nr 15 (168)
z dnia 20 lipca 2006
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Pierwsze w tym roku, podwójne, w czerwień obleczone „Teksty Drugie” (1-2/2006) ujrzały światło ścienne zgoła niedawno, a już wykwitnąć zdążyły zielenią wydania następnego (3/2006). W tym drugim (a właściwie to trzecim) numerze pisze się o tym, o czym ostatnio piszą wszyscy, czyli o doświadczeniu – o czym przeto pisać już nie muszę, a i nie chcę. Napiszę o tym, co – przynajmniej w periodzie „TD” – doświadczenie poprzedza.
„Teksty Drugie” to periodyk bardzo szacowny. Tak szacowny, że pewno niektórzy (niektóre) do jego lektury zasiadają na galowo. Odnotowuję lojalnie, że nigdy nie widziałem nikogo, kto by „Teksty” czytał w tramwaju bądź u brzegu bajora. Może czasem trafi się komuś obcować z „TD” w toalecie, jednak nic o tym nie wiem, bo nikt mi się jeszcze nie pochwalił. Natomiast publikacją w „Tekstach” chwalił(a) się niejeden (…na), zwłaszcza w sprawozdaniach zbierających dorobek naukowy. Naukowy, czyli jaki? Można roboczo przyjąć, że to, co opublikowane w „Tekstach Drugich”, jest naukowe. Owa naukowość przechodzi, nie zapominajmy, w wartości ściśle wymierne i wymienne: „Teksty” szczycą się wysoką pozycją na liście KBN-u, co znaczy, że drukując w nich, zdobywa się sporo („naukowych”) punktów, które wpływają na karierę i przyznawane granty, dotacje, stypendia... Nie należy pochopnie skreślać wszystkich tych, którzy (i które) zabiegają o miejsce w „TD”, gdyż części z nich niekoniecznie o tłuczenie punktów chodzi. Taka np. Agata Bielik-Robson zdaje się unosić ponad punktami, nie dba o nie, nie obchodzą jej. Ją obchodzi zbawienie. Bodaj mikrozbawienie, na miarę owocnej publikacji w „Tekstach Drugich”, których pierwsze wydanie tegoroczne ubogaca Bielik-Robson swoim referatem Ani Lacan, ani Žižek – wołanie o innego Freuda. Wygłoszony w Poznaniu na sesji psychoanalizoznawczej, zwrócił uwagę i wzniecił sprzeciw niektórych. Wśród owych niektórych mamy, bagatela, prof. Pawła Dybla (tak, to ten od Lacana). Zastanówmy się, w czym problem.
Onegdaj w „Nowym Piśmie” Bielik-Robson przyznała, że lektura Freuda była dla niej doświadczeniem formacyjnym, takim, które uczyniło ją tym, kim się stała. Z Lacanem pewno było podobnie: on też jest cały z Freuda. Sytuacja, gdy dwie postaci tej miary co Lacan i A.B.R. spotykają się u wspólnego źródła, musi zrodzić spór, no i rodzi. Agata staje w nim naprzeciw Jacques’a, stawką ich agonu jest ten, o dobro myśli którego i którego wpływu na siebie oboje się lękają, czyli Sigmund (Freud). W skrócie: A. zarzuca J. wypaczenie nauki S. J. swoje wypaczenie obłudnie reklamuje jako powrót do S. i jego uświetnienie. Bielik-Robson bije pięścią w łamy (na co Dybel jęczy, zatroskany). Imię Agata łaski woła dla imienia Sigmund, które umiera z niezrozumienia. Wrzuconemu na Lacanowską scenę Freudowi pozostaje szukać ratunku w córko-matczynej trosce Bielik-Robson, która w obronie imienia swojego duchowego rodziciela (rozchodzi się tu przecież o imiona własne) nie chce dać za wygraną. Między Jacques’em a Agatą poszło mianowicie o życie i śmierć. Jacques z myśli Sigmunda sączy chwałę śmierci, Agata – chwałę życia. To jest tak: Jacques to twardziel, który niczego się nie boi (śmierci też nie), Agata zaś to (tylko i aż) człowiek, który lęku się nie wypiera, a więcej nawet – lęk swój spożytkowuje jako zapłon do działania. Gdyby rozegrać między nią a nim zabawę w tchórza (taka gra, gdzie dwa samochody jadą wprost na siebie, a przegrywa ten, który pierwszy stchórzy i zjedzie na bok), Agata wykiwałaby i ominęła machoidalnego Jacques’a, który następnie honorowo rozbiłby się o pierwsze napotkane drzewo, oddając ostateczny hołd swemu panu, jakim jest śmierć. Oboje osiągnęliby swoje: on – śmierć, ona – więcej życia. Rywalizacja A. i J. na łamach „Tekstów Drugich” toczy się już pod nieobecność J., który pospieszył się nieco, finiszując zawczasu (umarł w 1981 roku). Jednakże zgonu nie poczytujmy jako końca agonu: w domenie niebycia – jak można wnosić z tego, co głosił, zanim się w niej znalazł – nasz niebyły Jacques czuje się przecież niebiańsko, więc niech teraz ma za swoje. Nieobecni nie mają racji, a więc Lacan nie ma racji, bo przegrał walkowerem. A tak na poważnie: nie mnie rozsądzać, kto – czy Agata, czy Jacques – myli się tu bardziej, a kto mniej, gdyż jednej ze stron jem z ręki: połknąłbym radośnie i w całości wszystko, cokolwiek A.B.R. zechciałaby wygłosić na temat Freuda lub na temat czegokolwiek. Gdyby ktoś pisał się na arbitra we wspomnianym konflikcie, zgłoszenie niech kieruje do redakcji „Witryny Czasopism.pl”.
Jak by tego było mało, Dyblowi z książki Bielik-Robson sprawozdanie się napisało. Książka to Duch powierzchni, jej recenzja (zamieszczona, ma się rozumieć, w omawianych „Tekstach”) to Wywoływanie podmiotu romantycznego. Duch powierzchni jest jak cebula. Śmierdzi? Wywołuje łzawienie? Brązowieje z czasem? Nie. Ma warstwy. Cebula ma warstwy, ogry mają warstwy, dzieło literackie ma warstwy, a czymże, jak nie literaturą (dziełem „filozofki, której nie rozumieją literaturoznawcy, pisarki, która drażni filozofów”, jak na ten temat wyraził się był prof. Michał Paweł Markowski), jest Duch powierzchni? Prof. Dybel dostrzega w Duchu powierzchni warstw pięć. Krytykując dwie ostatnie, wytyka Bielik-Robson z jednej strony brak delikatności w obchodzeniu się z niemieckim idealizmem, z drugiej – delikatność, subtelność, by nie rzec: „cienkość”, skojarzeń wszystkiego z wszystkim („wszystko” to współczesność; mylę się?). Jak w sporze A.–J., tak w sporze A.–P. powstrzymuję się od głosu; mam podobne wytłumaczenie jak poprzednio: jestem fanem Bielik-Robson, silnej poetyki, a jej miejscowa bezceremonialność dialektycznie splątana z szaleństwem jest tym, co fani A.B.R. lubią najbardziej.
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Czy teoria literatury jeszcze istnieje? Co to za pytanie? Odpowiedz, kochanie. Pytanie zasadnicze! Zadaje je Anna Burzyńska w rozprawie pt. Czy teoria literatury jeszcze istnieje? Burzyńska jest tak autorką sztuki Najwięcej samobójstw zdarza się w niedziele, jak tomiszcza Dekonstrukcja i interpretacja, a do tego kieruje Katedrą Teorii Literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim. Czujmy się zaalarmowani, kiedy ktoś taki zadaje pytanie takie. Wydawałoby się, że Burzyńska osunęła się na skraj załamania metodologicznego, że pyta wątłym już głosikiem, że drży przed odpowiedzią, która paść w końcu musi. Zapytajmy dzielnie: czy teoria literatury jeszcze może? Ależ może, może! – tryumfuje pełnym głosem Burzyńska. Może, jednakże inaczej niż kiedyś. Teoria literatury dawniej chciała tworzyć system, obecnie już nie chce. Z teorii explicite przechodzi w teorię implicite – zagnieżdża się w praktyce, a nie w teorii(!). Praktyką tą jest interpretacja. Jednym z następstw tej wolty w teorii jest wolta w nazewnictwie: zamiast mówić o kimś jako „teoretyczce”, dworniej powiedzieć o niej „uczestniczka sceny interpretacji”, czyli mniej więcej tak, jak w swej gombrowiczowskiej książce Michał Paweł Markowski nazwał Avital Ronell.
„Teksty Drugie” 1-2/2006 to, wbrew pozorom, nie tylko Agata Bielik-Robson, Paweł Dybel i Anna Burzyńska. Zmieścił się tam jeszcze Richard Rorty (chciałoby się rzec: jeszcze tam go nie było!, ale nic z tego: był, był). Co odnotowuję jako jego ekswielbiciel.
Omawiane pisma: „Teksty Drugie”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt