Witryna Czasopism.pl

nr 11 (164)
z dnia 20 maja 2006
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

SIŁA DOKUMENTU

W filmie, podobnie jak w literaturze, szukam tematów, które odsłonią mi nieznaną rzeczywistość, a poprzez ujęcie lub sfotografowanie zaskoczą mnie, rozśmieszą lub zastanowią – czyli pewnie nie odbiegam od przeciętnego widza i czytelnika. Pytanie tylko, czy warto na te obserwacje poświęcić całe życie prywatne i zawodowe? Znam takich, którzy powiedzą, że to kwestia wyboru, inni stwierdzą, że na niczym innym się nie znają, więc swoje filmowo-literackie doświadczenia umieszczą w sferze konieczności (w życiu – niestety – wypada się czymś zająć), ale szczęśliwie znajdą się i tacy, którzy bez filmu i książki po prostu żyć nie mogą, odmawiając racjonalizowania źródeł tej niszczącej namiętności.

Literaccy obsesjonaci odbywali właśnie czasochłonne wędrówki między stoiskami wydawców, którzy prezentowali swoje wdzięki na 51. Międzynarodowych Targach Książki w warszawskim PKiN, a uzależnieni filmowo w innej części tego ogromnego gmachu zalegali w fotelach Kinoteki na festiwalu światowego filmu dokumentalnego Planete Doc Review. Osobiście podjęłam desperacką próbę rozdwojenia się w tę weekendową majówkę, kolejny rok pomstując na nakładanie się terminów wspomnianych imprez.

Planete Doc Review miało swoją trzecią odsłonę. Pamiętam pierwsze relacje Iwony Cegiełkówny w majowych numerach „Kina”, które bardziej sygnalizowały, niż analizowały rodzącą się ideę festiwalu – w zamierzeniu stanowiącego podsumowanie (w autorskim wyborze jego dyrektora Artura Liebharta) minionego, choć czasowo elastycznie potraktowanego, roku światowego dokumentu. Bieżący numer miesięcznika „Kino” (5/2006) zachęca okładką do obejrzenia Śmierci robotnika (w katalogu festiwalowym dokument figuruje pod tytułem „Śmierć człowieka pracy”) w reżyserii Michaela Glawoggera, monumentalnego fresku o fizycznej pracy niszczącej człowieczeństwo.

Tadeusz Lubelski proponuje zaś obejrzenie pozakonkursowej sekcji festiwalu sumującej dorobek francuskiego dokumentalisty Raymonda Depardona. Charakteryzując jego reżyserski idiolekt w artykule Depardon, dokumentalista wątpiący, filmoznawca wraca pamięcią do Krakowskiego Festiwalu Filmowego sprzed sześciu lat oraz nagrody Smoka Smoków przyznanej wówczas Francuzowi. Jego twórczość, jak zauważa dziś Lubelski, nosi wyraźny ślad „etnologicznego zacięcia, w szerokim rozumieniu etnologii, uwzględniającego zarówno opis zachowań grup etnicznych, jak i antropologiczny aspekt instytucji i obyczajów mieszkańców miast”. Zauważona tu dwudzielność przekłada się na dwie strategie autorskie filmowca: w „dokumentach etnologicznych” stosuje on długie, przeciągające się, statyczne ujęcia, szuka ascetycznych pejzaży, które fotografuje w czerni i bieli oraz rzeczowo komentuje zza kadru ściszonym, matowym głosem. W antropologicznych „dokumentach miejskich” i w „dokumentach o instytucjach” Depardon ujawnia swoje związki z kinem bezpośrednim: jako członek ekipy dostosowuje się do rejestrowanego przebiegu zdarzeń, kamerę traktuje jako obiektywnego obserwatora oraz poddaje się naturalnemu rytmowi rzeczywistości. Dzięki tym zabiegom osiąga „zdumiewające wrażenie prawdy”, a troszcząc się o bezstronność i obiektywizm, paradoksalnie osiąga w odbiorze widza efekt „stałej obecności czyjegoś spojrzenia, spojrzenia kogoś, kto nigdy nie jest pewien, dba więc przynajmniej o to, żeby nie kłamać”, podsumowuje Tadeusz Lubelski.

Z własnych obserwacji mogę dodać, że frekwencja na filmach – posługując się używaną przez autora terminologią – „etnologicznych” potwierdza żywotność i atrakcyjność tej techniki rejestrowania świata: tłumy oraz salwy śmiechu na festiwalowej projekcji Księgi rekordów Szutki w reżyserii Aleksandara Manica, filmu o macedońskich Romach zamieszkujących tytułową miejscowość Szutki, jedną z tych, gdzie diabeł mówi dobranoc, skłaniają do optymizmu. Światowy dokument wyrabia sobie należne mu, trwałe miejsce w świadomości widzów poszukujących. Dzięki ich licznej frekwencji podczas pierwszych edycji Planete Doc Review oraz pączkującemu zainteresowaniu formatem pełnometrażowego filmu dokumentalnego, na ekrany polskich kin trafił całkiem przekonujący i skutecznie zniechęcający do McDonalda Super Size Me, a później Przeznaczone do burdelu, Trzy pokoje melancholii oraz Odessa… Odessa!. I kolejna niespodzianka: Mayfly i Against Gravity wchodzą na rynek z miesięcznikiem „Planete Doc Review Najlepsze Dokumenty Świata” zawierającym wspomniane – ale nie tylko – dokumenty na DVD.

Skoro maj ogłoszono miesiącem dokumentu, koniecznie dodam kilka słów o kondycji rodzimej produkcji. Laureatem Smoka Smoków 2006 na 46. Krakowskim Festiwalu Filmowym zostanie ogłoszony Kazimierz Karabasz. Tadeusz Szyma w przypomina sylwetkę mistrza w artykule …Żeby nie wszystko zaginęło, szczęśliwie zapominając o monumentalności postaci dokumentalisty, która wielu piszących filmoznawców pozbawia polotu. Karabasz analizowany oraz interpretowany często spogląda na widzów z piedestału wynoszącego zarówno jego samego, jak i jego twórczość wysoko ponad codzienność. Twierdzę tak jako autorka recenzji z tomu szkiców i rozmów poznańskich filmoznawców o polskim kinie dokumentalnym po 1989 roku, zatytułowanego Klucze do rzeczywistości – książki, która szczególny akcent kładzie na zagadnieniu moralności współczesnego dokumentalisty, nierzadko zaprzedanego telewizji i dlatego próbującego schlebiać jednoznacznie negatywnej „wrażliwości telewizyjnej”. Karabasz wyłania się z tych szkiców nieskalany, ale i niedościgniony, mimo że podjął wyzwanie nowej dla niego technologii cyfrowej.

W artykule Szymy spotkamy zaś osobę – owszem – mistrza filmowego portretu, twórcę wnikliwych studiów psychologicznych oraz ekranowego rzeźbiarza… skupionego na zwyczajnych ludzkich twarzach. Widzenie Karabasza – dokumentalisty cechuje zdaniem autora „szlachetna afirmacja człowieczeństwa – w całej prostocie i niby zwykłości tego niezwykłego fenomenu, w powszedniości, uwznioślonej jednak artystycznym i nierzadko czułym spojrzeniem życzliwego i solidarnego obserwatora”.

Osobiście dość już mam różnych akcji obyczajowych, marketingowych oraz innych, które starają się mnie przekonać – w odpowiedniej wymierzonej najpierw w moją słabość do literatury, a później do filmu – kolejności układającej się w ciąg: lektura Kodu Leonarda da Vinci, następnie seria książek prostujących rzekome „przekłamania” Dana Browna, a na końcu opłacenie należności za kinowy bilet. Żadne pismo filmowe, zwłaszcza to ambitnie podejmujące wyzwania współczesności jak „Kino”, nie oprze się hollywoodzkiemu walcowi. Jeśli wciągnęliśmy się na którymś etapie w akcję o kryptonimie Kod da Vinci, warto przeczytać artykuł religioznawcy i filozofa Jerzego Prokopiuka Święty Graal i anty-Graal o źródłach inspiracji cenzurowanej w ostatnich dniach książki Browna oraz produkcji Rona Howarda.

Polecam: zróbcie sobie majówkę w kinie. Ja już zmykam na kolejną projekcję. W dokumencie siła!

Beata Pieńkowska

Omawiane pisma: „Kino”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
I TO JEST TA MANIPULACJA
POSZUKIWACZE ARCHITEKTURY OBIEKTYWNEJ

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt