Witryna Czasopism.pl

nr 35 (152)
z dnia 12 grudnia 2005
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

BYĆ JAK HARRY KNOWLES?

Idą święta (o czym sklepy przypominają nam przynajmniej od miesiąca), więc wkrótce będziemy dawać sobie prezenty i składać życzenia, najczęściej spełnienia marzeń. Okładka grudniowego „Filmu” (12/2005), na której widnieje King Kong, jest dowodem na to, że marzenia naprawdę się spełniają: Peter Jackson już jako dziecko chciał zrealizować swoją wersję opowieści o wielkiej małpie (i nawet to zrobił w wieku 12 lat, wykorzystując kamerę rodziców, zwierzaki z plasteliny i futro mamy) i wreszcie, poniekąd dzięki sukcesowi Władcy pierścieni, udało mu się dopiąć swego – polska premiera King Konga już w połowie miesiąca, a w numerze historia powstawania filmu (Tom Roston, Goryl, moja miłość). Świąteczna atmosfera – zwłaszcza nieustanne podkreślanie rodzinnego wymiaru Bożego Narodzenia – bywa trudna do zniesienia dla samotnych, zarówno tych z wyboru, jak i z innych powodów. Łatwiej jest parom – również na ekranie, o czym przekonuje ułożona przez Małgorzatę Sadowską i Bartosza Żurawieckiego lista 22 filmowych duetów (Para goni parę), której inspiracją była premiera francuskiego kryminału 36, gdzie Gérard Depardieu i Daniel Auteuil jako Klein i Vrinks dołączają do galerii policyjnych partnerów. Ranking jest subiektywny, dlatego niektórych może zaskoczyć np. brak wydawałoby się oczywistej pary Flipa i Flapa czy obecność Alfreda Hitchcocka i jego matki Emmy... Konfiguracje są różne – reżyser i aktor (Béla Lugosi i Ed Wood, Werner Herzog i Klaus Kinski), ekranowi przyjaciele (Butch Cassidy i Sundance Kid, Thelma i Louise), filmowi kochankowie (Elizabeth i John z 9 i pół tygodnia, Maximilian i Lucia z Nocnego portiera). Są oczywiście Maklakiewicz i Himilsbach, ale też Żwirek i Muchomorek – i trudno się nie zgodzić z autorami, że ta czeska bajka o żyjących w partnerskim związku skrzatach z dzisiejszej perspektywy jest naprawdę wywrotowa.

Ciekawe, czego przy okazji Bożego Narodzenia będzie sobie życzył Harry Knowles, bohater tekstu Elżbiety Ciapary Kłopoty z Harrym, bo zapewne znalazłoby się kilka osób, które z kolei chciałyby być właśnie nim. Dlaczego? Bo w powszechnej opinii ten trzydziestoparolatek dzięki swojej stronie internetowej AICN (www.aintitcool.com) wyrósł na jedną z najbardziej wpływowych postaci w świecie kina, osobę, której tekst może zniszczyć albo wypromować nowy film. Wszystko zaczęło się niemal 10 lat temu, kiedy częściowo sparaliżowany amerykański nastolatek z prowincji założył w sieci stronę dla wielbicieli kina, która wkrótce stała się jedną z najpopularniejszych. Knowles, obwołany internetowym guru dzięki armii wtyczek – ludzi potrafiących wcisnąć się na najbardziej tajny przedpremierowy pokaz, zdobyć scenariusz albo informacje na temat obsady – uznawany jest za jednego z najlepiej poinformowanych ludzi w branży, człowieka wiedzącego np., kto wyreżyseruje dany film wcześniej niż wytypowany twórca. Nie wiadomo, kto dostarcza AICN tak cennej wiedzy – zapewne są to również osoby wysoko postawione w hollywoodzkiej hierarchii – i choć nie wszystkie zamieszczone informacje znajdują potwierdzenie (autorka przypomina spektakularną wpadkę z rzekomą listą laureatów Oscara), to reżyserzy i producenci wolą mieć Knowlesa po swojej stronie. Wierzą bowiem, że AICN, odwiedzana codziennie przez ponad milion internautów, może rzeczywiście pogrążyć film, co stało się ponoć udziałem Batmana i Robina: zanim film trafił do kin, w sieci ukazała się miażdżąca recenzja – inna sprawa, czy zasługiwał na lepszą... Niemniej jednak ludzie z Hollywood dmuchają na zimne i chcąc zdobyć przychylność guru, zapraszają go na plan (spędził miesiąc z ekipą King Konga), organizują specjalne pokazy, a nawet powierzają epizody, np. Robert Rodriguez, znając słabość Knowlesa do Salmy Hayek, dał mu okazję pokazania się u jej boku w horrorze Oni...

I tu pojawiają się wątpliwości etyczne, bo przecież trudno w takim przypadku nie mówić o próbie przekupstwa i kwestionować obiektywizm krytyka. Niełatwo oprzeć się chociażby pokusie lotu prywatnym odrzutowcem na przedpremierowy pokaz filmu, uściśnięcia ręki gwiazdy i spędzenia kilku dni w luksusowym hotelu – nie na swój koszt oczywiście. Można się zastanawiać, czy nie działa tutaj zasada wzajemności: ktoś zrobił nam kosztowną przyjemność, więc przyzwoitość nakazywałaby odwdzięczyć się np. pozytywną recenzją. Przeciwnicy Knowlesa zarzucają mu, że daje się przekupywać, on i jego współpracownicy zaprzeczają, podając przykłady tytułów, które skrytykowali mimo owych zabiegów producentów. Można też pytać, czy krytycy filmowi (lub ludzie aspirujący do tego miana) w ogóle powinni przyjmować podobne zaproszenia (przypomina to sytuację konferencji organizowanych przez firmy farmaceutyczne dla lekarzy), czy też raczej unikać bratania się z twórcami. Problem nie jest wyłącznie amerykański, u nas też słabości krytyki upatruje się w zbytniej zażyłości obu środowisk, ale ludzie z AICN go nie widzą, bo tak ponoć robią wszyscy, tyle że się do tego nie przyznają. Tu też pojawia się, sygnalizowana również przez Elżbietę Ciaparę, kwestia, czy forma pisania o filmie praktykowana przez Knowlesa i AICN rzeczywiście wyznacza nowe standardy w tej dziedzinie. Czy kończy się era profesjonalnych krytyków, autorytetów w rodzaju Rogera Eberta, ludzi z filmoznawczym wykształceniem, a zaczyna epoka autorów, z którymi przeciętny widz może po prostu się identyfikować, bo dla obu stron klasyką nie są Fellini czy Coppola, ale np. Kino Nowej Przygody lat 80. Podział krytyków na „nauczycieli” i „swoich” wydaje mi się nieco za ostry, bo każdy piszący o filmie, zanim uruchomi swoją erudycję, w kinie jest po prostu widzem, ale pytanie o przyszłość – i formę – krytyki ma sens. I czy głównym – i opiniotwórczym – medium będzie internet. Na razie w Polsce nie mamy filmowej strony równie wpływowej, jak AICN ani rodzimego Harry’ego Knowlesa, co zapewne może cieszyć niektórych twórców. Oczywiście jemu samemu można zazdrościć wpływów, znajomości – nawet jeśli jego pozycja jest przeceniana. Przykład chłopaka, który siedząc w domu ojca i stukając w klawiaturę, wpływa na losy możnych z Hollywood, ma w sobie coś z american dream czy bajki – i jeśli Harry Knowles o tym właśnie marzył, to właściwie Boże Narodzenia ma na co dzień. I tego mu bynajmniej nie zazdroszczę, bo w końcu wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć – żeby nie spowszedniało.

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Film”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
O TYM, DLACZEGO CZYTELNICY I WYDAWCY POWINNI POSŁUCHAĆ MARSZAŁKA PIŁSUDSKIEGO
felieton__POETYCKIE INTERESA
CZY GLIWICE TO ŚLĄSK?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt