Witryna Czasopism.pl

nr 8 (161)
z dnia 5 kwietnia 2006
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

SF TO JA

Kimkolwiek była Matylda, nie była snobką. Owszem, akurat tego dnia (a była to środa) pod sklepową ladą, przy której zarabiała na chleb, sprzedając podroby, trzymała na podorędziu Finnegans Wake i Gender Trouble, przerwy na fajkę zaś wypełniała lekturą Państwa Bożego, jednak wszystko to robiła bez nijakiego przymusu i z przyjemnością. Zresztą nawet gdyby chciała, nie znalazłaby odpowiedniej publiczności, żeby przed nią szpanować: odwiedzający sklep prawdziwi mężczyźni i ich służące, niby to pieszczotliwie zwane przez mężów – głęboko wierzących w zdwojenie własnych sił umysłowych – połowicami, zupełnie nie byli w temacie. Ojciec Matyldy, Stach, wątle orientował się, w czym rzecz, z czego, według Matyldy, nie wyszło nic dobrego: Stach zwąchał écriture nosem, postanawiając Matyldową kserokopię Pisma i różnicy zużytkować jako podpałkę w piecu. By dopełnić sumy nieszczęść, tego dnia do sklepu, w którym pracowała Matylda, przylazła Tilda, miastowa. Z „ty wszawa sklepiczko” w głosie, poprosiła Matyldę o trzydzieści deko mazdamera i dziesięć plastrów szynki. Po czym sobie poszła. Ale nie całkiem: wypadło jej z torby, niezauważone, coś niebieskiego (jakby czasopismo, ale grube jakieś), czego Matylda zechciała nie nagłaśniać. Niebieskie coś podniosła, a były to „Teksty Drugie” (5/2005 – przyp. narratora), dwumiesięcznik Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Ubódł ją fakt, że rarytaśny egzemplarz „Tekstów”, które nie docierały do lokalnego kiosku ani w ogóle nigdzie w okolicy, mógł się jej trafić jedynie niczym ślepej Tildzie dziura w torbie. Jednakże dzielnie przełknęła tę dawkę goryczy. Za oknem panowała środa, od teraz dla Matyldy dzień „Tekstów Drugich”.

Matylda przeciągnęła radosne oczekiwanie, do łapczywej lektury tekstów z „Tekstów” przystępując dopiero w kolejny „ich dzień”, czyli w kolejną środę. Tego ranka wstała lewą, postmodernistyczną nogą. Jej dekonstruktorski i w ogóle podły nastrój odnalazł przepyszne pendant w artykule zatytułowanym N/P. W S/Z Roland Barthes adoruje i rozplenia (dissémine) pewne krótkie opowiadanie Balzakowskie, w N/P Adam Poprawa lewym Barthes’owym przykłada pewnej krótkiej recenzji prasowej. Recenzję tę napisał Robert Ostaszewski, według wiedzy Matyldy – współpracownik „Witryny Czasopism”, jednak Poprawa nie z Ostaszewskim jako takim w szranki staje, lecz z podmiotem kolektywnym: podobno w gazetach nie pisze się na dwie ręce, ale na więcej. – Robert to taki dobry chłopak, a ten Poprawa na złość mu, na nieprzespaną noc, na ból zębów pisze – myślała głośno Matylda. Potem, przedrzeźniając, odczytała przygwoździcielską puentę rozprawy Poprawy: „Tekst w gazecie, niby mówiący o literaturze, nie mówi o literaturze. Tekst w gazecie mówi o mówieniu tekstu w gazecie”. - I kto to mówi? – ucięła. (By objaśnić irytację Matyldy, narrator skromnie doda, co następuje: Poprawa skrupulatnie dowodzi, iż Ostaszewski tak naprawdę nie pisze o recenzowanej przez siebie książce, tylko „tak w ogóle” pisze. Matylda twierdzi, że Poprawa ma rację i że serdecznie swoją racją się przejmuje, czyniąc to właśnie, co Ostaszewskiemu wytyka: pisze „tak w ogóle”, a nie o tym, o czym niby pisze).

Gdy Matylda zauważyła, że artykułowi Poprawy bliżej końca niż początku zeszytu „Tekstów”, przyszło jej do głowy, że może właśnie dlatego, że czytała „po żydowsku”, czyli od końca, trafiła na coś dobrego, acz wnerwiającego. Dla odmiany więc cofnęła się do początku numeru, trafiając na, bagatela, tekst Michała Pawła Markowskiego (Antropologia, humanizm, interpretacja). Nie tylko w mieścinie Matyldy boczono się na to, co zwykł wyprawiać Markowski: otóż czytał dużo (nazbyt dużo), w efekcie dużo (nazbyt dużo) pisząc. – W najświeższej nadbudowie, której odprysk opublikowały „Teksty Drugie”, Markowski przepracowuje dla potrzeb antropologii literatury parę myśli Williama Jamesa (z tych Jamesów, brata Henry’ego) – szeptała pod nosem Matylda. Głęboko w duszę zapadł jej Markowskiego „pragmatyczny” (James to przecież pragmatyzm) portret interpretacji – jako czegoś, za co płaci się własnym doświadczeniem. Tłumacząc rzecz miłemu klientowi, który kupował sobie oranżadę, Matylda powiedziała prościej: – Interpretacja nieuprawomocniona to taka, za którą nie stoi rzeczywiste doświadczenie tego, kto interpretuje. – Nie mogła odmówić sobie puentującej metafory: – Taka interpretacja jest jak czek bez pokrycia: robi wrażenie, markując swoją bezwartościowość. – Matylda wyobraziła sobie, że swojej pracy magisterskiej, gdyby ją pisać chciała, nadałaby motto właśnie z Antropologii, humanizmu, interpretacji: „pragmatyczna koncepcja interpretacji […] wydaje mi się nie tylko całkowicie dopuszczalna, ale też najsensowniejsza z możliwych”. Artykuł Markowskiego Matylda czytała wielokrotnie, żarliwie i z perseweracyjną powtarzalnością – toteż dla własnego dobra zmusiła się do wyrwania go ze swojego egzemplarza „Tekstów” i puszczenia go z dymem (co było działaniem czysto zastępczym, gdyż tekst artykułu znała już na pamięć i powtarzała sobie do poduszki).

– Czy w tych „Tekstach Drugich” jest Stanley Fish? – zapytała siebie Matylda, nawiązując w myślach do tekstu Fisha pt. Czy na tych ćwiczeniach jest tekst? – Jest – odpowiedziała sama sobie. To znaczy jest, a jakoby go nie było: otóż Katarzyna Rosner poświęca mu artykuł zwięzły a pożywny, jednakowoż o tytule przydługim a niezgrabnym: Stanley Fish, czyli pozorny radykalizm konstruktywistycznej teorii interpretacji. Rosner, stroskana, pragnie ocalić myśl Fisha od oskarżeń o „anarchiczną swobodę” i „bezpłodną wywrotowość”. – A wystarczyłoby usunąć przymiotniki „anarchiczna” i „bezpłodna”, i już mielibyśmy obraz cacy-naukowy – pomyślała Matylda. Jednakże w kraju nad Wisłą Fisha się bano i Fisha na banicję zsyłano. Nawet w „Tekstach Drugich”, gdzie był obecny na sposób nieobecności (tudzież okrojonej obecności). Rosner na pewno chciała dobrze – biedna, starała się wybronić Fisha, gubiąc go! Matylda zawsze była po stronie skrzywdzonych i poniżonych, toteż na Fishową okoliczność postanowiła sprawić sobie demonstracyjną koszulkę z serii „Niech no zobaczą”, na której sześć liter ułożyła w następujący kryptonim, dla czytelników „Tekstów Drugich” nietrudny do rozszyfrowania: „SF to ja”.

Maciej Stroiński

Omawiane pisma: „Teksty Drugie”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
felieton__O KULISTOŚCI I PŁASKOŚCI ZIEMI
Rokendrol w państwie pop
A IMIĘ JEGO PÉEREL

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt