nr 23 (176)
z dnia 20 listopada 2006
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | wybrane artykuły | autorzy | archiwum
Nie jest łatwo pisać o Cyganach. Problemem jest już sama nazwa. W Polsce od kilkunastu lat jest ona wypierana z życia publicznego przez politycznie poprawne słowo „Romowie” – nazwę własną tego ludu. Czy słusznie? Moim zdaniem nie, bo choć rzeczywiście słowo „cygan” jest w języku polskim (w innych językach również) synonimem oszusta i złodzieja, to Cygan kojarzy się też przecież z człowiekiem barwnym, niekonwencjonalnym, wymykającym się regułom i konwenansom, kochającym wędrówkę, wolność, muzykę itd. Cyganie, a szczególnie Cyganki, to również w powszechnym przekonaniu ludzie, którzy łatwiej niż inni przenikają granice między rzeczywistością a światem zakrytym przed większością z nas. Nadprzyrodzonym. To uzdrowicielki, czarownice, a przede wszystkim wróżki, których usługi cieszą się ciągle sporym powodzeniem na ulicach polskich miast. Każdy z tych obrazów Cyganów jest stereotypem i jak każdy stereotyp, uogólniając wpada w trywialność, a wrzucając do jednego worka złodziei i uczciwych, krzywdzi tych drugich.
Uciekając przed negatywnymi stereotypami, niektórzy działacze cygańskich organizacji, jak też nadgorliwi romofile (bardziej czasami romscy od samych Cyganów) próbują zaklinać rzeczywistość, piętnując surowo publiczne używanie słowa „Cygan”. Zastępując konsekwentnie Cyganów Romami, powinniśmy więc wyrezać z języka polskiego cygańską miłość, cygańską jesień, cygańskie wróżki, grającego na skrzypcach pięknego Cygana, cyganerię pewnie też. Doprowadzając rzecz do absurdu, należałoby też zaingerować w treść przysłów, również tych życzliwych Cyganom. Na przykład: „Kowal zawinił, Roma powiesili.”
Uzasadniając żądanie rezygnacji z określenia „Cyganie”, mówi się, że „Romowie” są nazwą własną, więc jedynie słuszną i dopuszczalną, ponieważ Cyganami ochrzcili Romów nie-Cyganie. Fakt. Jednak ulegając takim argumentom nie zdziwmy się, gdy kiedyś Niemcy zażądają, byśmy nazywali ich Dojczami, a Węgrzy – Madziarami. Z kolei Polacy będą mogli oburzać się na Węgrów za Lengyelów, a na Ukraińców za Lachów.
Kończąc tę krótką obronę miło brzmiącego w moim uchu słowa „Cyganie”, bo pracuję i żyję z Cyganami (dzieląc z nimi dole i niedole) od czternastu lat, dodam, że nie wszyscy ludzie, którzy przyznają się do tego, że są Cyganami, określają się jako Romowie. W Niemczech mieszkają Sinti, we Francji i Hiszpanii Manusze i Kale.
Nie jest łatwo pisać o Cyganach. Również dlatego, że nie mieszczą się w kanonach, w ramach, jakie chcemy narzucać światu. Trudno ich sklasyfikować, wcisnąć w szuflady. Trudno ich nawet policzyć – szacunki wahają się od ośmiu do dwunastu milionów w Europie. A na całym świecie? Podobno w USA jest ich do dwóch milionów, kilkaset tysięcy w Ameryce Południowej, kilkadziesiąt tysięcy w Australii. Co źródło, co mądra księga pisana przez kolejnego cyganologa, to inne liczby. Które prawdziwe?
Wiadomo, że praojczyzną Cyganów były Indie, być może północny Pendżab, skąd wywędrowali około tysiąca lat temu. Ale skąd dokładnie, z jakiego powodu? Kim byli, czym zajmowali się, zanim ruszyli ku Europie? Naukowcy wiodą spory, czy byli grupą muzykantów podarowanych albo sprzedanych przez swojego władcę zaprzyjaźnionemu królowi, czy też niedotykalnymi pariasami. A może, jak chcą niektórzy, przodkowie dzisiejszych Romów należeli do wojowniczych Radżputów, którzy z tajemniczych powodów ruszyli na Zachód?
Wiadomo, że ich język ma swoje źródło w sanskrycie, a cygańska kultura, którą dzisiaj znamy, ukształtowała się już w trakcie wielosetletniej wędrówki. Wiadomo, że początkowo przyjmowano ich w Europie gościnnie, a potem, wraz ze zmianami, jakie zachodziły w stosunku do „ludzi gościńca”, zaczęto ich przeganiać z miejsca na miejsce, z kraju do kraju. Zakazywano wędrówki, używania własnego języka. Wsadzano do więzień, okaleczano, mordowano wreszcie, polowano jak na zwierzęta. Wymierzone przeciwko nim edykty pojawiały się we wszystkich europejskich państwach, a historia prześladowań Cyganów obfituje w przykłady szczególnie z krajów niemieckojęzycznych, skąd do Polski przybyli w XVI wieku ci Cyganie, którzy określają się jako Polska Roma (Polscy Romowie).
Apogeum nienawiści do Cyganów nastąpiło podczas II wojny światowej, kiedy to nazistowskie Niemcy skazały ich, obok Żydów, na całkowitą zagładę. Szacuje się, że wymordowano wtedy połowę populacji europejskich Cyganów. W obozach koncentracyjnych, ale też w rozstrzelanych taborach, po których nie pozostał żaden ślad poza nielicznymi relacjami cudem ocalałych świadków kaźni. Historycy nazywają to dziś „zapomnianym Holokaustem”.
Trudno o nich pisać jako o narodzie. Nie mają przecież własnego państwa, reli-gii, która by ich jednoczyła. Ba, języka nawet, bo język romani, którym się posługują, nie ma formy ponaddialektalnej i wcale nie jest łatwo toczyć w nim swobodną rozmowę Cyganom z różnych grup i krajów. Tym trudniejsze to jest, im bardziej są one od siebie oddalone. Wszak język romani, jak każdy język, ulegał i nadal ulega wpływom języków dominujących w krajach zamieszkiwanych przez poszcze-gólne grupy Cyganów, stąd jego silne zróżnicowanie. Poważnym problemem staje się coraz szybciej postępująca jego degeneracja. Ośmielę się stwierdzić, że romani w zastraszającym tempie zanika. Będąc przez wieki językiem nomadów, językiem mowy, a nie pisma, nie nabrał dość sił, by bronić się przed wypłukiwaniem zeń cygańskich słów i zastępowaniu ich słowami języka większościowego oto-czenia. Dopóki Cyganie wędrowali, dopóki kontakt z gadziami (nie-Cyganami, obcymi; gadzio – l.p., gadzie – l.mn.) ograniczony był do koniecznego minimum, dopóty romska kultura, a więc też i będący jej immanentną i niezwykle ważną częścią język, mniej były narażone na wpływy z zewnątrz. Zmiana nastąpiła wraz z osiedlaniem się Cyganów (także osiedlaniem ich siłą, pod przymusem, szczególnie w państwach realnego socjalizmu) i rozwojem technologicznym nowoczesnych społeczeństw. Mimo że Cyganie są nadal niezwykle mobilni i z ogromną łatwością przenoszą się z miasta do miasta, z jednego krańca naszego kontynentu na drugi, to wędrujących wozami zaprzężonymi w konie Cyganów już prawie nie ma, a tabory jeżdżące po państwach zachodniej Europy składają się w większości z ciągniętych przez sa-mochody przyczep kempingowych, zaopatrzonych w kuchenki elektryczne, lodówki, pralki. No i, rzecz jasna, w telewizory, będące w wielu cygańskich domach bardzo ważnymi i wpływowymi członkami rodziny. Tyle, że nie mówiącymi ani słowa po cygańsku.
Ratunkiem na to – jak na wiele innych cygańskich problemów, takich jak analfa-betyzm, powszechne bezrobocie, choroby, wysoka śmiertelność, urągające człowieczeństwu warunki bytowe – wydaje się być powszechna edukacja romskich dzieci. Również w ich języku, a co za tym idzie – publikacja czasopism i książek w języku romani. Gdzieniegdzie już się to udaje, szczególnie tam, gdzie jest stosunkowo liczna grupa cygańskiej inteligencji. W Pecsu na Węgrzech od trzynastu blisko lat funkcjonuje znakomite romskie gimnazjum im. Ghandiego, na uniwersytecie w Nitrze można uczyć się języka romani i studiować cygańską kulturę, w Budapeszcie nadaje romska rozgłośnia radiowa, w Macedonii – cygańska telewizja. W całej Euro-pie można natknąć się na aktywność stowarzyszeń, fundacji i różnych innych organizacji, mających na celu poprawę losu kilku milionów Cyganów, żyjących w większo-ści w stanie, który, bez przesady chyba, nazwać można zapaścią cywilizacyjną.
Od trzydziestu pięciu lat działa pancygańska organizacja International Romani Union. Mając ambicję reprezentowania wszystkich Cyganów w Europie, a nawet na świecie, staje się polityczną siłą, upominającą się głośno o ich prawa. IRU zapocząt-kowała też proces, który można nazwać narodotwórczym. Ustanowiła hymn, flagę, daty (8 IV – Międzynarodowy Dzień Romów, 2 VIII – rocznica likwidacji cygańskiej części obozu koncentracyjnego w Auschwitz–Birkenau), do których wszyscy Cyganie mogą odwoływać się jak do swoich świąt. Podjęto też próbę standaryzacji języka romani. Na razie zapisuje się w nim dokumenty IRU, natomiast proces upo-wszechniania go potrwa, jeżeli w ogóle się powiedzie, jeszcze wiele, wiele lat.
Cyganie, wbrew powszechnej opinii, są niezwykle niejednorodną grupą et-niczną. Dzielą się na wiele grup, różniących się językiem, obyczajami, stylem życia, wewnętrzną organizacją, obowiązującym sposobem ubioru. Niektóre z tych grup gardzą sobą nawzajem, bo „tylko my jesteśmy prawdziwymi Cyganami, tymi najpraw-dziwszymi”. Inni, którzy mają trochę odmienne obyczaje, są gorsi. Nawet w Polsce, gdzie jest ich stosunkowo niewielu, bo 20-30 tysięcy, żyją cztery ich grupy, które nie tylko nie szukają ze sobą kontaktu, ale czasami wręcz unikają go. Dystans, jaki żywią wobec siebie, jest aż nadto widoczny.
To, co jest wspólne dla większości Cyganów, to romanipen, czyli romskość, cygańskość. To niepisany katalog zachowań, kanonów postępowania, ubioru itd., do których przestrzegania zobowiązany jest każdy, kto chce, by mówiono o nim: ćaćo Rom (prawdziwy Rom). Należy jednak wiedzieć, że różne grupy pojmują romanipen w różny sposób, czasami mało do siebie przystawalny, stąd wzajemne animozje i nieporozumienia.
Bywa, że nie-Cyganie, którzy się o Cyganów otarli przez dłuższą chwilę, za-uważają ich specyficzny stosunek do czasu. Czują, że coś jest inaczej, jakby Cyganie żyli trochę poza czasem, jakby czas przy nich płynął w inny sposób. Nie – wolniej, nie – szybciej. Inaczej.
Sądzę, że jest w tych odczuciach coś prawdziwego. Spróbuję to krótko wyjaśnić. Są dwa słowa w języku romani określające najbliższy czas. Miniony, teraźniejszy i przyszły. Słowo dadyves znaczy: dziś. I to się naprawdę liczy. Tylko to, co jest dziś, jest pewne, dotykalne, uchwytne. Natomiast słowo tajsa określa zarówno wczoraj, jak i jutro. Dopiero użyte w odpowiednim czasie, nabiera konkretnego znaczenia. Wczoraj... A cóż kogo obchodzi, co było wczoraj? Jeżeli było dobrze, to dobrze było. I dobrze! Jeżeli źle, co częściej się zdarza, to cóż można poradzić? Najlepiej zapomnieć. Cóż komu z rozpamiętywania? A jutro? Jutro... Któż wie, co jutro przyniesie?
Nie jest łatwo pisać o Cyganach. O ludziach, których świat, choć jest tuż obok, żyje nadal swoim życiem – zakrytym nadal przed obcymi i trudnym czasami do zaakceptowania przez nas. O ludziach, którym zazdrościć można szacunku, jakim darzą rodziców, starszych. Dla których rodzina jest tak ogromną wartością, że gotowi są poświęcić dla niej wszystko. Hm, o ludziach, którzy wydają za mąż trzynastoletnie dziewczynki. O ludziach, którzy nie wywołali nigdy żadnej wojny, a bez żadnego powodu cierpią w każdej z nich.
Nie jest łatwo pisać o nich. Tak, by z jednej strony, chcąc chronić ich przed agresją, której i tak doznają obficie, nie wpaść w hipokryzję i zakłamanie politycznej poprawności, z drugiej, by nie ulec pokusie grubych uogólnień i wytartych, fałszy-wych stereotypów. By o nich pisać, trzeba ich poznać. I spróbować zrozumieć.
Artykuł pochodzi z czasopisma „SECESjA” nr 3 (5) 2006
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt