nr 20 (173)
z dnia 5 października 2006
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Jesienny „Obywatel” (5/2006) przynosi szeroki wybór artykułów, które układają się w panoramę krótko- i długofalowych procesów kształtujących życie publiczne i prywatne. Jest niewesoło, lecz szczęśliwie nie beznadziejnie, jeśli sami zabierzemy się do kształtowania rzeczywistości.
Na początek o pozytywnej działalności niewielkich instytucji skutecznie broniących się przed światowymi gigantami, czyli o kinach studyjnych. Schyłek lata dla ich właścicieli wiąże się z koniecznością opracowania strategii repertuarowej oraz organizacyjnej na zbliżający się sezon. Świadomi konkurencji stwarzanej przez domowe odtwarzacze oraz multipleksy (vide artykuł Marty Kasprzak i Michała Sobczyka Wielkie problemy małych kin, który stanowi bazę do przemyśleń o zagrożeniach i szansach kin jednosalowych), wpadają na coraz śmielsze pomysły, jak jednocześnie pogłębić odbiór filmu oraz uatrakcyjnić kinowy seans. Polecam przeczytanie recepty na udane kino Zbigniewa Sieńczewskiego, właściciela łódzkiej Cytryny, jedynego w Polsce kina całodobowego. Warto ją zastosować w najbliższym otoczeniu, jeśli nie z myślą o zdyskontowaniu wyników frekwencyjnych sieci Silver Screen i Cinema City, to przynajmniej dla satysfakcji, że oto poddajemy się magii dużego ekranu w przyjaznym otoczeniu i w dobrym towarzystwie.
Wspomnianą wypowiedź cechuje ożywczy optymizm – rozmówca przyjmuje rodzime realia filmowe z całym dobrodziejstwem inwentarza, proponując wszakże alternatywę: w swoim kinie sezonowo powraca do najlepszych tytułów oraz przeciąga okres ich wyświetlania do dwóch miesięcy. Za atut uważa też sprzyjającą widzom atmosferę Cytryny, przy której „zapomina się o pewnych sprawach”, jej ciepło oraz dobrą energię. Niebagatelną rolę odgrywa życzliwe nastawienie obsługi kina do kinomanów – i odwrotnie – osiągane na drodze prostych zabiegów: tzw. żółtych rabatów (zniżki za każdy żółty element stroju wspólnie ocenionego pod kątem intensywności barwy), dołączania napojów w prezencie lub możliwości zakupienia śniadania w trakcie porannego seansu. Zachwycam się może naiwnie, ale czy ktoś zna podobne kino w stolicy?
„Wizyta w wielkim kinie jest często nie tyle uczestnictwem w kulturze, choćby masowej, ale aktem konsumpcji – także dosłownej”, zauważają Marta Kasprzak i Michał Sobczyk. Prawdziwi kinomani wierzą jednak, że inne standardy zachowania – wyłączone telefony komórkowe i skupienie na strawie duchowej, a nie popcornie i coli – nie straciły na aktualności. Propagują je, wybierając kameralne kina, po których coraz częściej oczekują (i tu nowość) łączenia pokazów z koncertami zespołów muzycznych lub wydarzeniami kulturalnymi, które wpisują się w tematykę filmową. Skuteczność właścicieli małych sal jest dziś bowiem zależna zarówno od repertuaru i standardu wyposażenia kina, jak też od oprawy (i niestety finansów). Warto ich w tym wspierać.
Redaktorzy „Obywatela” nastawiają się na propagowanie postaw, w tym głównie aktywności oraz dbania o dobrze rozumiane własne interesy. Dziś lepiej rozumiem ich zaangażowanie – tegoroczne wakacje spędziłam na walce o prawa konsumenta, z której wyszłam na tarczy. Czytając artykuł Michała Sobczyka i Jarosława Szczepanowskiego Krajobraz z radarem, rozumiem frustrację mieszkańców podsuwalskiej gminy Szypliszki, którzy nie mogą się pogodzić z bliską perspektywą sąsiadowania ze stacją radarową. Decyzja o zajęciu terenu została podjęta przez MON bez ich udziału, mimo że to oni odczują jej skutki. Radar, budowany przez wojsko zobowiązane umową z NATO (na wypadek wojny z Białorusią lub Rosją, co stanowi tajemnicę poliszynela), nie tylko zniszczy tamtejszy malowniczy obszar chronionego krajobrazu, ale zagrozi zdrowiu ludzi, dodatkowo utrudni im wystarczająco ciężkie warunki życia oraz negatywnie wpłynie na agroturystyczne walory ich gospodarstw stanowiących inwestycję na przyszłość.
Racje obu stron rozkładają się (prawie) równomiernie – to nowy wariant sporów o budowę tras szybkiego ruchu. Podobnie nieśmiałe działania oraz werbalne – i tylko takie – wsparcie ze strony dużej części mieszkańców są repliką tamtych dyskusji. Wydaje się, że mieszkańcom zabrakło wiary we własne siły, czy może nawet więcej: w celowość jakiejkolwiek konfrontacji zwykłych ludzi z omnipotentnym państwem, niezależnie od tego, po czyjej stronie leży racja”, piszą współpracownicy „Obywatela”. Aktywna postawa się opłaca: redakcja magazynu przypomina o planach budowy analogicznej stacji radarowej na Węgrzech, którą oprotestowało węgierskie społeczeństwo, wspierane przez naukowców przyrodników i ekologów, do których z czasem dołączyły władze lokalne i prezydent László Solyom. Zamykające artykuł pytania o stan Polski oraz siłę polskiej demokracji (dodam od siebie pytanie o miejsce obywatelskiej solidarności) są zasadne i aktualne – coś jest na rzeczy, kiedy mówi się o rosnącym niezadowoleniu Polaków z władzy zwierzchniej. I kogo zobaczymy na ulicach, kiedy dojdzie do rewolucji?
Miejmy nadzieję, że nie rodaków ubranych w tanie ciuchy made in China, Thailand lub Turkey, zakupione w mnożących się sieciach sklepów z „tańszą niż najtańszą” ubraniową chińszczyzną za kilka polskich nowych złotych, które wypierają rodzimą produkcję. Zwolnieni z pracy mieszkańcy Łodzi, Pabianic lub Zambrowa specjalizujący się w wyrobie tekstyliów lub dziewiarstwie stali się – na marginesie historii azjatyckiej produkcji w Polsce – bohaterami artykułu Konrada Malca Żółty smok w natarciu, czyli „korzyści” z globalizacji.
Historię krzyżujących się migracji – zachodnich firm przenoszących produkcję na Daleki Wschód oraz napływ stamtąd gotowych artykułów – właściwie znamy i coraz częściej wzdychamy w sklepach marki Reserved, Tatuum, CCC, Atlantic lub Top Secret, zastanawiając się, po którym praniu lub użytkowaniu ponownie wybierzemy się na analogiczne zakupy. Alarm podniesiony w artykule Konrada Malca jest spóźniony nawet o kilka lat, kiedy mogliśmy obserwować początki wschodnioazjatyckich kolosów oraz zachowania ich nabywców. Przerażająca jest dopiero wizja kreślona przez autora: od importu „azjatyckiej taniochy” nie można się uwolnić. Wiadomo, klienci przyzwyczajają się do atrakcyjnie niskich cen, mniej lub wcale nie obchodzą ich perspektywy rodzimego rynku. „Długofalowo prowadzi to do pauperyzacji społeczeństwa, a tym samym do zmniejszenia jego siły nabywczej”, zauważa autor. Po dodaniu nakładów na nowe technologie oraz napływ do Chin europejskich doradców od wysoko wyspecjalizowanych maszyn, bilans wychodzi na plus – dla nich, nie dla nas.
Osobiście nie zależy mi, aby było „taniej niż najtaniej” – chcę, żeby wszystko odbywało się „normalnie”. Lubię oglądać dobre filmy w przyjaznej atmosferze, patrzeć na ludzi, którzy w miejscu zamieszkania czują się „u siebie”, a na noszonych ubraniach mają metki made in Poland. To przecież niedużo i w zasięgu naszych możliwości, o czym przekonują autorzy „Obywatela”.
Omawiane pisma: „Obywatel”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt