nr 33 (150)
z dnia 22 listopada 2005
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Meteorolodzy zapowiadają zimę stulecia i gdybym miała podać najlepszy sposób na jej spędzenie, to wybrałabym czytanie połączone z cofnięciem się w czasie o dobre kilkanaście lat – tak by osiągnąć optymalny wiek czytelnika baśni. Taki bowiem jawi mi się obrazek zimowej idylli: za oknem mróz, może nawet jakaś malownicza zadymka śnieżna, a ja siedzę w ciepłym pokoju, kot mruczy, herbata grzeje – tyle że zamiast szczap trzaskających w kominku albo kaflowego pieca jest zgoła prozaiczny kaloryfer, co burzy nieco ów quasi-poetycki nastrój. Za to są baśnie Andersena, nieodmiennie kojarzące mi się z zimą – pewnie dlatego, że przed laty przyniósł mi je, opatrzone pięknymi ilustracjami Szancera, święty Mikołaj. I tak ojciec Królowej Śniegu stał się moim ulubionym baśniopisarzem, a jego pozycji nie zagroził żaden inny, łącznie z braćmi Grimm – zapewne dlatego, że ich opowieści wydawały mi się nazbyt okrutne i do dziś wzdrygam się na wspomnienie krwawiących stóp sióstr Kopciuszka, a o ptakach wydziobujących oczy nawet nie chcę myśleć. Pomyśleć, że i tak były ocenzurowane. Dziś patrzę na nie, podobnie jak na autorów, którzy byli przecież poważnymi naukowcami, profesorami językoznawstwa, z innej perspektywy, choć żadnemu dziecku nie czytałabym ich historii do poduszki.
Niezależnie od tego, czy baśnie braci Grimm przeznaczone były dla dzieci, czy dla dorosłych, wymyślone przez nich postacie zaludniły zbiorową wyobraźnię i w tym kontekście interesujący wydaje się film Nieustraszeni bracia Grimm, którego tytułowi bohaterowie – zanim staną się szacownymi akademikami – udają egzorcystów, rzekomo uwalniających wieśniaków od trolli czy demonów. Złapani na oszustwie muszą rozwiązać zagadkę znikania dzieci z jednej z wiosek i tak dwaj racjonaliści, niewierzący w czary ani potwory, stykają się z rzeczywistością – i postaciami – przypominającą tę opisywaną przez nich. Za kamerą stanął Terry Gilliam, a polska premiera Nieustraszonych braci Grimm to dobry pretekst, by przypomnieć sylwetkę jednego z najbardziej oryginalnych artystów filmowych, co czyni m.in. listopadowe „Kino”, zamieszczając tekst Mikołaja Halickiego Terry Gilliam, smutny wesołek.
Wielbicielom Monty Pythona specjalnie przedstawiać go nie trzeba, był bowiem jedynym Amerykaninem w tym gronie. To właśnie Gilliam stworzył animowane wstawki w programach Latającego cyrku Monty Pythona. Jego bratnią duszą wśród Pythonów był Terry Jones, z którym wspólnie zrobili w 1974 roku film Monty Python i święty Graal – operującą absurdem, balansującą na granicy dobrego smaku parodię legend arturiańskich. Fascynacja Gilliama średniowieczem dała o sobie znać również później, przy okazji jego samodzielnego debiutu Jabberwocky (1977). Z kolei Bandyci czasu (1981) byli surrealistyczną podróżą w czasie, podczas której grupa karłów i chłopiec odkrywają np., że wbrew przekazom historycznym i legendom Robin Hood nie grzeszył inteligencją. Dla wielbicieli talentu reżysera prawdziwy Gilliam, jego autorskie kino, zaczyna się 20 lat temu od Brazil– mrocznej, przerażającej wizji zbiurokratyzowanego państwa, skąd można uciec jedynie w świat snu i wyobraźni, a temu twórcy fantazji akurat nie brakuje. Surrealizm, absurd połączony z naturalizmem, liczne aluzje literackie i zabawa konwencjami – to jego znaki rozpoznawcze. Rozbuchana wyobraźnia Gilliama jest jednak kosztowna – od czasu debiutu ma kłopoty ze zmieszczeniem się w zaplanowanym budżecie. Pewnym paradoksem jest fakt, że twórca odżegnujący się od Hollywood (ciągle kręcą te same filmy) kręci – choć ambitne – superprodukcje, takie jak Przygody barona Münhausena, nostalgiczną, kostiumową, niepozbawioną jednak ironii baśń. Jego wielkim niezrealizowanym projektem jest film o Don Kichocie. Gilliam w końcu trafił do Hollywood, gdzie w latach 90. zrealizował dwa filmy, które odniosły sukces: Fisher King (znowu wrócił do motywu świętego Graala) i Dwanaście małp (kolejna wędrówka w czasie, stająca się tym razem udziałem Bruce’a Willisa, na dodatek z intrygującą zagadką). Reżyser deklarujący, że normalność na ekranie pozostawia innym, był konsekwentny i zainspirowany książką Huntera S. Thompsona zrealizował Las Vegas Parano, narkotyczną wizję podróży pary bohaterów (w tych rolach Johnny Depp i Benicio del Toro). Film, będący rodzajem sprzeciwu wobec kultury konsumpcyjnej, uznany został za ekstrawagancki i nie odniósł sukcesu komercyjnego, a udziałem Gilliama stał się wariant drugi jego teorii, zgodnie z którą w branży filmowej jest się albo na szczycie, albo w dołku. Zrobił więc serię reklamówek telewizyjnych, w których mógł dać upust swojej wyobraźni, i zaczął przygotowywać nowy projekt o braciach baśniopisarzach. Nie obeszło się bez kłopotów – finansowych czy obsadowych (m.in. z udziału zrezygnowała Nicole Kidman, za to jest Monica Bellucci). Zaskakujący może się wydawać mariaż Gilliama - reżysera i braci Weinsteinów – producentów raczej dalekich od finansowania ryzykownych projektów. Były więc kompromisy, z których do anegdoty przeszedł nos Matta Damona grającego Wilhelma: jako starszy z braci często stawał w obronie młodszego i dlatego według reżysera powinien mieć złamany wskutek jakiejś bójki nos. Gilliamowi chodziło głównie o to, by za pomocą charakteryzacji ukryć fakt, że obaj aktorzy (Jacoba gra Heath Ledger) są hollywoodzkimi gwiazdami. Producenci nie zgodzili się na podobne zabiegi oszpecające (efekt widać na niektórych plakatach – obaj bracia jak z obrazka), ale na otarcie łez dołożyli 3 miliony dolarów. A reżyser w końcu dał za wygraną, bo wychowany na baśniach Grimmów chciał zrobić film o nich i wykreowanym przez nich świecie. Jak mówi, ich opowieści nauczyły go postrzegać świat jako pole walki między dobrem a złem. I Złu poświecony będzie jego kolejny film, o ile oczywiście uda mu się znaleźć pieniądze na następną ambitną superprodukcję. „Powróćmy jak za dawnych lat w zaczarowany bajek świat” – śpiewali przed laty Tola Mankiewiczówna i Aleksander Żabczyński, a nieustraszony Terry Gilliam taką podróż poniekąd nam funduje. Choć bycie dorosłym pokazuje, że niestety życie to nie bajka, jednak w przypadku baśniowego świata braci Grimm ma to chyba swoje zalety.
Omawiane pisma: „Kino”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt