Witryna Czasopism.pl

Nr 32 (114)
z dnia 22 listopada 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

ZWYŻKOWE AKCJE DRUGOLIGOWCÓW

W przeciwieństwie do większości znaczących pism literackich „Zabudowa Trawnika” nie posiada ani licznego zarządu akcjonariuszy dbających o linię programową pisma, ani też rozległego zaplecza terenowego wspomagającego promocję. Całością kieruje właściwie jeden inwestor, prezes i udziałowiec – red. millevitch. Od momentu założenia „Zabudowy” w 1996 roku aż do dzisiaj pismu udało się aczkolwiek przejść różne formy skupienia: było gazetką licealnych kolegów, art zinem grupy środowiskowej, jest wreszcie profesjonalnie (z numerem ISSN) wydawanym magazynem zarejestrowanego, oficjalnego stowarzyszenia. Nie zmienia to faktu, iż „Zabudowa Trawnika” wciąż pozostaje przedsięwzięciem prywatnym. Zwłaszcza teraz, kiedy, i tak skromny, zestaw współpracowników mocno się wykruszył, a byt pisma zależy od nakładów finansowych redaktora naczelnego, całe szczęście wspieranego przez paru fundatorów. W tym momencie zawieszenia i niepewności, Zabudowa tej kilkuletniej uprawy tak naprawdę dopiero się jednak zaczyna.

Profitów płynących z Trawnikowych transferów lepiej nie przyrównywać do zysków osiąganych przez tytuły prasowe z głównego nurtu. Przede wszystkim pismo kierowane przez red. millevitcha jest niemal całkowicie odseparowane od pisarskich kolektywów, stąd dyskusje, którymi karmi się środowisko publikatorów literackich, zupełnie go nie dotyczą. Realizm czy fantastyka, reakcyjna lewicowość czy pobożna prawicowość, asceza materialna czy popkulturowy konsumeryzm – można być pewnym, że tego typu dylematów nie znajdzie się na łamach „Zabudowy”, tak jak nie znajdzie się tam nowych opowiadań Jerzego Franczaka, ani kolejnych odsłon wyznań krytycznych Karola Maliszewskiego. Skoro w „Zabudowie Trawnika” nie ma tak wielu rzeczy, do których przyzwyczaiły czytelnika renomowane magazyny literackie, można zapytać: co w takim razie jest? Otóż jest red. millevitch i jego porywy konceptów, które wypadają różnie, jeśli idzie o skalę artystycznego sukcesu, niemniej zauważalna jest systematyczna tendencja zwyżkowa. „Trawnik” zarósł bowiem ostatnio ambitnymi artykułami oraz niekonwencjonalną twórczością. Całkiem nieźle jak na osobiste porywy.

Rola red. millevitcha we wprowadzaniu Trawnikowych produktów na rynek może jest dominująca, ale jego obecność na łamach pisma można określić jako skromną. Żadnego zagarniania objętości numeru dla siebie i forsowania własnej twórczości! Millevitch jak każdy dobry makler zdaje sobie sprawę, iż najwięcej korzyści przynosi obracanie cudzymi akcjami, stąd stara się pozyskać możliwie dużą bazę emisariuszy. 13. numer „Zabudowy” udowadnia, iż taka wyważona strategia przynosi pozytywne efekty. Tekstów jest tu zaskakująco dużo, autorów nie mniej, ale mimo wewnętrznego zróżnicowania i poziomów pisarskich, i kręgów tematycznych, jednorodna formuła pisma zostaje zachowana. W dużej mierze wywodzi się ona z filozoficznych inklinacji. A ponieważ „Zabudowa” należy do pism filozofujących z wyjątkową precyzją, nie dziwi, iż w końcu dziedzina ta zyskała w zawartości magazynu takie uprawnienie, że red. millevitch postanowił firmować nią niemal cały nowy numer. Niemal cały, gdyż skoro jest coś dla umysłu, to powinno być i coś dla zmysłów. W ten sposób zestawienia giełdowe pism literackich odnotowały pojawienie się numeru erotyczno-filozoficznego.

Pozycji danego tytułu na rynku prasowym nie buduje się wyłącznie na prostym prezentyzmie, zakładając, iż klejony na chybił trafił składak pojedzie daleko niesiony mocą samych tekstów. Metoda łapu-capu na szczęście firmuje poczynania „Zabudowy Trawnika” w coraz mniejszym stopniu. Jeśli 13. numer pisma z jakiegoś powodu zdaje się przełomowy, to właśnie dlatego, iż wszelka przypadkowość jest tu wykluczona. Nowa „Zabudowa Trawnika” jako zwarta konstrukcja nie pomija żadnej składowej spisu treści poważnych pism o charakterze opiniotwórczym. Prócz oczywistej porcji eseistyki i literatury znalazły się tu również wypowiedzi programowe, recenzje oraz kronika działalności, wszystko zaś nader przejrzyście rozplanowane i poszeregowane, tak iż nie ma wątpliwości, w którym miejscu kończy się sfera rozważań problemowych, a w którym zaczyna obszar pisarstwa fikcjonalnego. Podobnie działają inne pisma, pisma większe, zacniejsze w fundusze, pisma posiadające akademicki background. No właśnie, czy „Zabudowa” zaocznie spełniająca wymogi budzącego respekt publikatora, a pozbawiona przecież kuźni kadr, rzeczywiście potrafi spełnić oczekiwania, jakie mają czytelnicy wspomnianych gigantów prasowowych?

Przewrotnej odpowiedzi na to pytanie udzielił sam red. millevitch we wstępniaku do nowego numeru. Zabudowa Trawnika – drugoligowy magazyn literacki brzmi dumnie, chociaż chyba sporo goryczy ukryto w tej chłodnej analizie rynku pisarskiego. Millevitch, używając celnej metaforyki sportowej (Pilch bez wątpienia ucieszyłby się z tak konsekwentnie zastosowanego odniesienia życia literackiego do piłki nożnej), opisuje absurdalną sytuację rodzimych targowisk literackich, gdzie o prestiżu danego twórcy ciągle decyduje obecność jego tekstów w możliwie największej liczbie czasopism. Tak przynajmniej wydaje się sporej grupie parweniuszy, która próbki twórczości rozsyłane po wszelkich redakcjach opatruje wyliczanką dotychczasowych miejsc publikacji, nawet jeśli były one miejscami totalnego odosobnienia na rynku literackim. Klonowanie swoich tekstów oraz bicie frekwencyjnych rekordów to wszakże zjawiska specyficzne nie tylko dla obrzeży życia literackiego (o czym pisał również wielokrotnie autor niniejszego omówienia). To jakby symbolicznie wyrażona sytuacja całej twórczości artystycznej w nowym stuleciu, z autopromocją i obsesją obecności w mediach w roli głównej. Millevitch w swoim wstępniaku nie sili się jednak na polemiczne konkluzje, od nikogo się nie separuje ani też nikogo nie potępia. Druga liga, w której grają zawodnicy słabsi, niedocenieni, zepchnięci przez różne wypadki losu na margines głównych rozgrywek, to liga nie tylko wspomnianych rekordzistów, ale i „Zabudowy Trawnika”. Dla millevitcha ważny jest trening. Trening umożliwiający doskonalenie własnych umiejętności. Będąc poza pierwszą ligą, można grać pierwszorzędnie, nawet jeśli jest się w osłabionej drużynie.

Drużyna wystawiona w nowej „Zabudowie” z pewnością do pierwszej ligi pisarskiej nie należy. Nie przeszkadza to w podejmowaniu ciężkich wyzwań. Takim jest bez wątpienia wojna podjazdowa z postmodernizmem, uskuteczniana w filozoficznej części 13. numeru. Frapująca jest lektura wywiadu z Adrianem Kuźniarem, który wyjaśnia bardzo rzeczowo kryzys prestiżu filozofii we współczesnym świecie, zarazem przypuszczając atak na przyjęte powszechnie schematy akademickiego kształcenia w zakresie tej dziedziny wiedzy. Kuźniar, z przekonania ekspresywista ewolucjonistyczny, inaczej niż współcześni myśliciele, idzie w redukcjonizm: miast anektować coraz większe połacie problematyki, broni podstawowych zasad filozofowania, stojąc na straży logicznej poprawności i poznawczych wartości dyscypliny. Głos to raczej odosobniony, co nie znaczy, iż godzien bezwarunkowego poparcia. Podobnie jest z omówieniem książki Sokala Modne bzdury. Red. millevitch wykorzystuje w nim jeden z najlepszych sposobów na postmodernistycznych myślicieli, jakim jest dystansowanie się wobec dokonań ponowoczesnej filozofii. I znowu, chyba pośród rówieśników millevitcha takie stanowisko, kojarzone z intelektualnym konserwatyzmem, nie jest częstym zjawiskiem, zwłaszcza iż dorobek zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej postmoderny jeszcze ciągle pozostaje w Polsce czymś, co zna się ze słyszenia, a nie lektury. Zawierzając Sokalowi i jego, dobrze udokumentowanej, argumentacji, millevitch stawia się w niewdzięcznej roli „antypostępowca”; w kolejce do publikacji czekają przecież dziesiątki wywrotowych dzieł ponowoczesnych badaczy, a tu okazuje się, iż czekać nie ma na co, bo większość z tych badaczy popełnia oczywiste błędy merytoryczne, sytuujące ich po stronie dyletantów. Z umiarkowanych zachwytów millevitcha nad rewizjonistycznym dziełem Sokala można wywnioskować, że redakcja pisma raczej nie daje się ponieść przelotnym fascynacjom ideowym. Sławomir Olszewski, bliski współpracownik millevitcha i osoba odpowiedzialna za wirtualne odsłony pisma, w swoim tekście Rozebrany rozum potrafi jednak umiejętnie wypośrodkować rezerwę wobec krytyków panlogizmu i racjonalistyczny fundamentalizm, apelując o bardziej adekwatny model rozumowania, który uwzględniałby ładunek emocjonalny. Jaki jest więc wynik starcia Zabudowców z postmodernizmem? Chyba remisowy, ze wskazaniem na postmodernizm, albowiem na przykład tekst Malwiny Bakalarskiej, dotyczący koncepcji kultury u Emanuela Levinasa odwołuje się właśnie do filozofii ponowoczesnej i w jej kontekście umieszcza swe refleksje (np. przywołana idea transkulturowości Wolfganga Welscha). Postmodernistyczny od stóp do głów zdaje się również Marcin Bałczewski w błyskotliwej metatekstowej układance Aleksander von Kler, która udaje opowiadanie, a w gruncie rzeczy jest operacją paralogiczną.

Było nieco o filozofii, to porozmawiajmy o seksie. Eseistyczna część „Zabudowy” przynosi dwa wielce nieprzyzwoite teksty. Nieprzyzwoity jest Jarosław Sujczyński, kiedy snuje opowieść o Michelu Houellebecq’u. Kontrowersyjny francuski prozaik, którego Platforma właśnie teraz infekuje polskie księgarnie, w relacji Sujczyńskiego, bogato, może nazbyt bogato, usłanej cytatami, staje się kronikarzem liberalnej rewolucji seksualnej, która doprowadza bardziej do niespełnienia niż zaspokojenia. O zaspokojeniu nie może być mowy również w tekście Lecha Bukowskiego poświęconym Szaleństwu rozkoszy. Doprawdy perwersyjną przyjemność zgotował czytelnikom Bukowski, fundując podróż po epokach, nazwiskach, dziedzinach i postawach twórczych, a wszystko w celu ukazania autoerotyzmu pisarstwa. O ile Sujczyński przedstawia seksualność w anturażu społecznych przemian, którym podlegała cywilizacja na przełomie XX i XXI wieku, to Bukowski uzmysławia, czym naprawdę mogą być pożądanie i namiętność, oderwane od swoich podstawowych konotacji, a występujące w procesie twórczym. Oba teksty zdają się uzupełniać: bohaterowie Houellebecq’a mają seks, nie mają natomiast rozkoszy, z kolei opisywani przez Bukowskiego autorzy mają przede wszystkim rozkosz, chociaż prawdziwego seksu tutaj jak na lekarstwo. Poszukującym stricte erotycznych analogii nowa „Zabudowa” ma wszak coś do zaproponowania. Choćby obrazoburcze opowiadanie Judyty Krzyżanowskiej, kpiące po równi z seksizmu i feminizmu czy też, po raz pierwszy publikowany w całości, cykl erotyków Krzysztofa Szewczyka. Redakcja „Zabudowy” ogłosiła ponadto konkurs na opowiadanie erotyczno-filozoficzne, którego wyniki zostały przedstawione w bieżącym numerze pisma pod postacią dwóch całkiem zgrabnych miniatur prozatorskich.

Pokupność akcji „Zabudowy Trawnika” w ich najnowszym pakiecie emisyjnym nie wymaga chyba dalszego rekomendowania. Ewentualnych nabywców należy wszak przestrzec, iż ekipie red. millevitcha nie wszystko się udaje. Trzynasty numer zawiera chybione utwory: Arka Błaszczuka (przegadany, rozwlekły, niby autotematyczny Strach w oczach Boga w dwóch częściach), Ady Łobożewicz (juwenalia o miłości), Tomasza Bohajedyna (Stasiukowaty Jeździec znikąd) i Magdy Mostowskiej (infantylna Łączna opowieść o miłości doskonałej). Ponadto niezbyt zajmująco przedstawia się omówienie twórczości Wilhelma Szewczyka, którego dokonuje Adrian Pisczur. Cóż, nie wszystkie elementy konstrukcyjne muszą być oparte na budulcu pierwszej jakości. Ważne, aby całość jakoś się trzymała. I trzyma się. Czekając na kolejki chętnych do zakupu.

Łukasz Badula

Omawiane pisma: „Zabudowa Trawnika”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
CZARODZIEJ MIYAZAKI
NA BARYKADY, LUDU PONOWOCZESNY!
W POSZUKIWANIU UTRACONEJ TOŻSAMOŚCI

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt