Nr 11 (128)
z dnia 12 kwietnia 2005
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Chińczyki trzymają się mocno – chciałoby się rzec, obserwując chińską ekspansję w gospodarce i sporcie. I kinie, bo oto na naszych ekranach kolejny tamtejszy przebój – Dom Latających Sztyletów Zhanga Yimou, film, który zawsze będzie mi się bardzo dobrze kojarzył, jako że obejrzałam go bezpośrednio po Aleksandrze. Cóż to była za rozkoszna odtrutka po trzygodzinnej kinowej męce! W zeszłym roku mogliśmy podziwiać poprzednie dzieło reżysera – Hero, przepiękny filmowy epos przedstawiający jedną z legend o zjednoczeniu Chin, historię tyrana, który pokonał przeciwników i wymusił posłuszeństwo poddanych. Niesamowita choreografia, sceny walki przypominające balet, malarskie kadry, intensywna kolorystyka, imponujące, a przy tym nienużące efekty specjalne – wszystko to, a nawet więcej, odnajdziemy też w Domu Latających Sztyletów. Również i w tym przypadku inspiracją dla reżysera była wuxia – literatura poświęcona sztuce walki (nie ma adekwatnego polskiego terminu – „wu” to walka, „xia” rycerski, sam reżyser w jednym z wywiadów zaproponował określenie „sztuka czarodziejskich szermierzy”). Gatunek ten bierze początek zarówno z XIX-wiecznej opery pekińskiej, jak i dalekowschodnich mitów oraz tekstów religijnych. To coś w rodzaju baśni, w której tłem działań fikcyjnych bohaterów są wydarzenia historyczne, a oś fabuły stanowi zazwyczaj motyw zemsty. Obowiązkowy jest pojedynek w bambusowym lesie, bez niego bohater nie mógłby zostać wojownikiem – ta scena w filmie jest wyjątkowo nowatorska i atrakcyjna, gdyż para głównych postaci walczy na ziemi, a przeciwnicy atakują ich z góry. Ponadto dowodzi ona, że w wuxia panuje prawdziwe równouprawnienie, bo dzielnym wojownikiem jest piękna dziewczyna, Mei – w tej roli występuje najbardziej znana obecnie chińska aktorka Zhang Ziyi (sławę przyniósł jej film Anga Lee Przyczajony tygrys, ukryty smok). Mei należy do tajnego stowarzyszenia – kolejny stały motyw wuxia – o nazwie Dom Latających Sztyletów, które planuje powstanie mające na celu obalenie cesarza. W życiu bohaterki ważniejsze od poglądów politycznych, ideałów i lojalności okaże się jednak uczucie – szalona, namiętna miłość. I o tym właściwie jest ten film – sceny walki są odbiciem namiętności bohaterów. To nie jest kino made in Hollywood, stąd i finał łatwo przewidzieć – jak w połowie filmu szepnęła mi przyjaciółka, „Te ich historie zawsze się smutno kończą”.
Ale i tak warto ją obejrzeć, choćby dla wspaniałej sceny tańca z długimi rękawami, wywodzącego się z chińskiego teatru, która, skądinąd, pierwotnie miała wyglądać inaczej: reżyser, zafascynowany malarstwem z czasów dynastii Tang oraz obrazem dziewczyny skaczącej na bębnach i wybijającej stopami rytm na talerzach, chciał odtworzyć go na ekranie – w praktyce okazało się to niestety niewykonalne. Po seansie – dla porównania wrażeń i ocen – warto zajrzeć do kwietniowego „Filmu”. Znajduje się w nim recenzja Łukasza Maciejewskiego oraz tekst Wojtka Kałużyńskiego poświęcony twórczości Zhanga Yimou. Reżysera, który niezmiennie zaskakuje – bo tak można określić tego najbardziej znanego chińskiego filmowca, aktora i operatora, najwybitniejszego przedstawiciela tzw. piątej generacji chińskich reżyserów, czyli tych, którzy jako pierwsi ukończyli pekińską szkołę filmową po rewolucji kulturalnej. I łowcy nagród, począwszy od debiutanckiego obrazu Czerwone sorgo, który w 1987 roku został nagrodzony Złotym Niedźwiedziem. Pierwsze filmy Yimou, jak Ju Dou, odbierane były przede wszystkim jako zjawiska estetyczne, reżyser zyskał miano kolejnego wielkiego malarza ekranu, ale, co słusznie podkreśla autor – za piękną formą kryły się aluzje do współczesności, krytyka totalitarnego systemu, doskonale widoczna w słynnym filmie Zawieście czerwone latarnie. Dostrzegły to również władze, które – pod pozorem oskarżeń o nadmierny formalizm – odsyłały filmy reżysera na półki, zaś on sam został najbardziej znanym dysydentem chińskiego kina. Wkrótce twórca zmienił artystyczny kurs, porzucił alegoryczne kino na rzecz realistycznych, niekiedy ocierających się o publicystykę filmów o ofiarach komunizmu, najczęściej chłopach, by wspomnieć znany u nas, wzruszający obraz Wszyscy albo nikt z 1999 roku. Kiedy festiwalowi jurorzy docenili nowe oblicze mistrza, ten ponownie zaskoczył, realizując Szanghajską triadę, pastisz filmu gangsterskiego i klasycznego kina chińskiego lat 20. i 30. Kiedy w 2002 roku pokazał Hero, odezwały się krytyczne głosy, że oto niedawny dysydent popiera oficjalną partyjną linię, choć sam film zdaje się wykraczać poza apologię dyktatury. Reżyser z kolei mówi o chęci zrealizowania dziecięcych marzeń i nakręceniu kina akcji inspirowanego wuxia, które w Chinach powstawało tylko przed wojną – same książki w latach 60. przemycano z Hongkongu, ludzie darli je na części, a potem wymieniali się fragmentami. Twórca, któremu przylepiono etykietę „rozrywkowego”, przestał być festiwalowym faworytem, zyskał za to wielbicieli zachwyconych jego epickimi widowiskami – i to im być może sprawi niespodziankę, realizując trzeci film inspirowany tą literaturą. Niewykluczone jednak, że zamiast tego nakręci zapowiadany obraz o chińskiej operze, bo w końcu, jak podkreśla Kałużyński, Zhang Yimou uwielbia zrywać maski i uciekać przed przyprawianymi gębami. Ku chwale kina i zadowoleniu widzów zresztą. I trudno nie zgodzić się z tezą, że nawet jego historyczne filmy są przesiąknięte współczesnością. Kiedy w Domu Latających Sztyletów słyszy się kwestię „Wasz rząd zszedł na psy”, to konkluzja ta wydaje się dziwnie aktualna.
Omawiane pisma: „Film”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt