Witryna Czasopism.pl

Nr 9 (126)
z dnia 22 marca 2005
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

JASIO I MAŁGOSIA, CZYLI CHŁOPIEC I DZIEWCZYNA Z TAMTYCH LAT

Kilka lat temu głośno było od protestów wielbicieli prozy Andrzeja Sapkowskiego przeciwko powierzeniu roli wiedźmina Michałowi Żebrowskiemu. Minęło trochę czasu, Wiedźmin okazał się – i jako adaptacja, i jako sam film – klapą, wersja serialowa bez większego echa przemyka raz po raz przez telewizyjny ekran, a jedną z jego niewielu zalet jest właśnie odtwórca głównej roli. Bywa. Próbowałam przypomnieć sobie kulisy realizacji innych rodzimych ekranizacji znanych utworów literackich i ewentualne kontrowersje towarzyszące obsadzie głównych ról. Owszem, zastanawiano się, czy Linda powinien zagrać księdza Robaka albo Petroniusza, podważano – i trudno się z tym zarzutem nie zgodzić – słuszność decyzji Jerzego Hoffmana, by powierzyć rolę Heleny Izabelli Scorupco, ale raczej nie było wielkich, ogólnonarodowych dyskusji. W każdym razie nie takich, jakie kilkadziesiąt lat temu poprzedziły realizację Potopu. Rozegrała się wtedy prawdziwa bitwa o Azję, czyli Daniela Olbrychskiego, który w pierwszej części trylogii zagrał młodego Tuhajbejowicza, a w kolejnej przewidziany był do roli Kmicica. Z dzisiejszej perspektywy zabawne nieco wydają się zarzuty niektórych ówczesnych krytyków czy publicystów, którzy, wypowiadając się w imieniu widzów, mieli pretensje, że ten sam aktor zagrać ma dwie tak ważne i różne role, bo tu krwiożerczy Turek dybiący na Baśkę Wołodyjowską, a tam popędliwy, ale dzielny polski rycerz. Zabawne, bo z tych wypowiedzi można wysnuć wniosek, że w kraju było wielu młodych, bardzo zdolnych aktorów, którzy mogliby przekonująco zagrać Kmicica, tyle że zazwyczaj nie padały żadne konkretne nazwiska.

Kontrowersje wzbudziło też powierzenie roli Oleńki Małgorzacie Braunek, o czym w tekście poświęconym aktorce na łamach marcowego „Kina” przypomina Tomasz Jopkiewicz (Łagodny uśmiech modliszki). Po pamiętnej roli Ireny w Polowaniu na muchy Wajdy Braunek stała się synonimem nowoczesnej dziewczyny, współczesnej modliszki właśnie, i to emploi zaważyło na jej dalszej karierze. Przypomina mi się oglądany w dzieciństwie serial Lalka w reżyserii Ryszarda Bera, w którym zagrała Izabelę Łęcką. świetnie oddała niejednoznaczność postaci, ale moją uwagę, bardziej od aktorskiego warsztatu, przyciągał wtedy nadmiar tuszu na jej rzęsach. Braunek ponad dwadzieścia lat temu wycofała się z aktorstwa, zaczęła praktykować buddyzm, jak wynika z wywiadów – odzyskała wewnętrzny spokój i nie tęskni za aktorstwem. A jednak. Tekst Jopkiewicza pojawia się przy okazji jej powrotu na ekran, i to tryumfalnego, zważywszy, że za rolę w Tulipanach dostała nagrodę na ostatnim gdyńskim festiwalu. Film Jacka Borcucha dosyć mocno mnie rozczarował, bo tkwił w nim potencjał, który nie został wykorzystany – jest ładna muzyka, zdjęcia w sepii, męska (i nie tylko) przyjaźń „chłopców z tamtych lat”, ale całość nie przekonuje. Jeśli warto go jednak obejrzeć, to właśnie po to, by zobaczyć Małgorzatę Braunek – nie filmową postać, tylko właśnie ją, kobietę dojrzałą, na której twarzy widać radość życia, spełnienie i wewnętrzną równowagę. Tylko pozazdrościć, choć, jak kończy swój tekst autor – radość z powrotu Braunek pełna jest melancholii, bo każe zastanawiać się, ile kino polskie straciło przez jej nieobecność. Cóż, pewnie sporo w tym racji, ja mam tylko nadzieję, że wzorem innych powracających filmowych dziewcząt z tamtych lat, Małgorzata Braunek nie zagości w popularnym serialu – wszak i Irena, i Izabela to indywidualistki.

A jeśli już mowa o serialach, to często zastanawiam się, czy gdyby żył, to zagrałby – z braku innych propozycji – np. nestora jakiejś telenowelowej rodziny. Ta forma nie była mu przecież obca: ostatnią rolą Tadeusza Janczara był doktor Kazanowicz w serialu Dom, postać, która musiała być temu aktorowi, od lat walczącemu z ciężką chorobą, bliska. Paradoksalnie, aktor, który należał właściwie do pokolenia mojego dziadka, jest jednym z moich ulubionych i nieodżałowanych. Odszedł prawie osiem lat temu, a wraz z nim wszystkie jego niezagrane role. I szkoła polska, bo obok Cybulskiego był aktorem najbardziej z nią kojarzonym, głównie jako Korab z Kanału Wajdy i Paweł z Pożegnań Hasa. Janczar należał do tych aktorów, którzy mają w sobie to „coś”, co przyciąga uwagę, każe skupić się na postaci, nawet jeśli ma ona do wygłoszenia raptem jedną kwestię. Zaczynał karierę na początku lat 50., gdy obowiązywały socrealistyczne schematy i to jego kreacje przyczyniły się do ich przełamania. Taki był grany przez niego Kazek w Piątce z ulicy Barskiej Forda, a przede wszystkim Jasio Krone z Pokolenia, pierwszy romantyk w galerii bohaterów Wajdy. Nie byłoby tej przełomowej dla polskiego kina lat 50. postaci, gdyby nie Janczar: Andrzej Wajda nie raz powtarzał, że to aktor wymusił rozbudowanie roli, w efekcie czego Jasio stał się równorzędnym – obok granego przez Tadeusza Łomnickiego Stacha – bohaterem filmu, a scena jego samobójczej śmierci przeszła do historii kina. Reżyser podkreślał jego sposób gry przypominający aktorstwo amerykańskie, zwłaszcza Henry’ego Fondy z Gronów gniewu, oraz olbrzymi talent i wielką skromność zachowaną mimo sukcesów i popularności, która przyszła razem z rolą powstańca Koraba. Mało kto wie, że to właśnie Janczar zwrócił uwagę reżysera na Popiół i diament Andrzejewskiego. W radiowej adaptacji powieści grał Chełmickiego. Podsunął Wajdzie tekst jako doskonały materiał na film z nadzieją na powtórzenie roli w kinie, a ten przeczytał, zachwycił się i zaangażował Cybulskiego. Oczywiście można zastanawiać się, jak Maćka zagrałby Janczar, na pewno byłaby to zupełnie inna postać niż ta, którą znamy, ja jednak zgodziłabym się z Piotrem Śmiałowskim, że dobrze, iż tak się nie stało, bo aktorowi groziło zaszufladkowanie jako odtwórcy romantyków z pokolenia Kolumbów. Zamiast tego przyjął propozycję Hasa i stworzył pamiętną kreację nieco zagubionego młodzieńca (choć był już po trzydziestce). O tej i innych rolach Tadeusza Janczara, jego życiu i stosunku do zawodu, traktuje tekst Śmiałowskiego Prawda w swojej najczystszej postaci. Przeczytałam go z tym większą przyjemnością, że stanowi zapowiedź pisanej przez autora biografii aktora. Janczar mawiał, że istotą aktorstwa jest obdarowywanie, a widzom pozostaje pamięć o dziewczętach i chłopcach z tamtych lat – oby trwalsza od filmowej taśmy.

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Kino”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
AUTORYTET FOTOGRAFII
CIAŁO I DUSZA W ŚWIĄTECZNYM KONTEKŚCIE
TECHNO, KLABING, REKLAM CZAR

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt