nr 18 (100)
z dnia 2 lipca 2004
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Podczas wakacyjnych podróży czytelnik być może zawita do miejsc, w których ludzie porozumiewają się nie całkiem polskim językiem, ale poza tym – wszystko wygląda tak jak zwykle. Jeżeli tak się stanie, a nie będzie to podróż zagraniczna, trzeba zachowywać się normalnie. Nie zaszkodzi jednak zasięgnąć informacji. Tu polecane są tradycyjnie przewodniki turystyczne, lecz o wiele ciekawsza (z pewnego punktu widzenia) może się okazać lektura lokalnych periodyków. W przypadku wyprawy na Podlasie sięgnąć można np. po „Białoruskie Zeszyty Historyczne” – poważny tytuł z naukowym zacięciem, albo „Czasopis” podejmujący tematy społeczno-kulturalne oraz, jak informują jego wydawcy – Stowarzyszenie Dziennikarzy Białoruskich, szukający „miejsca człowieka w świecie”. Pisma w części wydane są po białorusku, w części zaś po polsku, a czytane są głównie na Podlasiu.
Zeszyty, nauka i kurchany
21 „Białoruskie Zeszyty Historyczne” to poważne, skromne pismo – to 273 strony bez obrazków, za to z porządnie rozpisanymi przypisami, odniesieniami, źródłami, cytatami; rzecz dla naukowców, znawców i miłośników tematu. I dla tych, którzy są ciekawi Podlasia, pokazanego od innej strony – tej mniej turystycznej i łatwej w odbiorze, ale za to najwyraźniej pełnej zaprzeszłych tajemnic. Zobiektywizowanych.
Sięgając po wspomniany numer „Zeszytów”, trafia się najpierw na Pierwsze wzmianki o „Białej Rusi” i „Białych Rusinach”, potem czytelnik może zatrzymać się przy Genezie rodu Chodkiewiczów albo Rewindykacji prawosławnych obiektów sakralnych w II Rzeczypospolitej, w zależności od tego, jakim jest czytelnikiem. Jeśli jest dociekliwym i „sprofilowanym”, w ogóle będzie mu łatwiej, jeśli nie, lecz przejawia chęć do poszukiwań, to też znajdzie coś dla siebie. Jako odbiorca „niesprofilowany” (nienaukowiec, niemieszkaniec tych ziem itp.) może po prostu dowiedzieć się czegoś niespodziewanie spodziewanego o miejscu, w którym był, lub będzie, albo w którym przesiadał się z PKP na PKS, bo inaczej by nigdzie nie dojechał (na przykład, rzecz jasna). Taki czytelnik zatrzyma się z pewnością przy artykule Krystyny Mazuruk Stanowiska archeologiczne Bielska Podlaskiego na tle historiografii. Albo przynajmniej go przejrzy.
Jeśli czytelnik kiedykolwiek widział Bielsk Podlaski, wie, że miasto to nie robi oszałamiającego wrażenia. Na pierwszy (a i drugi) rzut oka. I można by je w ogóle przeoczyć, gdyby nie znaki historii i świadomość tego, że miasto jest bardziej ciekawe, że tak to ujmę – w głąb.
Bielsk Podlaski to jedno z najstarszych miast Podlasia. Warto więc poznać przeszłość tego miejsca. Aktualnie służą temu 43 stanowiska archeologiczne. Badacze zajmują się kurchanami, ceramiką, wczesnośredniowieczną osadą przygrodową itp., wydobywając na światło dzienne świetność i nieświetność grodu bielskiego. Z tej świetności wyłania się wprawdzie zamek, ale, jak donoszą „Białoruskie Zeszyty Historyczne”, skromny zapis kronikarski na temat Bielska głosi, iż „zamek”, o którym chętnie się wspominana, był zaledwie dworem z zabudową towarzyszącą. No trudno, ale przecież tu ludzie żyli, jak się wydaje – całkiem godnie i działo się wiele, choć dawno, nam zaś to, co odległe, wydaje się przecież dość interesujące. Tym bardziej że XV–XVI-wieczny układ miasta przetrwał w prawie niezmienionej formie do dziś. Można więc i teraz poprzechadzać się śladami praprzodków, tak jak w innych, może tylko nieco bardziej majestatycznych, miastach. Dzięki nadzorowi archeologicznemu odkrywa zaś swoje dzieje nie tylko miasto Klementynowo, ale również odczytywane są inne zakamarki grodu bielskiego z XII-XIII w.
„Jedynie połączenie wyników prac archeologicznych z historiografią pozwala lepiej zrozumieć i odtworzyć procesy zachodzące w dziejach Bielska” – przypomina w końcu autorka artykułu, reprezentująca zdecydowanie naukowy, a nie sentymentalno-romantyczny punkt widzenia. Ubolewa też, że zbyt mało wiedzy o Bielsku opiera się na systematycznych badaniach wykopaliskowych prowadzonych w najstarszej części miasta. Oczywiście wielka to szkoda, ale „zwykły” czytelnik (do tego niehistoryk i niearcheolog) nieobarczony koniecznością chłodnego obiektywizmu oraz nieuchronnej logiki może przecież poruszyć wyobraźnią! Każdemu wolno z dostępnej mu wiedzy, nawet szczątkowej, korzystać, by przenieść się w przeszłość i na nowo odczuć miasto wraz z jego barwną historią.
Dla niektórych jest to pociągająca, chociaż nieco naiwno-emocjonalna wizja uprawiania turystyki. Dla innych – przyczynek do dalszych poszukiwań. Przyznać jednak należy, że wiedza rzucająca nowe światło na nienowy Bielsk Podlaski może być atrakcyjna także dla samych jego mieszkańców. Świadomość zaś, że wielkie zmiany następują po sobie czy chce się tego chce, czy nie, w miejscu, które sobie zmiany same wybiorą, i że ziemia wciąż kryje niezliczone tajemnice, o których przez całe życie (o, zgrozo!) można zwyczajnie nie mieć pojęcia – co najmniej intryguje. I nawet jeśli napotkana przez czytelnika turystę (przypadkiem lub nie) okolica wydaje się niezbyt zachęcająca, warto się jej dokładniej przyjrzeć oraz przysłuchać.
Podlasie zaś do wartych przyjrzenia się zdecydowanie należy (ta przyroda!), nawet w mniej malowniczych fragmentach. Warte jest także posłuchania, bo język polski ma tu ten szczególny zaśpiew, a gdzieniegdzie wciąż się używa polsko-białoruskiego.
Ogólnie rzecz ujmując, „Białoruskie Zeszyty Historyczne” przybliżają przeszłość ziem, na których mieszka mniejszość (białoruska). Zainteresowani jej współczesnością sięgnąć mogą natomiast po „Czasopis”.
Emigracje, racje i mińskie metro
O ile „Białoruskie Zeszyty Historyczne” mają pewien sznyt naukowy, to „Czasopis” wydaje się nader, hm, „swojski”.
„Czasopis” określa się jako „Białoruskie pismo społeczno-kulturalne, poświęcone zagadnieniom współczesności, historii, literatury i sztuki, miejscu człowieka w świecie”. To miejsce jednak zawczasu zostało określone, gdyż „Czasopis” jest bardzo tutejszy, skierowany do mieszkańców Podlasia.
Numer czerwcowy przypomina przedwojenne dzieje kontaktów białorusko-żydowskich, ale bez dywagacji, ot kilka zdjęć, kilka wspomnień. Starannie, choć nieliteracko spisane dzienniki ludzi „stąd” rzeczywiście przybliżają niektóre ważne dla tych okolic wydarzenia, i przypominają ciekawych ludzi. Z dziennikarskiego punktu widzenia teksty te są szalenie naturszczykowe, chropowate, niedopisane, jednak na tym właśnie polega „swojskość” „Czasopisu”. Między innymi.
Poza tym pismo z zapałem zajmuje się współczesnością, o czym świadczy już wstęp Jerzego Chmielewskiego: „Wracając jeszcze do widma postępującej emigracji na zachód, musimy pamiętać, iż zjawisko to uderzy także w naszą społeczność, i tak przecież dziesiątkowaną przez asymilację i samopolonizację”. Chmielewski wieszczy, że z tego regionu – tak z Hajnówki, jak i z Bielska i Białegostoku już wkrótce na zachód ruszą młodzi ludzie. Uważa, że nie są oni jeszcze zakorzenieni i w dobie globalizacji nie poczują związku ani z dużą, ani z małą ojczyzną. „Radziłbym im jednak – pisze Chmielewski – by przed wyjazdem mocno się nad tym zastanowili”. Ciekawe, czy się zastanawiają?
Dla równowagi „Czasopis” miejscami tchnie radosnym optymizmem: „A życie w Republice Białoruś nie wygląda wcale tak czarno, jak go w Polsce malują. Przykładowo w Mińsku niemal każdego roku powstają nowe stacje metra”. No, pięknie! W ogóle autorzy starają się przybliżyć czytelnikowi Białoruś. Ten sam autor donosi mianowicie, że „na oficjalnej stronie internetowej Prezydenta Republiki Białoruś (www.president.gov.by) oprócz aktualnych wiadomości i urzędowych informacji można znaleźć bardzo ciekawy dział pytań i odpowiedzi”. Dziennikarz zauważa, że poruszane są tu „bieżące problemy nurtujące społeczeństwo”, w tym niewygodne dla władzy. Na dowód – wybiera kilka fragmentów, które mają być lekcją poglądową na temat: jak niewygodne tematy oswajać, ujarzmiać i udawać, że są wygodne. Bardzo ciekawe. Podobno są tacy, co wciąż pamiętają podobne mistrzowskie popisy. „Czasopis” zajmuje się także takimi konkretami jak „Białorusini w Polsce według spisu 2002” i chociaż w sumie wydaje się pismem nieco sentymentalnym i niezbyt imponującym objętościowo, to na pewno jest mocne duchem (w sensie idei). Trudno takie pismo porównywać z jakimkolwiek innym, jego braki tworzą specyficzny klimat, a nieporadność na tle zimnego profesjonalizmu różnego rodzaju periodyków (tych, które przetrwałych na naszym prasowym rynku), jest wzruszająca. Oczywiście nie można się zbyt długo wzruszać, więc niejeden poszukiwacz informacji o mniejszościach polskich ziem wschodnich na jednorazowym sięgnięciu po „Czasopis” poprzestanie.
Żałuję, że nie wiem, w jakim stylu o lokalnych problemach i o kraju pisze się w gazetach polonijnych. Jest bowiem coś szczególnego w takich wydawnictwach. Być może dlatego, że są przeznaczone dla czytelników mających jakby dwie ojczyzny, dwa języki i jedną historię, mianowicie: własną. W gruncie rzeczy pisma te dotyczą mniejszości narodowych oraz tej części Polski, gdzie mówi się trochę inaczej, myśli trochę inaczej i która nakłada się idealnie (jak niemal przezroczysta kalka) na kraj, który uważamy za dobrze nam znany. Dobrze? No właśnie.
Omawiane pisma: „Białoruskie Zeszyty Historyczne”, „Czasopis”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt