Witryna Czasopism.pl

nr 35 (152)
z dnia 12 grudnia 2005
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

GŁOS SOLIDARNOŚCIOWYCH DZIECI

Autorzy październikowych „Opcji” (3/2005) udowadniają, że ich pamięć żywo reaguje na przypomnienie „tych dni pełnych nadziei” – gorących letnich miesięcy 1980 roku, które zaważyły na kształcie ich dzieciństwa i młodości. Obecni dwudziestoparolatkowie własne wspomnienia konfrontują dziś z literaturą fachową, pomagającą ustalić prywatną wersję historii. Szczęśliwie okazuje się ona niejednowymiarowa oraz dyskusyjna, co w przyszłości stwarza szansę na przedłużenie rozmowy o „Solidarności”.

Kiedy już definitywnie zakończą się obchody 25. rocznicy i przycichną spory o prawo do dziedziczenia wartości „S”, głos zabiorą solidarnościowe dzieci, które mają własne zdanie na jej temat, nie mniej ciekawe niż dorośli. Bieżący numer katowickiego pisma tworzy forum umożliwiające wysłuchanie ich przedstawicieli – „młodych ludzi, którzy urodzili się w połowie drogi między Radomiem ’76 a Gdańskiem ’80, skończyli studia i próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości”, jak pisze Piotr Kulas, jeden z „pokolenia bez pamięci”. Czy rzeczywiście można nas traktować jak dzieci pozbawione zdolności – i potrzeby – historycznej refleksji?

Manifestowanie sprzeciwu wobec władzy, wyrażane przez noszenie solidarnościowych znaczków z charakterystycznym czerwonym napisem na białym tle, stanowiło naszą obywatelską inicjację, twierdzi Kulas. Dzięki przypadającemu na dziecko ustawowemu przydziałowi na kawę – zamiast pożądanego kakao – od najmłodszych lat mieliśmy swój solidarny udział w życiu społeczeństwa. Szybko jednak skusiły nas gadżety z Zachodu, a grając w monopol, uczyliśmy się działania wolnego rynku. Wykazywaliśmy też coraz mniejsze zainteresowanie politycznymi ruchami na górze – chcieliśmy, żeby było „normalnie”, to znaczy kolorowo i dostatnio. Dojrzeliśmy trochę po otrzymaniu prawa wyborczego głosu, spożytkowanego zresztą na korzyść postkomunistów. Dziś, przy okazji dyskusji o znaczeniu „S” w rocznicę jej powstania i po śmierci jej duchowego mistrza, Jana Pawła II, wracają wspomnienia z dzieciństwa: kolejki, paczki z zagranicy, sąsiedzka życzliwość i pomoc, słowo „godność” na klatkach schodowych. Czy potrafimy „odnaleźć własną miarę do oceny tamtych wydarzeń?”, pyta na koniec autor.

„Historia to Słowo, które powinno być rozpatrywane w danym kontekście społeczno-kulturowym”, przypomina Monika Gnieciak, która, jak większość solidarnościowych dzieci, swoją polityczną świadomość zyskała w bardzo młodym wieku. Wychowana na „męskim dyskursie” o czasach pierwszej „S”, utwierdzana w mitologii zrywu robotniczego przygotowanego przez jej charyzmatycznych przywódców: Bujaka, Kuronia, Michnika, Frasyniuka i Borusewicza, dzisiaj domaga się przypomnienia o „»Solidarności« robionej kobiecymi rękami”. Bez nich – niewidzialnych działaczek, organizatorek, łączniczek, maszynistek, dziennikarek – „podziemie lat 80. nie mogłoby istnieć”, jak pisze autorka. Jej zdaniem, warto dziś docenić starania kobiet o zachowanie całkowitej anonimowości oraz dyskrecję, z jaką działały w podziemiu. Dzięki umiejętności korzystania z utrwalonych kulturowo atrybutów kobiecości, z infantylnością oraz ograniczeniem intelektualnym na czele, nierzadko udawało im się zakpić z komunistycznego przeciwnika. Skuteczność tej strategii widoczna jest niestety do dziś: po odzyskaniu upragnionej niepodległości podziemie kobiet nadal pozostało niewidoczne. „Znikło razem z pamięcią o nim, a tworzące je kobiety nie weszły do legendy »Solidarności«”, zauważa autorka i postuluje, aby współczesne miary oceniania Historii nadrobiły to genderowe opóźnienie.

Odzyskiwaniu historii w jej prawdziwym kształcie przysłużą się też z pewnością materiały dokumentujące losy pierwszej „S” w postaci zapisów filmowych oraz publikacji książkowych. Na technikę reportażu jako tę, która doskonale oddaje atmosferę gdańskiego sierpnia 1980 roku dzięki szczerości, bezpośredniemu kontaktowi rozmówców oraz posługiwaniu się konkretem, zwraca uwagę Beata Nowacka w recenzji głośnej swego czasu książki <i>Kto tu wpuścił dziennikarzy</i>. Jest to cykl rozmów przeprowadzonych przez Marka Millera z dziennikarzami przebywającymi w stoczni podczas strajku, poszerzony dziś o epilog podsumowujący późniejsze losy bohaterów. Ich ówczesne świadectwo – przeżycie wydarzenia zdolnego zmienić zarówno życie zawodowe, jak i osobiste – zostało uzupełnione o ich współczesne refleksje na temat bezpowrotnie utraconych ideałów oraz narodowej jedności.

Wieloaspektowość filmu dokumentalnego osnutego wokół gdańskich wydarzeń przybliża też Adam Wyżyński, odtwarzając losy dokumentu <i>Robotnicy ‘80</i> Andrzeja Zajączkowskiego oraz Andrzeja Chodakowskiego od narodzin pomysłu poprzez samą realizację aż do zaistnienia na ekranach. Według niego, „w czasach »Solidarności« odegrał on istotną rolę w informowaniu społeczeństwa o rozmiarach robotniczego buntu”, dzisiaj zaś „historycy traktują ten film jako rzeczywiście bogaty i pełny zapis polskiego nieposłuszeństwa wobec władz”. Dla autora artykułu szczególne znaczenie „Robotników ‘80” wiąże się jednak z kwestią często pomijaną przez filmoznawców: na jego przykładzie można bowiem zrekonstruować, „w jaki sposób działały w ówczesnej kinematografii mechanizmy kontroli zapobiegające powstawaniu tego typu zapisów oraz w jaki sposób blokowano ich dystrybucję”, co wprowadza nowy, cenny aspekt interpretacyjny.

Stocznia Gdańska jako przestrzeń nacechowana symbolicznie ma swoją szczególną wartość niewykorzystaną przez najnowszą sztukę. Grzegorz Klaman, autor projektu <i>Izba pamięci narodowej</i> prezentowanego w ramach wystawy towarzyszącej obchodom sierpniowej rocznicy, próbował ją zagospodarować w sposób łączący tradycję i pamięć z aktualnymi interpretacjami osoby Lecha Wałęsy. W rozmowie z Agatą Rogoś zatytułowaną <i>Akty niesubordynacji</i> artysta przybliża kierunek swoich poszukiwań: podkreśla wieloznaczność roli solidarnościowego przywódcy, mówi o oswajaniu pustki i anonimowości miejsca, gdzie Wałęsa pracował w okresie poprzedzającym strajki, oraz o samej instalacji wykonanej w jego opuszczonej pracowni, w której Klaman wykorzystał rzeźbę oraz sobowtóra byłego prezydenta prowokującego zwiedzających do dyskusji. Jak zauważa artysta, akcja ta pozwoliła na uaktywnienie poziomu symbolicznego gdańskiej stoczni, o czym przekonał się już wcześniej jako założyciel Instytutu Sztuki Wyspa oraz współautor wystawy <i>Drogi do wolności</i> w 2000 roku, projektu <i>City Transformers</i> oraz <i>Subiektywnej Linii Autobusowej</i> pokazującej stocznię oczami jej zapomnianych pracowników.

Wybór przestrzeni wystawienniczej stanowi dla artysty jeden z najważniejszych elementów konstruujących dzieło, o czym każdego roku przypomina Biennale Weneckie – drugi przewodni temat bieżącego numeru „Opcji”. Jego obecność w piśmie zaakcentowana została w sposób szczególny, w pierwszym kontakcie zaskakujący. Każdy zamieszczony tekst, bez względu na tematykę, został bowiem zilustrowany materiałem dokumentującym pokazywane w Wenecji prace, które, w mojej ocenie, nie zawsze trafnie komentują artykuł (a taki był chyba redakcyjny pomysł). Relacja Sebastiana Cichockiego oddająca charakter ekspozycji w niektórych pawilonach narodowych, w tym m.in. z Luksemburga, Austrii, Polski, Islandii oraz Walii, zachęca jednak do powrotu do zdjęć, w szczególności kolorowych. Widać na nich współczesnego Robinsona Crusoe izraelskiego pochodzenia, holenderską fascynację designem w aranżacji pomieszczeń, austriackie łączenie natury z architekturą oraz polski projekt Artura Żmijewskiego („»laboranta« aranżującego quasi-terapeutyczne sytuacje” według opisu autora artykułu <i>Ach, to takie współczesne!</i>), czyli powtórzenie eksperymentu Philipa Zimbarda sprzed 34 lat.

Nieobecni na tegorocznym biennale nie mogą ocenić, na ile wybór omawianych ekspozycji jest reprezentatywny i czy trafnie pokazuje zamysł hiszpańskich kuratorek Rosy Martinez oraz Marii de Corral, dlatego warto przysłuchać się na koniec wymianie zdań o wpływie „kobiecego myślenia” na artystyczny przekaz (rozmowa zatytułowana <i>Czy sztuka może zmienić świat?</i>).

Redaktorzy „Opcji” nie ułatwiają czytelnikowi interpretacji proponowanych przez siebie tematów, zrezygnowali bowiem ze słowa wstępnego. Widocznie uznali, że wprowadzany przez nich porządek historyczny i artystyczny tłumaczy się sam. Osobiście brakuje mi – dziecku „Solidarności” – głosu dorosłych w tym dyskursie. Mojego rodzinnego miasta na wschodzie Polski, nie takiego znowu najmniejszego, ogień posolidarnościowych dyskusji nie rozpalił – tak przynajmniej to pamiętam, chociaż podręczniki do historii podają inaczej. Dlatego trudno mi się identyfikować z zamieszczonym w numerze głosem mojego pokolenia. Jako odbiorca sztuki plasuję się zaś w grupie raczej pasjonatów niż znawców i wciąż potrzebuję fachowej pomocy.

Tymczasem więc zbieram sobie cierpliwie kolejne klocki tej układanki, którą nazywają rzeczywistością.

Beata Pieńkowska

Omawiane pisma: „Opcje”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
EXIT, ENTER
CZCIONKA, PASZPORT I MONOPOL
NIE TAKI PIĘKNY, ALE ZA TO DOJRZALSZY

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt