Witryna Czasopism.pl

nr 8 (186)
z dnia 20 kwietnia 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | wybrane artykuły | autorzy | archiwum

WCZORAJ I DZIŚ PATRIOTYZMU

Patriotyzm nie jest pojęciem, które funkcjonuje w izolacji. Zalicza się on do kategorii i pojęć, służących do kulturowych samoopisów rzeczywistości społecznej, które każda – jak powiada Łotman – wysoko zorganizowana kultura buduje sama sobie. Patriotyzm występuje w powiązaniu z pojęciami ojczyzny i nacjonalizmu, w naszej tradycji kulturowej odróżnianego od świadomości narodowej. Są to właściwie trzy aspekty jednego zagadnienia. Patriotyzm i nacjonalizm/świadomość narodowa to postawy, które każą związać się z wyobrażoną rzeczywistością społeczną i jej przestrzennym korelatem – czyli ojczyzną. Myślę, że nacjonalizm jest kategoryczną odmianą patriotyzmu, taką, która wymaga jednoznacznych deklaracji i obowiązków.

W europejskiej tradycji myśli o świadomości narodowej i wynikającym z niej patriotyzmie istnieją co najmniej dwie szkoły interpretacyjne. Jedna twierdzi, że świadomość narodowa jest wynikiem długiego procesu, trwającego od późnego średniowiecza aż do wieku XIX. Druga szkoła powiada, że nacjonalizm i patriotyzm, a co za tym idzie – poczucie identyfikacji z pewną przestrzenią i tradycją – ojczyzną, jest kategorią młodą, dopiero XIX-wieczną. Nie jest łatwo zdecydować, za którą z nich się opowiedzieć. Uważam, że świadomość narodowa, patriotyzm (poczucie identyfikacji z pewnym organizmem społecznym i przestrzenią) wykształciły się najpierw w tych regionach, gdzie wcześnie pojawiły się silne, dominujące organizmy państwowe. Przeważająca przez wieki kultura wywoływała możliwość tego rodzaju identyfikacji, więc wszędzie tam nacjonalizm i patriotyzm są wyraźne.

Można powiedzieć, że stary patriotyzm istnieje w dużych, dominujących kiedyś państwach Europy Zachodniej, również i w Polsce. Jednak zwolennicy tezy o późnym powstaniu świadomości narodowej słusznie podkreślają, iż poczucie przynależności do narodu jest powiązane z typem organizacji społecznej i gospodarki. Społeczeństwa agrarne nie miały potrzeby budowania świadomości o charakterze narodowym, gdyż wystarczało im poczucie związku z lokalną zagospodarowywaną przestrzenią i podległość wobec suwerena. Dlatego nacjonalizm pojawił się dopiero w epoce kapitalizmu. To między innymi pogląd Ernsta Gellnera, wyrażony w pracy Narody i nacjonalizm. Gellner bardzo zręcznie to tłumaczy, zapomina jednak, że te istniejące nadrzędne struktury kulturowe miały charakter stanowy. Często wcześniej w obrębie jednego ze stanów (np. w Polsce szlachta) wykształcił się pewien rodzaj demokracji, a wtedy wraz z nią pojawiła się świadomość narodowa. Poczucie więzi narodowej, potrzeba takiej identyfikacji związane były więc z demokratyzacją systemu społecznego, nie likwidowało to jednak stanowego charakteru państwa jako organizacji nadrzędnej.

Polska świadomość narodowa jest na pewno starej daty, ponieważ państwo polskie wcześnie stało się demokracją szlachecką. Ponadto dla terenów na wschodnich kultura polska stała się typem kultury dominującej – pod względem państwowym, religijnym i kulturowym. Pojęcie Polaka, narodu i ojczyzny jako pojęć afiliujących i identyfikujących pojawiają się wcześnie.

Wszelkie tyranie wymagają innego typu lojalności niż poczucie wspólnoty i w historii Polski jako bytu autonomicznego nie występowały.


Niegdyś


W I Rzeczpospolitej wśród warstwy uczestniczącej w życiu zbiorowym świadomie i pełnoprawnie, czyli głównie w stanie szlacheckim (powiadają specjaliści, że w różnych okresach szlachta stanowiła 10 do 12% społeczeństwa), narodziło się bardzo głębokie przekonanie o pewnego rodzaju wspólnocie: kulturowej, społecznej, religijnej. Poświadcza to historia obyczaju i literatury. Natomiast pozostała część społeczeństwa pozostawała – chyba w zgodzie z tym, co powiadał Gellner – na poziomie identyfikacji społeczeństwa agrarnego. Punktem odniesienia była w większym stopniu najbliższa przestrzeń, stąd tożsamość wyrażała się raczej w folklorze, lokalnych tradycjach i podległości wobec swoich bezpośrednich „panów” lub w związkach sąsiedzkich. Jeszcze w latach 30. XX wieku Józef Obrębski pisał w „Przeglądzie Socjologicznym”, że ludność Polesia, kiedy miała zdeklarować się pod względem narodowym, odpowiadała „tutejszy”.

Stare, mocne państwo polskie pod koniec XVIII w. straciło niepodległość. Jednak zwierzchność trzech różnych organizmów państwowych początkowo nie zmieniła oddolnej potrzeby identyfikacji na inną niż lokalna. Natomiast warstwy oświecone, które były często kosmopolityczne – nie wypowiadam chyba żadnej historycznej herezji – dość łatwo się pogodziły z zaborami. Anegdota o biskupie Ignacym Krasickim (autorze Hymnu „Święta miłości kochanej Ojczyzny”) opowiada, że kiedy okazało się, iż ta część ziem polskich, w której znajdowały się jego biskupie majątki, dostanie się Prusom, to niezwłocznie pojechał zabezpieczyć je w Berlinie. O tym warto pamiętać. Późniejszy bohater narodowy, książę Józef Poniatowski, był generałem austriackim, wychowywał się na austriackim dworze, po francusku i niemiecku mówił lepiej niż po polsku. Ta elita społeczna, arystokraci, urzędnicy, stosunkowo łatwo przystosowali się do innej rzeczywistości. Wystarczyła deklaracja i nic więcej nie trzeba było robić, żadnych czynów dla Polski, bo można było z powodzeniem być austriackim generałem. Zresztą, historia zna różne przypadki, nawet po wojnach napoleońskich i powstaniach w dobie romantyzmu wielu oficerów, którzy się dostali do niewoli rosyjskiej, przyjmowało propozycję służby w armii carskiej. Bo kalkulowali, że pewna możliwość się skończyła, a nie ma innej. Jedni podejmowali taką służbę, inni lądowali na zesłaniu. Ci, którzy się godzili, byli wysyłani na Kaukaz albo stepy środkowoazjatyckie. Jeszcze Witkacy zgłosił się podczas pierwszej wojny światowej jako obywatel rosyjski do carskiej armii, gdzie odbył oficerską służbę.

Jak wiadomo, w XIX wieku zaczął się w Europie ideologiczny ruch narodowy. Pojawiło się nowoczesne pojęcie narodu związane z Rewolucją Francuską, bo to ona rozniosła po Europie przekonanie o równości i wolności, a to spotkało się w niektórych częściach kontynentu z postawami romantycznymi. Na ziemiach polskich powstająca warstwa inteligencji – wywodząca się z zubożałej szlachty, mieszczaństwa – wyznaczyła sobie posłanie i historyczny cel, którym było obudzenie świadomości narodowej w podstawowej warstwie społeczeństwa, jaką tworzył lud. Projekt państwa o charakterze narodowym to idea sięgająca czasów Hegla, który powiadał, że państwo jest esencją narodowego ducha.

Na terenach Polski zagarniętych przez zaborców przetrwał typ identyfikacji z kulturą, podtrzymującą tradycje szlacheckie. Znane też jest romantyczne przekonanie, że istnieje wielkie niepodległe państwo ducha – właściwa Polska. Nakładało to ogromne obowiązki na uczestników tak wyobrażonej wspólnoty. Gdyby spojrzeć na nie ze współczesnego punktu widzenia – obowiązki trudne do spełnienia. Trzeba nieustannie zaświadczać gotowość do wyrzeczeń dla ojczyzny łącznie z życiem. Miłość po śmierć. To tradycja romantyzmu wschodnioeuropejskiego, który rozwinął się w szczególną postać w krajach pozbawionych własnego organizmu państwowego, jak na przykład Polska.

W tradycji interpretacji polskiego romantyzmu zwracano uwagę na tyrtejski charakter literatury i ogólnie postawy romantycznej. Taki profil interpretacyjny ma praca Marii Żmigrodzkiej i Marii Janion: Romantyzm i historia. Maria Janion przekonuje nas, że romantyczny wzorzec przeżywania patriotyzmu w polskiej świadomości narodowej przetrwał aż do lat 80. XX wieku – ostatnim romantycznym zrywem miała być tzw. pierwsza „Solidarność”. Coś w tym jest, bo inteligencja polska, odkąd powstała, niewątpliwie czuła się przewodnikiem narodu. Bycie inteligentem polegało nie tylko na uczestnictwie w pewnej grupie społecznej, ale nakładało obowiązki i misję: nauczyciele, lekarze, uczeni – wszyscy oni starali się realizować posłanie rozbudzenia poczucia tożsamości narodowej i patriotycznych postaw w całym społeczeństwie. Poeci i pisarze szli na czele tego ruchu.


Teraz


Myślę, że dopiero teraz się to zmienia, w naszej „wolnej Polsce”. Bowiem przyswajanie kapitalizmu nagle pokazało, że można do kapitalizmu dojść bez wielkiej, przewodniej warstwy społecznej, jaką do tej pory stanowiła inteligencja. Trwająca od upadku komuny nieustanna dyskusja o roli inteligencji w społeczeństwie polskim uświadamia, że historycznie ta rola była bardzo ważna, ale obecnie w specyficzny sposób słabnie. Że miejsce inteligencji powinna zająć tzw. klasa średnia, która jednak nie spełnia etosowych wymogów, obowiązujących inteligencję – idei posłannictwa. Okazuje się przy tym, że jednocześnie znika kategoryczne hasło służby ojczyźnie. Powiada się wszak w tej chwili, że inaczej trzeba służyć ojczyźnie, trzeba się bogacić, przeżywać życie, umieć się rządzić jako społeczeństwo. Nie musi to stać w sprzeczności z lojalnością wobec państwa i narodu. Głębokie motywy o charakterze patriotycznym są w tej chwili nieprzydatne, trzeba je zostawić na inny czas. Nie można żyć w stałym napięciu motywowanym narodowo. Motywacje takie szybko się zdewaluują.


Wczoraj


Najlepiej potwierdza powyższe sądy przykład PRL. W potocznym rozumieniu zdeprecjonowała ona postawy patriotyczne i rolę inteligencji w kształtowaniu świadomości narodowej.

Naród podzielił się w PRL na dwie części: aktywnych uczestników życia zbiorowego w tym pół-wolnym, zdominowanym przez ZSRR kraju, oraz tych, którzy się biernie temu przyglądali. Dawało to wrażenie oporu społecznego, a tymczasem była to wyłącznie inercja, bezsilność i z czasem przystosowanie. Ale ta grupa, która postawiła na aktywne życie, na uczestnictwo w aparacie organizującym zbiorowość, obrzydziła społeczeństwu – i chyba sobie samym – pojęcia narodu i ojczyzny, nieustannie dodając do nich przymiotnik „socjalistyczny”. Mówiono, że podstawową ekspresją patriotyzmu jest służba socjalistycznej ojczyźnie. Ten wielki propagandowy koncert, który trwał przez cały PRL, ciągłe święta i obchody, początkowo miały charakter robotniczy, ale dla pewnych obszarów – zachodniej i północnej Polski – ciągle dodatkowo podkreślano, że to jest również manifestacja polskości. Na ziemiach zachodnich odkrywanie korzeni polskich było priorytetem. Nawet w projektach naukowych znajdowało to swój wyraz. Powstały specjalne komitety naukowe, które przywróciły albo zaprojektowały nowe, polskie nazwy dla obszarów „odzyskanych”, poszukiwały piastowskich tradycji, dowodziły szybkiej, postępującej integracji dokonującej się tamże.

Ten okres „urzędowego patriotyzmu” zniechęcił ludzi do myślenia w tych kategoriach. Choć z drugiej strony byłby to chyba jedyny sposób ogólnej mobilizacji. Socjolog Stefan Nowak twierdził, że w okresie PRL istniało społeczeństwo z ogromną próżnią społeczną. Identyfikacja w nim przebiegała tylko w kręgu najbliższym, krewniaczo-sąsiedzkim, i ewentualnie na poziomie poczucia narodowego. Brak było natomiast autentycznej, wewnętrznej struktury, rozmaitych instytucji, organizacji, centrów integracji życia zbiorowego, były one wszystkie opanowane przez system państwowy i jako takie spełniały ukryte funkcje sterowania społecznego. Przez to źle działały i takoż były odbierane.

Ale co się jeszcze działo? Grano uczuciem patriotycznym, ciągle podtrzymując przekonanie, że grożą nam Niemcy. Propagandowa sugestia o spodziewanej niemieckiej agresji miała mobilizować społeczeństwo jako całość w swoistym akcie patriotycznym, ponieważ oto stracimy ojczyznę przez niemieckie dążenia imperialne. To zmęczyło i zniechęciło do rozmaitych aktywności zbiorowych. Sprawa jest oczywiście dużo bardziej skomplikowana. O tym bardzo ładnie pisze Teresa Walas w pracy Zrozumieć swój czas, w której pokazuje, że życie zbiorowe w PRL – naukowe, kulturalne, działalność artystyczna i wszelka inna – toczyły się wbrew albo pomimo opresji, bo przecież trudno było pozbawiać się jakichkolwiek możliwości ekspresji i aktywnego życia.


Teraz


Kiedy przyszła „Solidarność” i nastała wolna Polska, zmęczone społeczeństwo, poza okresem pierwszej euforii, nie poszło za odruchem patriotycznym. Fala entuzjazmu szybko opadła, zduszona stanem wojennym, i właściwie już się nie podnosi. Równocześnie nastąpiło nieprawdopodobne przyśpieszenie cywilizacyjne. Rewolucja informatyczna spowodowała, że rozmaite granice, w których można było zamykać Polskę, rozmyły się ze względu na możliwości oraz powiązania komunikacji – rzeczywistej i symbolicznej. Nie da się dzisiaj zamknąć dla środków przekazu żadnej części świata, w tym Polski. Przez telewizor, przez Internet wszystko, co dzieje się globalnie, również i do nas dociera. Próba mobilizacji w kategoriach tyrtejskiego kanonu „bądź zwarty, gotowy” już się nie sprawdza. Życie nabrało charakteru bardziej pragmatycznego – na przykład w skali Europy (i nie tylko). Dlatego taki model patriotyzmu, jaki próbuje ożywić obecnie prezydent Kaczyński, jest anachroniczny. Nie trafia to już do tej części społeczeństwa, która jest ekspansywna, nastawiona na karierę, na nowoczesne życie, zmiany i aktywną ekspresję osobowości.

Jednocześnie pojęcia patriotyzm i naród stają się monetą, którą łatwo obracać. Wystarczy popatrzeć na deklaracje naszych polityków i perswazje radia „Maryja”. Wiadomo, że każda grupa społeczna istnieje dzięki więzi, więc elementów tej więzi nieustannie poszukuje. Jeżeli nie ma innej formy identyfikacji, bo świadomość uczestnictwa w życiu zbiorowym jest niska, to pozostaje jako punkt odniesienia – naród. Dlatego hasła narodowe trafiają na tak podatny grunt, ale są one bardzo płytko osadzone, ze względu na potoczność ich użycia.

Istnieje więc też taki rodzaj patriotyzmu, związany z kulturą masową. Okazuje się, że wystarczą wybrane, zewnętrzne oznaki albo gesty, które wzmagają emocje patriotyczne. Są one jednak złudne, szybko wzrastają i natychmiast gasną. Emocje patriotyczne pojawiają się nagle na przykład przy widowiskach sportowych. Nie wiadomo, dlaczego mecz piłkarski ma być manifestacją jedności narodowej, ba, wszyscy się spodziewają, że będzie to miało dużo trwalsze skutki. Tymczasem wiadomo, że emocja sportowa trwa póty, póki toczy się gra. Naciska się więc na sportowców, mówiąc, że Polska jest „głodna” sukcesów. Potrzeba narodowej identyfikacji wzrasta wtedy gwałtownie, ale jest ona pozorna, powierzchowna i ślepa. Przypomnijmy choćby akty łaski prezydenta Kwaśniewskiego wobec pospolitego przestępcy Andrzeja Gołoty.

Warto tutaj zwrócić uwagę na inny ważny aspekt patriotyzmu. Patriotyzm i świadomość narodowa w dawnym inteligenckim rozumieniu nie obędą się bez mitologii. A ta ze swej natury musi się odnosić do czasów bardzo odległych. Trudno budować mitologię dnia wczorajszego, choć i to jest możliwe. W naszej tradycji pozostaje jeden okres, w którym można było mówić o Polsce dominującej, o Polsce wielkiej. To jest Polska sprzed zaborów, Polska mocarstwowa, Polska z Kresami – i dlatego punktem odniesienia dla mitologii narodowej są wciąż Kresy. Ciągle kultywujemy tę tradycję kresową jako narodową. Została ona w tragiczny sposób podtrzymana przez II wojnę światową. Ale też z klęski Kresów zrobiono na modłę romantyczną sztandar, pod którym możemy się identyfikować. To, że Kresy odpadły od Rzeczypospolitej, wszelkie konflikty niemiecko-polsko-ukraińskie, Katyń…to niepełny zbiór faktów rozumianych jako narodowe klęski. Z klęsk tych nadal konstruuje się postromantyczną wizję historii narodowej. Kochamy tamtą przeszłość. A jednocześnie społeczeństwo bardzo wymieszane i nie najlepiej wykształcone karmi się mitami, których treści mieszają fakty historyczne, zbiorowe projekcje, idiosynkrazje i stereotypy. Buduje sobie więc jakąś dziwną, wspólną wyobrażoną rzeczywistość. Podczas badań terenowych na temat bohatera narodowego w Polsce sam byłem świadkiem wypowiedzi mieszkańca okolic Dubienki, który na pytanie: kto jest dla niego bohaterem narodowym, odpowiedział, że Mickiewicz. A jak Mickiewicz wygląda? No, taki z wąsami w zbroi, na koniu siedzi.

Myślę, że polski patriotyzm jest chorobliwy również z tego względu, że my wciąż żywimy tradycyjne, zbiorowe przekonanie o własnej niezwykłości i supremacji naszej kultury. Nie umiemy się tego pozbyć. Poczucie wyższości znajduje dopełnienie w kompleksie niższości. Wobec jednych czujemy się lepsi, wobec innych mamy kompleksy. To może być przejaw osobowości autorytarnej, o której pisał kiedyś Erich Fromm w Ucieczce od wolności.


Jutro


Patriotyzm musi mieć dzisiaj inny charakter. Zamiast tego patriotyzmu, którego podstawą ma być odkształcający osobowość patriotyczny obowiązek, uważam, że dużo ciekawsze i wystarczające są lojalności typu obywatelskiego. Wówczas znika niebezpieczny rys nacjonalizmu. Ponadto wartością może być pielęgnowanie kultury – przy czym nie trzeba stale podkreślać jej narodowego charakteru. Gdy granice przestają dzielić, jedyne, co każda grupa ma do zaoferowania, to oryginalność kulturowa. Z jednej strony zaciera się ona przez globalizację, ale z drugiej strony globalizacja zwiększa wrażliwość na lokalność. Obok globalizacji – glokalizacja. Dlatego trzeba popierać wszystkie formy lokalności, wyobrażenia na temat tego, co własne i swoiste. Niech patriotyzm realizuje się na tych podstawowych poziomach. A na poziomie makrospołecznym wystarczy lojalność państwowa. Patriotyzm „lokalny” bardzo łatwo się przekłada z mikropoziomu na ten ponadlokalny. Bo o miejscowych tradycjach mówi się, że są nasze i polskie. W świadomości potocznej nie odrywają się one od poczucia wspólnoty historycznej, mitycznej, wyobrażonej. Ta lokalność – to też jest Polska.

Do niedawna patriotyzm nie był w modzie, bo między innymi antropologia kulturowa i politologia nieustannie mówiły o poprawności politycznej i wielokulturowości. Padają wśród badaczy tezy stwierdzające, że przy współczesnym mieszaniu się migrującej nieustannie ludności coraz trudniej mówić o narodach w dotychczasowych pojęciach. Ale widać, że teraz jakby wahadło się przesuwa, a przekonanie o tym, że naród jest pewnego rodzaju wartością, zaczyna się przejawiać nie tylko w Polsce. Moim zdaniem naród jako kategoria nie zginie, ani miłość do niego, czyli patriotyzm; będzie tylko niezwykle trudno wyznaczyć, jak on ma funkcjonować. Łatwo tu wpaść w rozmaite pułapki, które w polskim rozumieniu nazywamy nacjonalizmami. Przykład wojen bałkańskich z 1992 roku pokazuje, do czego to może doprowadzić. Powiada się przecież, że niemałą rolę w jej rozpętaniu odegrały elity intelektualne, podgrzewające tak zwane uczucia narodowe. Przecież można było rozejść się spokojnie. Ale tam tak narosły nacjonalistyczne konflikty, ślepa miłość do ojczyzny – być może, nie było innego elementu identyfikacji – że wybuchła wojna, ludzie się nawzajem wyrżnęli i dokładnie nic z tego nie wynikło, poza tym, że się pozabijali. To okropne, mogę, co prawda, przytoczyć antropologiczne interpretacje wyjaśniające te fakty, ale czy będzie to wystarczające?

Stoję na stanowisku, że nacjonalizm i kategoryczny patriotyzm to pojęcia, które źle służą życiu społecznemu. Powinno się zostawić patriotyzm tylko jako farbę dla innego typu lojalności. Państwo polskie to państwo polskich obywateli – tego typu lojalność wystarczy, jeżeli traktuje się ją poważnie. Wszędzie tam, gdzie prócz tego pojawiają się resentymenty, próby dominacji, dochodzi do niepotrzebnych zadrażnień, a zarazem do ślepej, złej identyfikacji. To okropna choroba – nacjonalizm, który nakazuje by moja prywatna wizja świata i moja miłość ojczyzny musiała być podporządkowana miłości wspólnej i ekstremalnej.

A przecie bywały czasy, kiedy trzeba było wybierać. O tym wiedzą szczególnie potomkowie ludzi, którzy mieszkali na Śląsku czy na Pomorzu; kiedy w czasie II wojny światowej na terenach włączonych do Rzeszy szansą przeżycia było podpisanie volkslisty. Były to wybory dramatyczne i kategoryczne, wymuszone przez nacjonalizm: wybieraj, jesteś Niemcem albo Polakiem. Podpiszesz volkslistę – jesteś Niemcem i przeżyjesz, ale dzieci ci wezmą do Wehrmachtu albo ciebie zaraz powołają, bo to patriotyczny obowiązek Niemca. Ale masz szansę przeżycia, ty i rodzina. A jeżeli volkslisty nie podpiszesz – lądujesz w Stutthoffie albo innym obozie. To były wybory ostateczne. Po latach te niezwykłe sytuacje znowu o czymś decydowały, gdy Ślązacy emigrujący do Republiki Federalnej (nie będę tu przypominał powodów takich decyzji) na podstawie zachowanych z czasów podpisywania folkslisty książeczek rodzinnych – tzw. „familienbuch” – otrzymywali obywatelstwo niemieckie. Jakże skomplikowane sytuacje dotykały mieszkańców ziem, które dzisiaj nazywamy Polską. A tu oto nieprzebierający w środkach parlamentarzysta (miałki polityczny graczyk) wypomina innym dziadka z Wehrmachtu.

Patriotyzm niechby był piękną ideą. Niechby był wizją historyczną o czasach, które już nie wrócą, jak pisali o nich Stanisław Vincenz i inni, niech będą to nostalgiczne polskie raje, jak to ładnie nazwał Jan Błoński w tekście Polski raj. Niechby sobie były mityczne małe ojczyzny i miłość do stron rodzinnych, niech one będą polskie. Natomiast świadomość innych lojalności powinna być zracjonalizowana i nie powinna nam przeszkadzać w życiu. A istnieją społeczeństwa, w których istnieje taka zbiorowa doza pragmatyzmu, potocznie uważamy, że tak dzieje się w Czechach – i dlatego jako Polacy stereotypowo ich nie lubimy, bo właśnie nie porywają się z motyką na słońce.

Czesław Robotycki

Artykuł pochodzi z czasopisma „Dekada Literacka” nr 6 (220) 2006

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
ZRÓB ZE MNĄ, CO CHCESZ
KORESPONDENCJA Z ZASTRZEŻENIAMI
GADKI KONIECZNIE MAGICZNE

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt