Witryna Czasopism.pl

nr 7 (160)
z dnia 20 marca 2006
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

KONSTRUKCJA „LAMPY”

W lutowej „Lampie” (2/2006) odnajdzie czytelnik przede wszystkim wywiady. W tym numerze jest ich pięć – z Muńkiem Staszczykiem (figurującym na przesadnie tym razem kiczowatej okładce autorstwa Endo), z tegorocznym laureatem Paszportu „Polityki”, Markiem Krajewskim, Ewą Kuryluk oraz muzykami – Sokołem i Mirtem. Wywiady mają najczęściej to do siebie, że czyta się je i szybciej, i przyjemniej niż zwarte, ciągłe teksty odautorskie, że jest dużo bardziej dynamicznie, ciekawiej, a przede wszystkim atrakcyjniej dla coraz bardziej (a więc coraz mniej) wymagającego współczesnego czytelnika.

Galopujące suchoty jako metafora życia artystów

Wymogi takie spełnia wywiad z Ewą Kuryluk przeprowadzony przez Agnieszkę Drotkiewicz i Anią Dziewit. Wywiad interesujący, obfitujący w mądre słowa i trafne spostrzeżenia, bez wątpienia wart zachowania w domowym archiwum. Dowody: „Nie, nie sądzę, żeby człowiek był takim idiotą, by zrezygnować z miłości. Do erotyki jednak, jak do wszystkiego, trzeba mieć dryg. Casanovy i Kareniny nie spotyka się za rogiem. [...] Eros nie jest na szczęście przywilejem człowieka: tego średnio udanego eksperymentu o nazwie homo sapiens”; „Kto nie jest Szekspirem, niech lepiej nie pisze Snu nocy letniej. Klęska wielu artystów polega i na tym, że porywają się na szczyty Piękna, Prawdy, Polityki z największej litery. Ale czyż butelki Morandiego nie są piękniejsze od setek rycerzy na koniu?”; „Wszystko da się zmetaforyzować. Galopujące suchoty można potraktować jako romantyczną metaforę życia artystów. [...] Choroba jest dla mnie nie metaforą, lecz raczej esencją życia”. Przepytujący duet Drotkiewicz i Dziewit nie byłby sobą, gdyby nie zadał pytania o feminizm czy Elfriede Jelinek, ale te dość przewidywalne pytania w żaden sposób nie osłabiają siły rozmowy.

Nieco gorzej sprawa jakości i wartości wygląda w przypadku trzech wywiadów z muzykami – wspomnianymi Muńkiem, Mirtem i Sokołem. Jako tako wybrania się Mirt, który z pewnością prywatnie jest osobą ciekawą, jednak nie bardzo na światło dzienne szpalt „Lampy” udaje się ten potencjał wydobyć przepytującemu Markowi Włodarskiemu. Jednak jeśli idzie o postać z okładki, znaną szerokim kręgom publiczności, bohatera numeru, to czytelnik wymaga zdecydowanie więcej i rozczarowuje się sromotnie. Właściwie wywiad z Muńkiem może (a wcale nie musi) mieć jakąś wartość dla najzagorzalszych fanów T.Love – mowa w nim o nowej płycie, nowych i starszych piosenkach, tekstach tych piosenek, piosenkach smutnych i piosenkach o miłości. I że Muniek buduje sobie dom, w którym „są takie przestrzenie jak na zamku w Malborku”.

Chciałem zapytać, bo wiesz, mi chodzi o to, że...

Największą jednak tragedią jest wywiad przeprowadzony przez Jakuba Żulczyka (reklamowanego jakiś czas temu na okładce „Lampy” jako nadzieja polskiej prozy) z Sokołem, hiphopowcem z WWO. Celowo jako pierwszego wymieniam Żulczyka, gdyż to przede wszystkim jego „zasługą” jest mierność tej rozmowy. Istnieje bowiem coś takiego jak redakcja wywiadu, poprawienie spisanego z taśmy tekstu, dostosowanie tekstu mówionego do pisanego itd. Żulczyk najwyraźniej naniesienia tak oczywistych poprawek stylistycznych nie uważa za wskazane i najpewniej spisał wywiad z taśmy „jak leci”, otrzymujemy zatem nieobrobioną rozmowę uliczną, w której nadrzędną treścią są wtrącenia i przerywniki w rodzaju: „wiesz”, „rozumiesz”, „to znaczy”, „w sensie” itd. Pół biedy, że przerywniki takie są trzonem wypowiedzi Sokoła – sam Żulczyk jednak nie zamierza być gorszy i dla przykładu co drugie pytanie zadaje w sposób następujący: „Chciałem cię zapytać o...”, „Chciałbym się dowiedzieć od ciebie...” (przypomina mi się profesor Bralczyk, który na pytanie dziennikarza „chciałem zapytać” zawsze odpowiadał pytaniem: „To już pan nie chce?”) lub jeszcze ciekawiej: „Ale mi nie chodzi też do końca o wymagania, mi chodzi o to, czy tkwi w Was taka świadomość, że rzeczy które mówicie, są dla ludzi zajebiście ważne. Mi chodzi o takie sytuacje z życia. [...] Chodzi mi o to, czy wy jesteście tego świadomi”. Biorąc pod uwagę poziom pytań (a przynajmniej ich formę), może nie powinienem się już czepiać odpowiedzi Sokoła, ale doprawdy trudno się oprzeć i nie ostrzec potencjalnego czytelnika: „Po prostu to, co siedzi w tobie w danym momencie, gdy robisz płytę, to znajduje później jakieś tam odzwierciedlenie. Nie ma tutaj czegoś takiego jak założenie, że płyta ma być taka, czy inna. Po prostu wiesz, to się samo pisze. Dopiero w trakcie pisania czujesz, że jest bardziej ciemna albo wesoła, i tak dalej. Ja raczej nie potrafię pisać wesołych rzeczy”; „Naszym celem nie jest ani zrażanie, ani nawracanie. My mówimy to, co myślimy, i to jest nasze podejście. [...] Na prawdę nie obchodzi mnie czy będzie tego słuchać taka, czy inna osoba [...] Nawijasz po prostu to, co masz ochotę [...] No i wiesz, jeśli ktoś się powiesi pod wpływem mojej muzyki, to trudno, będzie mi przykro”. O błędach ortograficznych, interpunkcyjnych i wielu innych nie warto już wspominać, a na pytanie, czy zawsze należy redagować wywiady, odpowiem od tej pory za każdym razem: zawsze.

Mój chłopak czyta z ołówkiem, a to dopiero jedna pierś Iliady

Zamieńmy jednak ten smutny i szyderczo-agresywny ton na kilka słów o wartych lektury tekstach z lutowej „Lampy”. A więc raz jeszcze wypada mi pochlebnie wypowiedzieć się o Ani Dziewit i jej tekście wspominkowym Antykwariusz, o wierszach Sławka Elsnera oraz cudownie psychodelicznym, całkowicie niezrozumiałym, zupełnie abstrakcyjnym i surrealistycznym poemacie MLB zatytułowanym termos-wersja. Fragment: „łudzę się, że gdy posiądę narzędzie, złudzenia prysną – nowa ameryka dla pind i pindarów. lekcja od lat ta sama. jak Queneau skręcał własne papierosy, z prasonetów. młot pneumatyczny kruszy chodnik u brzegu a to jest dopiero jedna pierś Iliady”. Warto również zajrzeć na ostatnie strony do działu polemik, gdzie odnajdziemy teksty Jarosława Klejnockiego i Anny Kałuży, z którymi nie trzeba, a w kilku fragmentach nawet nie sposób się zgadzać, a mimo tego lektura to interesująca. Na przeciwnym biegunie tekstowej atrakcyjności umieściłbym dla przykładu kawałki prozatorskie Debory Vogel (wybrany fragment raczej mało reprezentatywny wobec całego tomu) i Michała Sufina czy poetkę Justynę Jaworską, która pisze wiersz o swoim chłopaku czytającym z ołówkiem: „Przebiega / połacie tekstu w urywanych ściegach, / przecina kartki spojrzeniem. / Po marginesach pełzną gąsienice, / leniwie trawią tłuste tajemnice: / „transgresję” i „powtórzenie”.

Ajent Szprot i nieznośne tłumy wszędobylskich literówek

Paweł Dunin-Wąsowicz z kolei skroił tekst o nowej i starej „Machinie”, zatytułowany intrygująco Nie jestem kontent. A nie jest kontent, bo nikt z dawnej redakcji nie będzie zatrudniony w nowej (a w dawnej redakcji oczywiście znajdował się sam Dunin-Wąsowicz), że do dzisiaj nie wypłacono jego kolegom z „Machiny” należnych wynagrodzeń. Autor wymyśla taką oto dość odległą analogię: „W Lalce Prusa Ignacy Rzecki zapragnął wyzwać ajenta Szprota na pojedynek za to, że tamten obmawiał Wokulskiego. Szprot nie przyjął wyzwania, prezentując własną definicję honoru kupieckiego w regularnym płaceniu należności. Point Media i jego ludzie są w porządku według definicji Szprota”. Tłumaczy również naczelnemu reaktywowanego miesięcznika, Piotrowi Metzowi, dlaczego ten, obejmując to stanowisko, powinien odczuwać dyskomfort i niesmak. Po lekturze tekstu nie wiem jednak, dlaczego, prócz etycznych wątków odnoszących się do niewypłacalnego swego czasu wydawcy, nowa „Machina” nie powinna ujrzeć światła dziennego. Coś jakby Dunin-Wąsowicz strzelał do gałęzi, na której jeszcze nie usiadły ptaszki będące celem.

A w ogóle to w „Lampie” do czytania sporo – zarówno tego, z czym zapoznać się warto, jak również tekstów nad którymi jedynie stracimy czas. Jedna rzecz natomiast razi mnie co miesiąc – liczba błędów stylistycznych, interpunkcyjnych, a przede wszystkim nieznośne tłumy literówek, których w „Lampie” zdecydowanie więcej niż stron.

Grzegorz Wysocki

Omawiane pisma: „Lampa”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
ŚMIECIOLOGIA STOSOWANA
STREET ART – GATUNEK ZAGROŻONY?
MIĘDZY MŁOTEM RYNKU A KOWADŁEM SENSU

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt