Witryna Czasopism.pl

Nr 31 (113)
z dnia 12 listopada 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

DAJ SOBĄ WSTRZĄSNĄĆ (I TO ZA STOSUNKOWO NISKĄ CENĘ)

Człowiek zaskakująco szybko przyzwyczaja się do przyjemności i nabiera pewnych przyzwyczajeń, na przykład nie wystarcza mu już sama gazeta czy czasopismo – chce prezentu. Wydawcy więc sami są sobie winni. Zaczęło się od drobiazgów w rodzaju próbki szamponu czy kremu nawilżającego, ale prawdziwym hitem okazały się kilka lat temu płyty CD z – w zależności od pory roku – kolędami, piosenkami biesiadnymi czy skocznymi karnawałowymi rytmami. Wszyscy byli zadowoleni: wydawcy, bo sprzedawali cały nakład, i nabywcy, bo dostawali coś atrakcyjnego za grosze. Z małymi jednak wyjątkami – pamiętam wściekłość, gdy nie zdążyłam kupić ulubionego dziennika, ponieważ mieszkańcy mojego rodzinnego miasta wykupili cały nakład o siódmej rano tylko dlatego, że do numeru dołączona była płytka z muzyką Zbigniewa Preisnera. Wściekłość była podwójna, bo jako stałej czytelniczce zależało mi na samej gazecie, a nie dodatku (przez moment zastanawiałam się, czy nie zajrzeć do koszy na śmiecie, gdzie zapewne wylądowała część zakupionych dzienników), poza tym uświadomiłam sobie, że większość klientów nie ma odtwarzacza CD, więc płytka, póki co, jest bezużyteczna. Erę kompaktów mamy już chyba za sobą, przez jakiś czas pisma, głównie kobiece, wabiły przeciwsłonecznymi okularami, apaszkami czy modnymi torbami na lato. I przyznaję, czasami dawałam i nadal daję się skusić, choć ostatnio głównie podziwiam umiejętności fotografów, dzięki którym na zdjęciu torebka wygląda na niezwykle pakowną, a w rzeczywistości mieści się w niej niewiele poza chusteczką do nosa. Potem pojawiły się płyty DVD – z początku zawierające dosyć przeciętne filmy, zazwyczaj średniej jakości komedie romantyczne, ale jakież było moje zdziwienie, gdy do pisma, poświęconego na przykład aranżacji wnętrz, dołączano absolutną klasykę. Teraz co miesiąc pojawia się kilka interesujących filmów dołączonych do magazynów, choć z mojego punktu widzenia jest odwrotnie: pismo to dodatek do płytki, bo właściwie czemu, mając na przykład w kieszeni Hitchcocka za 10 zł, nie poczytać sobie o rozsypującym się małżeństwie Beckhamów?

Nic więc dziwnego, że ucieszyłam się, słysząc, że do listopadowego „Filmu”, pisma, które od kilkunastu lat regularnie kupuję (czasami bardziej z sentymentu niż przekonania o dużej wartości poznawczej), dołączony będzie Trainspotting Danny’ego Boyle’a. Parę złotych więcej to nieduży wydatek, skoro – jak czytam na okładce – „Ten film Tobą wstrząśnie”. Takiej zachęty, brzmiącej nieco banalnie, raczej nie potrzebuję, bo film naprawdę mną wstrząsnął i to kilka ładnych lat temu. Wielokrotnie do niego wracałam, teraz też puszczam płytę i z ulgą odkrywam, że dalej mi się nie znudził, mimo iż większość scen znam na pamięć. Sięgam jednak po pismo i na ostatniej stronie widzę tekst Marcina Staniszewskiego o Trainspotting. Zżymam się jednak na widok nagłówka Film kultowy i to nie dlatego, że dzieło Boyle’a takowym nie jest, wręcz przeciwnie – dla mnie jest czymś absolutnie wyjątkowym. Irytuje mnie jednak sam termin, zwłaszcza od czasu, gdy usłyszałam w radiu wiadomość, że reżyser X kręci kultowy film. Po prostu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że termin ten służy głównie jako chwyt marketingowy.

Trainspotting jest filmem, który nie potrzebuje takiej promocji – sam Staniszewski wspomina o setkach stron internetowych mu poświęconych. Moja promotorka, skądinąd znawczyni kina, uważa go za obrzydliwy, podobnie reagują nań moi rodzice, ale i niektórzy znajomi, więc trudno mówić o jakimś kluczu pokoleniowym. Kiedy w 1996 roku został pokazany na Warszawskim Festiwalu Filmowym, zdobył Nagrodę Publiczności i to od razu sprowokowało pytanie, cóż takiego widownia, zwłaszcza młoda, w nim dostrzegła, zwłaszcza że bohaterowie Trainspotting, grupa narkomanów z przedmieścia Edynburga, nie są wzorami do naśladowania. Zasługa Boyle’a polega na tym, że pokazał to środowisko w sposób tragikomiczny, daleki od zaangażowanego kina społecznego, co zresztą nie znaczy – a takie zarzuty pojawiły się, także w Polsce – że film propaguje narkomanię. Reżyser odszedł od stereotypu narkomana, do którego przyzwyczaiło nas kino – wycieńczonego fizycznie, zniszczonego przez nałóg (choć grający główną rolę Ewan McGregor przed zdjęciami przeszedł specjalną dietę, by schudnąć kilkanaście kilogramów). Zamiast tego skupił się na powodach, dla których ludzie – w końcu niegłupi, świadomi konsekwencji własnego postępowania – biorą narkotyki. Najlepiej tłumaczy to główny bohater i zarazem narrator, Mark: „Ćpasz – widzisz tylko działkę, nie ćpasz – widzisz całe g… wokoło”. Zatem narkotyki to rodzaj ucieczki i kontestacji zastanej rzeczywistości, rzeczywistości społeczeństwa konsumpcyjnego, w którym wmawia się ludziom, że do szczęścia niezbędny jest duży telewizor i elektroniczny otwieracz do konserw, świata głupawych teleturniejów i czasopism podsuwających sto sprawdzonych sposobów na udane życie, głównie erotyczne. Otacza nas chaos, dlatego dla bohaterów narkotyki stanowią pewien constans, punkt odniesienia, stąd Mark z brania robi rodzaj rytuału. Jednocześnie reżyser nie pozwala, by widz zbytnio uległ czarowi eskapistycznego nałogu, pokazując nie tyle destrukcję fizyczną, co psychiczną bohaterów – niby są kumplami, co nie przeszkadza im wzajemnie się oszukiwać (vide finał).

Pokolenie, które niemal dziesięć lat temu zachwycało się Trainspotting, dziś, w większości robi to, przeciwko czemu buntowali się bohaterowie filmu: świetnie funkcjonuje w konsumpcyjnym społeczeństwie – bo i właściwie nie ma większego wyboru. Film Boyle’a odkryją teraz inni, pewnie młodsi. Zazdroszczę im tego pierwszego razu, gdy zobaczą na ekranie narkotykowy odlot Marka w rytmie Perfect Day. I zastanawiam się, czy w trakcie oglądania poczują, jak kiedyś ja, tęsknotę za światem, w którym jest miejsce i czas na tak bezproduktywne zajęcie jak tytułowy trainspotting, czyli obserwowanie przejeżdżających pociągów i zapisywanie ich numerów. Jedno jest pewne – „Film” z taką płytą to istotnie „dobrze nakręcony magazyn”. A jeśli mowa o prezentach, to czyż dobrym pomysłem nie byłoby dołączanie samochodu do magazynów motoryzacyjnych? Bunt buntem, ale w końcu pociągi można śledzić zza szyby dobrego auta.

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Film”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
FRAGMENTY DYSKURSU MŁODZIEŻOWEGO
POWOLI DO PRZODU
felieton__CZUCIOWCY NA START

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt