Witryna Czasopism.pl

Nr 33 (115)
z dnia 2 grudnia 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

SPORE TĄPNIĘCIE

Zaczęłam czytać „artPAPIER” w listopadzie, gdy jeszcze działów poszukiwało się w oryginalnym labiryncie na stronie głównej, i porzuciłam go na chwilę, by dokończyć lekturę w grudniu, a tu – co za zaskoczenie: całkowita zmiana wizerunku, klasyczny porządek nowego image’u zakłócił nieco mój porządek wewnętrzny. Ale bez obawy, doszłam już do siebie.

Zmiana formy pociągnęła za sobą jednak także zmianę zawartości. Mocną stroną pisma (i w kontekście wydania listopadowego zamierzałam to podkreślić) były wywiady. Może to jakaś skłonność osobnicza, ale lubię, jak się sam człowiek wypowiada – znacznie bardziej niż kiedy inni próbują to zrobić za niego, wkładając mu w usta nie wiadomo co. W nowym wydaniu jest tych wypowiedzi bezpośrednich jakby mniej, pozwolę więc sobie zacząć od kilku zaczerpniętych jeszcze z edycji poprzedniej.

Podobno każdy rodzi się poetą. Może to i prawda. Tyle że niektórzy nigdy nie debiutują. Debiut zresztą jako taki wydaje się nie lada wyczynem (zwłaszcza jako wyzwanie dla psychiki), i nawet odnoszący sukcesy poeci mówią o nim mętnie, choć – jak się okazuje – nie zawsze wstydzą się swoich pierwszych dzieł, a nawet zdarza się, że nadal je publikują. Marek Krystian Emanuel Baczewski, pisarz i poeta tworzący w Zawierciu, w rozmowie z Katarzyną Ewą Zdanowicz stwierdza: „Gdy patrzę na swoje wiersze sprzed wielu lat, to mam wrażenie, że nie zmieniłem się zbytnio. Być może nauczyłem się stawiać przecinek w pewnym miejscu, którego nie zdradzę publicznie. Nauczyłem się też pisowni kilku słów jak haust i chaos, które zaczynają się od zgoła innych liter, o czym nie wiedziałem. Ale to wszystko” („artPAPIER”, listopad 2004, Przebywać w świetle).

Bardziej skomplikowanie o swoim debiucie mówi Łukasz Mańczyk, poeta nieco młodszej generacji: „No, debiut miałem przedwczesny. W ósmej klasie podstawówki były pele-mele, a że nie znałem żadnych wierszy cudzych na pamięć i nie miałem w domu almanachów typu nie do zapomnienia, to wpisywałem coś swojego. Było to pierwsze traumatyczne doświadczenie creative writing, do dziś się pocę na wspomnienie, co mogłem tam powypisywać. Każdy wiersz miał swojego indywidualnego adresata w postaci właściciela pele-mele, zawierał też oczywiście »przesłanie czyli morał«, w literaturze bowiem jak wiadomo intencje są najważniejsze” (Największym wyzwaniem – metafizyka, rozmawia Marcin Wilk).

Zupełnie różne zdania mają natomiast obaj autorzy na temat samotności artysty czy też jego „ugrupowienia”. Baczewski krzywi się na użyte przez rozmówczynię słowo „osobność”, preferując zwyczajną „samotność”: „Jeżeli odcinam się od terminu osobność, to dlatego, że myślę, iż każdy z nas jest osobny i ma do ukrycia bądź pokazania światu inną wrażliwość – tak różną jak odciski palca. Literatura, moim zdaniem, jest jak ogródek, który dzieli się na działki uprawiane przez zupełnie niezależnych osobników. Jestem jednym z nich. A pojęcie jakichkolwiek frakcji, hord, konwentykli, wieców poetyckich jest pojęciem lansowanym przez krytykę”. I dalej: „W pewnym sensie samotność jest warunkiem koniecznym tworzenia sztuki. Oczywiście, na płaszczyźnie psychologicznej często bywa niszcząca dla człowieka, podobnie zresztą jak nadmiar kontaktów społecznych. Samotność może być również sposobem istnienia. Przecież w snach każdy z nas jest samotny. Bywało w historii ludzkości, że dwie osoby ze sobą spały, ale nie zdarzało się tak, że śniły ten sam sen”.

Łukasz Mańczyk tymczasem obawia się, że zrozumienie i tak można znaleźć tylko wśród ludzi myślących podobnie, połączonych jakąś więzią pokoleniową: „Często na poziomie sztuki pisanej doświadczałem, że »muzyka NIE łączy pokoleń«, stąd więc te wszystkie zabiegi krytyków i doktrynerów, by wyłonić grupy literackie i ustanowić cezury oddzielające generacje nie są chirurgią o wydumanych celach. Być może jest tak naprawdę, że swoi rozumieją tylko swoich, swoje wzrastanie, błędy, osiągnięcia i »bagaż życiowej mądrości«. Może generacja jest jedyną prawdziwą płaszczyzną porównawczą a osąd pokolenia najważniejszy. Być może bratanie powinno odbywać się jedynie na poziomie »kontekstów i nawiązań«”.

Łącznikiem między starymi a nowymi czasy (czytaj: nowym i starym „artPAPIEREM”) jest niewątpliwie Robert Kuśmirowski. Wygląda na to, że w sztuce stał się on odkryciem sezonu. Artysta ten postawił na żmudne kopiowanie artefaktów z rzeczywistości (hi, hi) i sam mówi (listopad, oczywiście), w rozmowie z Romanem Lewandowskim pt. Chciałbym duchowość upchnąć w materię: „Kopiowanie uczy pokory i powstrzymuje mnie przed szybkim tempem życia, pogonią za nieznanym i częstym brakiem decyzji. (…) Od 2-3 lat trud »nikomu niepotrzebnej pracy« jest już zauważalny w moich realizacjach, co sprawia, że z takim bagażem zebranych doświadczeń mogę uderzać w obszary, które są dla mnie ważne. Gdy kopiuję przedmiot, dokument, obiekt – na przykład, gdybym się wziął za podrabianie komputera – to istotny jest fakt, że muszę wykonać go sam. Powierzając wykonanie takiej pracy innej osobie lub wyspecjalizowanej firmie, pominąłbym ważny moment kreacji, jakim jest nastawienie emocjonalne i pozyskanie tego, co dany przedmiot kryje w sobie. Niejednokrotnie posiada on szereg znaczących informacji na temat samego wykonawstwa, w jaki sposób była zestawiana szata graficzna (o ile występowała) i czy z tym przedmiotem związana jest jakaś historia… Dlatego też specjalnie wydłużam czas, jaki jest mi potrzebny do wyprodukowania moich prac, oczekując cierpliwie na wyczerpujący dialog z materią, by móc z niej wykraść to, co do danego projektu będzie istotne”.

Warsztatowe podejście Kuśmirowskiego do sprawy jest mi bardzo bliskie i cieszy mnie, iż to właśnie on tak pięknie ostatnio „wypłynął”, choć mam wrażenie, że ta rosnąca, wręcz buchająca z każdego pisma o sztuce, popularność może go w końcu zmęczyć. W numerze grudniowym „artPAPIERU” o jego najnowszych pracach piszą Magdalena Ujma i Marta Raczek.

Trochę mniej sexy, choć na pewno bardziej profesjonalny i nowoczesny wydał mi się ten nowy dezajn czasopisma. Może potrzebna mi była i ta odrobina mistyfikacji w dziedzinie formy, i owa nieco większa bezpośredniość w przekazie. Niech więc moje lekkie sfrustrowanie podsumuje jeszcze jedna wypowiedź Kuśmirowskiego: „Muszę »podrabiać« to, co jeszcze nie istnieje. Czuję w tym projekcie duży potencjał i sporo emocji, które dopiero się pojawią. Chciałbym duchowość upchnąć w materię, by poczuć dreszcz, jakieś spore tąpnięcie”.

Klara Kopcińska

Omawiane pisma: „artPAPIER”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
MÓJ PROBLEM Z HERBERTEM
ŚWIAT NA BIEGUNACH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt