Witryna Czasopism.pl

nr 3-4 (181-182)
z dnia 20 lutego 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | wybrane artykuły | autorzy | archiwum

KASZTA I MELONIK

Z Krystyną Nowak-Wawszczak rozmawia Joanna Orlik

Joanna Orlik: Naszą rozmowę chciałabym rozpocząć od pytania o równouprawnienie. Podobno zawód zecera był zawodem męskim i kobiety właściwie nie miały do niego dostępu?

Krystyna Nowak-Wawszczak: Tak, to prawda. Zawód zecera był zawodem męskim, przede wszystkim dlatego, że miało się na co dzień styczność z ołowiem, który znajdował się w składzie czcionki. Ołów przez lata gromadzi się w organizmie i powoduje chorobę zwaną ołowicą. Dotyczy to zresztą bardziej oparów ołowiu niż jego postaci stałej, stąd na przykład przy odlewaniu czcionek nigdy nie pozwolono pracować kobietom, tutaj zakaz był absolutny i obowiązywał do końca techniki gorącej. Wyjątek zrobiono tylko dla zecerni.

jo: Kiedy to się stało?

kn-w: Dopiero w latach siedemdziesiątych XX wieku, a i wówczas dotyczył wyłącznie kobiet z rodzin drukarskich. To właśnie wtedy do krakowskiego technikum poligraficznego zaczęto przyjmować dziewczyny. Sama byłam takim szczęśliwym wyjątkiem w niemal całkowicie męskiej klasie. Wówczas jeszcze bardzo żywe było przekonanie, że drukarstwo w ogóle jest zawodem męskim, a jedyną funkcję, jaką mogła tu pełnić kobieta, był korektor. No i jest jeszcze ostatnia sprawa, zawód zecera był bardzo dobrze płatny, nieco inaczej niż w wypadku innych zawodów rzemieślniczych, a najczęściej zawody dobrze płatne nie są sfeminizowane. À propos zarobków, była nawet taka drukarniana anegdota o zecerze, który wychodząc z pracy, zamawia dwie dorożki – w jednej jedzie sam, a w drugiej podróżuje jego melonik...

jo: Na czym polega profesja zecera?

kn-w: Polegała, bo w zasadzie jest to zawód martwy. Wykształcony zecer potrafił składać czcionki. To oznaczało, że musiał wiedzieć dużo o samej czcionce, o układach graficznych stosowanych w różnego typu publikacjach, umieć składać teksty trudne, inne niż pismo chlebowe, skomplikowane tabele czy schematy, nie mówiąc o wzorach matematycznych lub chemicznych, które wszystkie trzeba było przecież wykonać ręcznie i które stanowiły dla zecera prawdziwe wyzwanie. Z czcionek złożonych w wierszowniku musiał formować kolumny, czyli wykonywać łamanie, często też robił rzeczy, które dziś mają charakter raczej artystyczny, takie jak wprowadzanie ornamentów, winiet i inicjałów, tworzenie skomplikowanych schematów, jak choćby drzewa genealogiczne, wymagające wyjątkowej precyzji, do stworzenia których potrzebne były nie stosunkowo duże czcionki dwudziestki, lecz igiełki, które mają pięć punktów!

jo: A czym jest pismo chlebowe?

kn-w: To podstawowy krój pisma, którym składa się tekst główny. Nazwa używana jest także współcześnie, przy czym wchodzimy tutaj na grząski grunt, bo kwestia nazewnictwa jest w Polsce sprawą trudną. Terminy, które ja stosuję, nie muszą obowiązywać na terenie całego kraju. Pismo chlebowe w zaborze austriackim to takie, które tworzy tkankę „chleba” publikacji, jej główny trzon, jej materię podstawową. Ale mówi się o nim także „woda” albo po prostu pismo tekstowe.

jo: Czy to znaczy, że konsekwencje dziewiętnastowiecznego podziału Rzeczypospolitej obserwujemy do dzisiaj?

kn-w: Tak, oczywiście. Jeśli chodzi o drukarstwo, w różnych zaborach obowiązywały inne prawa, przy czym w zaborze austriackim restrykcje były mniejsze, dlatego ukazywały się na tym terenie różne teksty, których druk był nie do pomyślenia gdzie indziej. Stąd dla każdego zaboru wykształcił się inny język zawodowy i, chociaż istnieje słownictwo znormalizowane, drukarze w Krakowie, być może ze względu na patriotyzm lokalny, wciąż używają własnych określeń. Podobnie istniały trzy rozkłady kaszty: warszawska, poznańska i krakowska, potem doszła jeszcze kaszta znormalizowana.

jo: Kaszty?

kn-w: Kaszta to szuflada, w której znajdują się króbki, czyli przegródki gromadzące czcionki. Żeby szybko składać, trzeba było doskonale znać jej rozkład. A ponieważ każda drukarnia musiała mieć na stanie kilkadziesiąt różnych krojów pisma, z których każdy obejmował czcionki od powiedzmy sześciu punktów do czterdziestu ośmiu (przy czym zdarzały się i większe), to kaszty tworzyły całe szafy z nadstawkami! Poza tym każdy zecer musiał doskonale rozpoznawać pisma: sprawdzano nas w ten sposób, że spośród pomieszanych, rozsypanych czcionek wybierano jedną i trzeba było rozpoznać jej krój oraz stopień.

jo: Co cechowało dobrego zecera?

kn-w: Zecer musiał dużo wiedzieć. Im wiedział więcej, tym stał wyżej w zawodowej hierarchii. Podstawę dawała oczywiście znajomość materii, tego jak składać, żeby nie zrobić błędu, na przykład tzw. szewca albo bękarta, lub zmieścić ilustrację na stronie ściśle według ustalonych reguł. Zecer musiał też być świadomy choćby zmian zachodzących w ortografii, żeby nie poprawiać błędów w tekście historycznym, które w swoim czasie nie były błędami i miały zostać zachowane. Ale równie ważna była wiedza merytoryczna na temat publikacji, którą się przygotowywało, zecerzy zresztą byli przypisywani do poszczególnych tytułów. Poza tym zecerzy w Drukarni Jagiellońskiej potrafili składać pismem arabskim, czyli po pierwsze w odwrotnym kierunku, a po drugie, co prawda znaki alfabetyczne, ale dla nas zupełne nierozpoznawalne. Trzeba było znać mnóstwo akcentówek, bo każdy alfabet odłaciński ma swoje akcenty, inne w wypadku języka litewskiego, szwedzkiego czy duńskiego. Nie mówiąc oczywiście o składaniu greką czy cyrylicą lub wzorach matematycznych, gdzie kwestią nie było rozpoznanie całki, tylko przyporządkowanie jej do właściwego kroju pisma.

jo: Czy w takim razie wśród zecerów istniały specjalizacje?

kn-w: Tak. Jeśli drukarnia była dziełowa, to zecerzy musieli w niej przygotowywać dzieła, czyli wszystkie publikacje, które nie są czasopismem lub akcydensem. Ale były też drukarnie prasowe, w których pracowało się nocami, czy drukarnie beletrystyczne, w których składało się literaturę piękną, gdzie z kolei trudność stanowiły ilustracje. A były też drukarnie specjalizujące się w plakatach czy zaproszeniach, drukach państwowych lub dziełach prestiżowych. Zecerzy bardzo dużo czytali, ale ponieważ bardzo dobrze zarabiali, mieli też czas na uprawianie różnych sportów, hobby itd. To był niewątpliwie zawód elitarny i to bardzo, bardzo długo. Jeszcze w latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych najlepszą metodą uposażenia syna było załatwienie mu praktyk w drukarstwie.

jo: A pozycja zecera w drukarni?

kn-w: To zawsze był pan zecer. Tradycję drukarską wynosiło się z domu, w rodzinie były książki, były gazety. W drukarni nie wszyscy byli równi, był pomocnik, był praser, zawody, które nie wymagały specjalnych kwalifikacji. Natomiast pan zecer i pan drukarz, to były te dwie osoby, które najbardziej wpływały na kształt druku, często bardziej, niż dyrektor drukarni, więc bardzo się z nimi liczono. Mój instruktor przy kaszcie stał w krawacie i w białej koszuli. Dlatego nas wychowywano w dużej godności zawodowej i myśmy się identyfikowali poprzez zawód.

jo: I to się teraz zmieniło.

kn-w: To się zmieniło w latach osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych, kiedy weszły w życie nowe techniki drukarskie i nastąpił wielki rozwój poligrafii, a do naszego zawodu weszło bardzo wiele osób z innych zawodów, na co prawdziwy poligraf czy drukarz po prostu się nie godził. Co w drukarni może robić artysta, polonista czy elektronik? Ale to stan rzeczy uległ zmianie i poligrafowie musieli ten fakt przyjąć. Zawód poligrafa stał się interdyscyplinarny i dziś wymaga współpracy z osobami o nowych kompetencjach. Nie ma już miejsca na złote rączki w drukarni, tak jak bywało dawniej. Maszynista drukarski nie może już sam naprawiać swojej maszyny, kiedy ta się zepsuje, potrzebuje całego zespołu współpracujących osób.

jo: A jakie nowe umiejętności dziś są potrzebne w drukarni?

kn-w: Dawniej zecer i maszynista znali odpowiedź na 90 albo może i 100 procent pytań związanych z drukiem. Dzisiaj jest inaczej. Jeśli ktoś twierdzi, że jest poligrafem i wie wszystko, to po prostu kłamie, dziś już nie jest to możliwe. Są osoby zajmujące się grafiką komputerową, przygotowywaniem form do druku, drukowaniem, introligatorstwem, kolorem, jak na przykład specjalista od kalibrowania sprzętu. Kto inny zajmuje się dostarczeniem i serwisem cyfrowych maszyn drukujących, inne firmy zajmują się papierem i farbą. Pojawiły się też nowe zawody i specjalności, na przykład operator proofera czy operator systemu sterowania przebiegiem druku.

jo: Czy w takim razie w tej nowej konstelacji zawodów związanych z poligrafią dawny zecer może się odnaleźć?

kn-w: Oczywiście. To, że czcionka nie stoi na słupku, lecz widnieje na ekranie i że się nazywa fontem nie zmienia faktu, że dużo trzeba o niej wiedzieć. Nie zdezaktualizowało się to, że czcionki mają stałe elementy konstrukcji, że muszą obok siebie jakoś stać, że nie mogą opierać się o siebie, że jedne nadają się do gazety, a inne do akcydensów dużego formatu. Wciąż jest mnóstwo pracy dla zecera, którego dziś nazywa się operatorem DTP lub składaczem tekstów. Widzi on w każdej publikacji dużo więcej niżczytelnik. Poza tym dzisiaj może jeszcze bardziej niż kiedyś obowiązuje wymóg ciągłego dokształcania się. W tej chwili zmiany zachodzą bardzo szybko i trzeba bez przerwy śledzić nowości, bo natychmiast wypada się z obiegu. Ktoś na przykład wraca z targów w Düsseldorfie i mówi, że tam nie ma już skanerów. Jedyne pytanie, jakie wówczas pozostaje, brzmi: kiedy tak będzie u nas, za rok czy za dwa?

jo: A jaki jest Pani osobisty stosunek do książki?

kn-w: W moim życiu istnieją dwa typy lektury: czytanie zawodowe, służące pozyskiwaniu informacji, oraz czytanie dla przyjemności, kiedy książka staje się przeżyciem. Jeśli zaś idzie o technikę wykonania książki, to naturalnie nie mogę sobie odmówić przyjemności sprawdzenia każdego egzemplarza pod tym kątem i ocenienia, jak została zaprojektowana. Istnieje pewna grupa zecerów starej daty, którzy uważają, że poza klasycznym, osiowym układem graficznym i czcionką dwuelementową z szeryfami nie istnieje dobra książka. Natomiast obecnie mamy tak ogromne możliwości poligraficzne, że może się od nich aż zakręcić w głowie. Dlatego szczególnie ważna jest konsekwencja w projektowaniu i wykonywaniu publikacji, bo jedna z nadal aktualnych zasad zecerskich brzmi: nawet jeśli źle, to jednakowo. Istnieje też zasada rytmu, która mówi, że coś w książce musi ją prowadzić. Mamy zasadę formy silnej, podobnie jak graficy. Natomiast generalnie autorowi wszystko wolno, bo przecież inaczej książka by się nie rozwijała. Zecerzy czy operatorzy DTP potrafią, rzecz jasna, zrobić poprawny projekt, bo znają wszystkie zasady, ale zrobią to rutynowo, w sposób typowy. Natomiast w poligrafii chodzi o to, żeby kreować nowe, zrobić coś, czego dotąd nie było. Sytuacja bardzo się zmieniła. Kiedy dziś biorę stare książki z półki, to widzę, że graficznie one są jednak bardzo ubogie.

jo: Mówiła Pani o zmianach związanych z zawodem zecera. Czego Pani żałuje, a z czego się cieszy?

kn-w: Żałuję tego, że nie istnieje dawna brać drukarsko-zecerska, rodzina zawodowa, w której wszyscy się znali. Ona niestety rozmyła się w morzu nowych zawodów, które weszły do poligrafii. Żal mi też trochę tego pięknego wysiłku, który dawniej był warunkiem powstania każdej książki. Dzisiaj tak łatwo, tak szybko można osiągnąć zadawalający efekt. Tymczasem kiedyś książka powstawała od półtora roku do dwu lat. To był tak długi czas, że można się było naprawdę przywiązać do wykonywanej przez siebie książki. Każda pozycja wymagała ogromnego zaangażowania indywidualnego, wysiłku pojedynczego człowieka, był jakiś czar w siermiężności tamtej drukarni. Żal mi wierszownika w ręku, tak jak żal mi zapachu ołowiu. To prawda, w swym starym kształcie zawód zecera się skończył i czasem rzeczywiście czuję się jak dinozaur. Z drugiej jednak strony to, co odchodzi z życia, często staje się materią artystyczną – jak wcześniej akwaforta czy akwatinta. No i ogromnie się cieszę z tego, że książka jest dziś taka piękna, że istnieją takie fantastyczne możliwości techniczne, o których dawnym zecerom w ogóle się nie śniło.

Rozmawiają Joanna Orlik i Krystyna Nowak-Wawszczak


Słowniczek:

technika gorąca – typografia, mająca swe korzenie jeszcze w czasach Gutenberga (XV wiek), w której elementy formy drukarskiej (litery, wiersze) były odlewane z gorącego (ponad 300°C) stopu ołowiu, antymonu i cyny.

szewc – pierwszy wiersz nowego akapitu umieszczony błędnie jako ostatni na kończącej się kolumnie tekstowej.

bękart – ostatni wiersz starego akapitu umieszczony błędnie jako pierwszy na nowej kolumnie tekstowej.

pismo dwuelementowe z szeryfam i – komplet znaków i liter, w którym każda zbudowana jest z więcej niż jednej grubości kreski, a ponadto kończy się poprzecznymi lub ukośnymi zakończeniami, czyli „szeryfami”. Zwyczaj zakańczania liter szeryfami pochodzi od rzymskiej kapitały kutej w kamieniu, w której elementy pionowe litery zakańczano poziomymi nacięciami dłuta.

czcionka – metalowy lub drewniany element formy drukarskiej typograficznej posiadający: słupek (to, na czym litera fizycznie stoi) oraz główkę złożoną z oczka (obraz litery) i odsadek (odstępów pomiędzy oczkiem a krawędziami sześcianu słupkowego). Rozmiary czcionki były określane w punktach typograficznych.

font – to generowany przez komputer obraz litery wraz z odsadkami wokół niej po to, aby nie nachodziła na litery obok, powyżej i poniżej. Komputer może generować litery w systemie linearnym (wektorowo) lub bitmapowo. Rozmiary fonta są określone w punktach angielskich (nieco mniejszych niż typograficzne). Stąd pismem chlebowym w typografii była czcionka 10-punktowa, w tej chwili zaś komputerowym pismem chlebowym jest 12 punktów; font 10-punktowy w większości publikacji zwartych byłby nieczytelny.

układ graficzny osiowy każdej publikacji (w tym książki) polega na tym, że wszystkie wiersze, znaki graficzne, winiety i ilustracje na kolumnie są symetryczne względem pionowej osi symetrii kolumny. Istnieją dwa układy osiowe kolumny: układ osiowy klasyczny oraz układ osiowy blokowy. W osiowym klasycznym wiersze tekstu mogą mieć różne długości i zawsze są środkowane (centrowane). W osiowym blokowym wiersze i grafika umieszczone są także na osi pionowej kolumny, a ponadto muszą tworzyć wyrównane bloki.

Artykuł pochodzi z czasopisma „Autoportret” nr 4 (17) 2006.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
DWAJ PANOWIE A.
CZY JEAN BAUDRILLARD MOŻE BYĆ POŻYTECZNY?
’68 I DALEJ

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt