Nr 4 (121)
z dnia 2 lutego 2005
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Gdybyśmy mieszkali w wielkim domu o oknach wychodzących na Przeszłość, Teraźniejszość i Przyszłość, to przy których najchętniej by Państwo przystawali? Ciekawych przeszłości zapraszam do lektury kwartalnika historycznego „Karta”. W jego najnowszym, 43 numerze [43 (2004)] można zobaczyć Zamojszczyznę sprzed pięćdziesięciu lat. Czarno-białą.
Archiw czar
Na całe szczęście cudem odnajdywane archiwa wciąż się zdarzają. W ubiegłym roku na przykład odnaleziono archiwum fotografii Augustisa ukazujących przedwojenną codzienność ciekawego miasta Białystok. Takie znaleziska są nie do przecenienia. Zbiory, już w postaci wywołanych zdjęć (ocalałe materiały to nierzadko zniszczone filmy), przyciągają tych, którzy szukają siebie sprzed lat, tych, którzy lubią powroty jako takie (chronicznych nostalgików), i tych, dla których przeszłość wciąż jest żywa, np. jako budulec współczesności, poza tym estetów, poetów oraz poszukiwaczy skarbów.
Jeśli mieliśmy szczęście, my potomni, i znalezisko trafiło w dobre ręce, cofamy się w czasie, tworzymy naszą (potomków a wspólną) pamięć.
Dział Album 43. numeru „Karty” to portret wsi, bardzo starannie skadrowany. Kwartalnik wspólnie z Muzeum Zamojskim przedstawia w nim wybór zdjęć wiejskiego fotografa, nauczyciela i społecznika Feliksa Łukowskiego. Łukowski robił zdjęcia podczas wojny i tuż po, a wiele lat później, już po śmierci autora o negatywy z jego dokumentalnych wypraw po rodzinnej okolicy zadbał jego przyjaciel Jerzy Lewczyński. Połączyło ich AK i prawdziwa pasja fotografowania.
Portret wsi
Zamojszczyzna to ziemia uboga i, wydawałoby się, niezbyt malownicza, ale wszystko (jak to w życiu bywa) zależy od punktu widzenia. Pierwsza z prezentowanych fotografii Łukowskiego to proste ujęcie „pamiątkowe”: przy stole (kilka głębokich talerzy) siedzą ludzie i patrzą w obiektyw, mężczyźni palą papierosy, jedyną kobietę usadowiono w centrum kadru, przytrzymuje stojące na krześle dziecko; na pierwszym planie – biały obrus; po prawej – pochmurny młodzieniec bezwiednie przysłaniający sobie twarz ręką z papierosem. To Łukowski, syn chłopa, niedawno ukończył gimnazjum, trwa wojna.
Jak wspomina Lewczyński, Łukowski najbardziej lubił fotografować ludzi, łatwo nawiązywał z nimi kontakt, często też sam ustawiał się do zdjęć. Po prostu łapał życie, co Lewczyński nazywa „wchodzeniem w środek utrwalanego tematu”. Warto jeszcze dodać, że Łukowski wywoływał zdjęcia w rodzinnej chacie, wykorzystując światło dzienne. Kiedy po II wojnie Lewczyński wyjechał, stracił kontakt z Łukowskim. Tymczasem ten nadal robił zdjęcia, aż do lat 50.
Kolejny kadr: drewniany stolik, na nim mała, okrągła kuchenka elektryczna z blaszanym kubkiem, nad notatkami zmarznięty, zmęczony mężczyzna, pochyla się nad kartką, koc zarzucił na plecy. To Łukowski, być może robi notatki, jest nauczycielem, kończy studia, wkrótce będzie prowadził szkołę, zostanie działaczem, zarzuci fotografowanie. „Nie zdawał sobie sprawy – wspomina Lewczyński – że jego zdjęcia mają wartość artystyczną i historyczną”.
Niemniej, przechowuje stare klisze i negatywy. Po jego śmierci trafiają w ręce fachowca (Lewczyński zajmuje się fotografią zawodowo). Większa część spuścizny ocalała (konkretnie: 3/4 zbioru), wybór fotografii z lat 1942–50 zebrano w wystawę Było to 50 lat temu, wkrótce ma powstać specjalny album. Oby.
Z bliska
Kolejne ujęcia: dwoje dzieci pozujących przed chatą krytą strzechą, bosych, za ich plecami – oparte o ściany wiązki słomy i fragment podwórka zasłany słomianymi ścinkami, świeci mocne słońce. Inne zdjęcie sprzed tej samej chaty (snopki przy ścianie): młoda matka karmi dziecko, chustkę na włosach zawiązała luźno, właśnie zwraca się do kogoś spoza kadru. Robi wrażenie czerstwej, zdecydowanej kobiety, dziecko owinęła tylko w lnianą szmatkę, opiera się o bieloną ścianę. Jeszcze inny portret: dwóch chłopaków łobuziaków wśród łąkowych kwiatów, albo: bosa dziewczynka, lekko zezowata, w brudnym fartuszku, w tle obu fotografii – ściana bielona. Uwiecznieni zostali też mężczyźni robiący sobie przerwę w rozsypywaniu obornika, ubrania mają mocno pocerowane, zapalają fajki, są bosi, w tle znajduje się podwórko i inna chata kryta strzechą. Wśród fotografii jest także obrazek romantyczny: suchy, spalony słońcem mężczyzna z wyraźną łysiną całuje w policzek zawstydzoną kobietę o gładko przyczesanych włosach. Oboje siedzą na jakiejś skarpie, ona ma bardzo brudne trzewiki, on wysokie, zabłocone buty. Mają jasne bluzki. Ślicznie. Są również tradycyjne portrety rodzinne, takie do powieszenie nad łóżkiem, są obrazy biedy i dumy, i spojrzenia na fotografującego znad szklaneczek bimbru, na podwórku.
Są tu wozy drabiniaste, nierówne płoty, zapchlone psiaki (ciągle się drapią), są i pogrzeby. To zresztą najciekawsze zdjęcia. Na pierwszym z nich – martwa dziewczynka w trumience, ubrana jak królewna, nad nią młodzież i dzieci ze świecami, bez lęku, bez płaczu, ze smutkiem pozują do fotografii. Następnie: pogrzeb poważnego gospodarza, wystawione na podwórku ciało prawie ginie w tłumie zasmuconych ludzi, jest zimno i widać, że śmierć tu dawno oswojono. Na ostatnim pogrzebowym zdjęciu autor zatrzymał żałobników wysypujących się z podwórza na drogę, nieskładny, nieporządny kondukt pędzi jakby za szybko, większość ludzi ma bose stopy.
O każdym zdjęciu, a właściwie o jego bohaterach, można by opowiadać i opowiadać, bo te czarno-białe fotografie są jak film. Sama prawda. Można się jej w spokoju, w ciszy poprzyglądać.
Tak… zatem zapraszam do gromadzenia się właśnie pod tym oknem.
Omawiane pisma: „Karta”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt