Witryna Czasopism.pl

nr 1 (179)
z dnia 5 stycznia 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

KINO RACZEJ NIEOBJAZDOWE

Gdzie oni są? – pytał we wrześniowym „Kinie” Łukasz Maciejewski, mając na myśli młodych aktorów, którzy pojawiają się na dużym ekranie, zabłysną, a potem znikają. I najczęściej odnajdują się w serialach, tak jak Jacek Poniedziałek czy Przemysław Bluszcz, dla których gdzie indziej specjalnie pisano by scenariusze. Na mały ekran trafili też inni wymienieni w tekście młodzi zdolni, jak Radosław Krzyżowski i Urszula Grabowska, którzy wsparli na dobre i na złe szpitalną załogę (wcześniej opuszczoną przez Dorotę Segdę i Krzysztofa Zawadzkiego), czy Dominika Bednarczyk, choć niestety w Oficerach wiele do zagrania nie miała: jej rola sprowadzała się do efektownie filmowanej sceny erotycznej i wygłaszania banalnych kwestii w stylu „wynoś się z mojego życia”. Od paru sezonów w serialach pojawiają się też aktorzy dotąd tej formy unikający, jak Maja Ostaszewska czy Magdalena Cielecka, w wywiadach podkreślający zalety pracy w telewizji, możliwości doskonalenia warsztatu itd. Wydaje się jednak, że sporo racji ma Maciejewski, pisząc o deformowaniu osobowości aktorskiej przez seriale, a popularność, jaką dają oglądane przez miliony M jak miłość czy Na dobre i na złe, bywa niebezpieczna, bo grozi uwięzieniem w telewizyjnym emploi. Czy np. Artur Żmijewski w Post mortem Wajdy zdoła zerwać z wizerunkiem najlepszego polskiego lekarza? Naiwnie jednak wierzę, że doczekamy się polskiego George’a Clooneya, bo jego kariera to krzepiący przykład: filmowy debiut (sprzed 24 lat) aktora ciągle czeka na premierę, podobnie jak 15 niewyemitowanych pilotów seriali, w których zagrał, a zanim zyskał popularność jako dr Ross, wystąpił w wielu trzeciorzędnych produkcjach (m.in. o ataku krwiożerczych pomidorów) i drugoplanowych rolach serialowych. A Ostry dyżur nie okazał się tylko dobrym początkiem: w ciągu ostatnich lat Clooney stał się hollywoodzką gwiazdą, ale też udowodnił, że jest bardzo dobrym aktorem, skłonnym do podejmowania artystycznego ryzyka również po drugiej stronie kamery. Gdyby za kilka lat któraś z naszych serialowych gwiazd wyreżyserowała film na miarę Good Night and Good Luck albo zagrała rolę porównywalną z kreacją Davida Strathairna – byłoby fantastycznie.

Na taką rolę ciągle czeka Kinga Preis, ubiegłoroczna laureatka nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, choć dorobek, zarówno teatralny, jak i filmowy, ma niebagatelny. Pracowitość, wielki talent i ciekawa osobowość – wylicza Łukasz Maciejewski, który – tym razem w grudniowym „Kinie” (12/2006) – przedstawia sylwetkę wrocławskiej aktorki (Przypadek Kingi). Choć chyba specjalnie przedstawiać nie trzeba – w kinach ciągle można obejrzeć Statystów czy Co słonko widziało z jej udziałem. Wszechstronna, na ekranie potrafi być piękna, ale nie boi się brzydoty – rozbawiła mnie przeczytana gdzieś opinia, jaką wydała o niej starsza pani: dobra aktorka, ale urodę ma niechodliwą. Za to bardzo fotogeniczną, a kamera kocha piegi. Należy do aktorów śpiewających naprawdę – kto słyszał jej interpretacje piosenek Nicka Cave’a albo Kaliny Jędrusik, gdy w przejmującym O Romeo rzeczywiście czuło się smutek niewieścich pokoleń, potwierdzi. Duży, zróżnicowany dorobek to fakt, ale aktorkę stać na jeszcze więcej – gdyby tylko jakiś scenarzysta napisał dla niej wyrazistą, główną rolę. Pomna tego, co napisałam rok temu, nie chcąc być posądzana o rzucanie klątwy, nie będę życzyć Kindze Preis, żeby – wzorem patrona nagrody – trafiła na swojego Wajdę. Niechby za to znalazła swojego Almodóvara i mogła, jak Penelope Cruz, odebrać Europejską Nagrodę Filmową za najlepszą rolę kobiecą. Za sprawą owych europejskich Oscarów powiało u nas wielkim filmowym światem, choć samo wydarzenie przedstawiane było raczej w kategoriach towarzyskich – limuzyny, czerwony dywan i suknia Magdaleny Cieleckiej – niż artystycznych. Oczywiście sukcesem było to, że udało się galę zorganizować w Warszawie, choć nasuwają się pewne analogie sportowe: najpewniejszą drogą reprezentacji do Euro jest bycie ich gospodarzem. Polskie kino reprezentował tylko debiut Sławomira Fabickiego Z odzysku, dobrze więc, że rodzimi artyści mogli chociaż wręczać nagrody. Szkoda, że nie mogliśmy tego zobaczyć na żywo i w całości, bo Polsat zrobił skróconą relację nazajutrz, a telewizja publiczna wcale nie była zainteresowana – słusznie, bo przecież nie jest to wydarzenie artystyczne na miarę wyborów Miss Świata.

A to, że wśród nominowanych do ENF zabrakło polskich twórców, nie zdziwiło zapewne Sebastiana Jagielskiego, jest bowiem dowodem potwierdzającym słuszność tezy wyrażonej już w tytule jego tekstu: Kino zamknięte na świat. Młody (jeszcze student) autor zarzuca rodzimym filmowcom obojętność, jeśli nie wręcz ślepotę, na światowe trendy. Słusznie przywołuje przykłady z przeszłości, gdy udawało się – jak w przypadku polskiej szkoły – opowiadać o naszych sprawach, używając uniwersalnego języka filmowego. Wajda nigdy przecież nie ukrywał fascynacji cudzą twórczością – bez włoskiego neorealizmu nie byłoby Pokolenia, bez ekspresjonizmu i surrealizmu – Pętli Hasa. Żaden z nich nie był jednak epigonem: twórcze przetworzenie, inspiracja, a nie bezmyślne kopiowanie dają szansę na sukces, co podkreśla autor. Tyle że polskie kino w ostatnich latach wybrało kierunek przeciwny: reanimowanie dawnych chwytów, sprawdzonych niegdyś konwencji, stąd fala wielkich adaptacji, z Ogniem i mieczem na czele, i powtórka z kina moralnego niepokoju za sprawą m.in. Komornika. Do tego dochodzą inne grzechy: powierzchowna erudycja, zapożyczanie gadżetów z cudzych filmów czy obojętność wobec własnych bohaterów. Oczywiście, przegląd jest nieco tendencyjny, brakuje w nim – poza Placem Zbawiciela – wyjątków, jak kino Kolskiego czy Kędzierzawskiej, które pewnie potwierdzałyby regułę. Polscy twórcy miast przetwarzać dobre, obce wzory, „barykadują się przed innym kinem, by nadal powoływać do życia swe niby-filmy bez stylu, bez pomysłu, bez postaci i bez wyobraźni. Jakby nie dostrzegają, że nie wsłuchując się w rytm współczesnej sztuki filmowej, nie potrafią już wyczuć bijącego pulsu kina”. Surowy osąd, choć niepozbawiony racji. Wypadałoby tylko sobie życzyć, aby w 2007 roku pojawił się filmowy reanimator, który nawet jeśli nie zburzy barykad, to uchyli nieco drzwi i wpuści trochę światła.

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Kino”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
KULTURY STREF TYMCZASOWYCH
PEJZAŻE SOCJOLOGICZNE
felieton ___RUJA, GOMORA I DEKONSTRUKCJA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt