdy jest inny, każdemu co innego sprawia trudności, każdego co innego cieszy i rozwija. Nauczyciel powinien zatem pobudzać uczniów do wzrostu w ich indywidualnym tempie, z wykorzystaniem naturalnych predyspozycji, mimo przeszkód. To bardzo wysoka poprzeczka, a najgorsze, że postawiłam ją samej sobie... Dlatego odraczam próbę skoku. Nie z tchórzostwa, raczej z powodu braku dobrej kondycji. Bez niej kontuzje gwarantowane!
Omawiane pisma: „Znak”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt