nr 14 (264)
z dnia 20 grudnia 2010
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | teraz o... | autorzy | archiwum
W książce Mariusza Szczygła Zrób sobie raj młodzi członkowie Prawa i Sprawiedliwości na pytanie „Czy mógłbym nie wierzyć w Boga?” odpowiadają:
„Ktoś kiedyś powiedział, że największe katusze przeżywa ateista, gdy czuje wdzięczność, a nie ma komu podziękować”.
„Życie bez wiary w Boga to życie samotne i puste, jakbyś nie miała wnętrza, jakbyś była głodna, ale nigdy nie mogła się najeść. Dla mnie tak właśnie wygląda życie bez wiary”.
„Wiara może uchronić człowieka przed negatywnymi skutkami cywilizacji”.
„Brak Boga to brak celu”.
„Nie wyobrażam sobie życia bez Boga. Wyobrażam sobie, że człowiek, który tego nie ma, jest przestraszony. Tym, co się stanie po śmierci, i tym, jak wygląda jego życie” [s. 103].
Każda z tych wypowiedzi zasługuje na osobne omówienie i pogłębioną krytyczną refleksję. A nawet się ich domaga. Co jednak uderza – bo uderza, przynajmniej mnie – w tych zdaniach najbardziej?
Przede wszystkim ich widoczna jednostronność. Jednostronność czy też, innymi słowy, ograniczająca postrzeganie i rozumienie stronniczość. Nie tyle też polegająca na, powszechnie przecież praktykowanym i nieuniknionym, preferowaniu pewnego punktu widzenia, sposobu oglądu rzeczywistości, ile na uznaniu jego niekwestionowanej wyższości nad innymi stanowiskami, postawami czy światopoglądami oraz, co ważne, ich zasadnicze niezrozumienie. Wyznaczona zostaje norma i patologiczne od tej normy odchylenia. Opozycja jest ostra i niepodlegająca negocjacji.
Anonsuje się to m.in. w wyrażających pewien uwiąd wyobraźni stwierdzeniach: „Nie wyobrażam sobie życia bez Boga” i zastępowaniu jej (wyobraźni) klasycznymi przykładami projekcji: „Wyobrażam sobie, że człowiek, który tego nie ma, jest przestraszony. Tym, co się stanie po śmierci, i tym, jak wygląda jego życie”. Jak pokazuje w swojej książce Szczygieł, żyją jednak na świecie – na przykład w Czechach – ludzie, którzy mimo ateistycznych generalnie przekonań nie są jednak tak ze wszystkim wystraszeni życiem (pustym jakoby i smutnym) i śmiercią, jak im się to powyżej imputuje. Czasem jest nawet przeciwnie: żyje im się „całkiem fajnie” [s. 107], „normalnie” [s. 106], „przyjemnie” [s. 108], „lżej niż z Bogiem” [s. 110].
W każdym razie tak zapytywani twierdzą. Nie można bowiem wykluczyć, że zarówno jedni jak i drudzy posługując się tradycyjnym „trikiem ludzkiej myśli”, jak zgrabnie to ujął William James, próbują w ten sposób przekonać siebie i innych, że wartości, które wyznają i którymi kierują się w życiu, dobrze robią ich efektywnemu funkcjonowaniu w kulturze, naturze i społeczeństwie, że są dobrymi duchowymi przewodnikami po życiu, że są sensowne, że są po prostu OK, dzięki czemu sensowne i OK jest także ich życie. W przeciwnym bowiem razie – jeśli nie przekonają innych, a tym poniekąd sposobem i siebie (czyż nie na tym istotnie polega „nabieranie”, „utwierdzanie się w”, „dochodzenie do” przekonań) – ich całe dotychczasowe życie straci ów mozolnie wypracowany sens i legnie w gruzach. A nikt nie lubi przyznawać się do porażki – ani przed innymi, ani przed samym sobą.
Utrata określonego systemu wartości najczęściej też nie oznacza dezintegracji jednostkowego bytu, choć bywa i tak, lecz tych wartości „przewartościowanie” i stworzenie lub opowiedzenie się za systemem innym. Nie jest bowiem powszechnie obowiązującą prawdą, iż „brak Boga to brak celu”. Raczej „brak wartości to brak celu”. Tymczasem systemów wartości teoretycznie może być nieskończenie wiele, de facto jest ich mnóstwo. Nie wszystkie mają charakter stricte religijny. Przeciwstawianie własnego świata wartości jakiemuś nieistniejącemu światu pozbawionemu wszelakich wartości jest nieuprawnione, a nawet absurdalne (kto uważa, że świat jego wartości jest światem jedynym, ten neguje istnienie świata, wobec którego dokonuje samookreślenia). Życie człowieka jest życiem w kulturze, kulturę zaś organizują wartości – nie ma człowieka poza kulturą, nie ma więc także człowieka, który by nie afirmował jakichś wartości, choćby wydawały się one z innej perspektywy kuriozalne, sprzeczne z dobrem człowieka czy wręcz „nieludzkie”.
Nie jest też prawdą, jakoby ateista miał się kierować rozumem, wierzący natomiast żył w świecie iluzji. Jak powiada Leszek Kołakowski, „kiedy doświadczenie oczyszczone zderza się z mitem, wartość powstaje przeciwko wartości, nie zaś rozum przeciwko przesądom”. „Mityczna organizacja świata”, czyli jego wizja oparta na metafizycznych, racjonalnie nieuprawomocnionych, fideistycznych ze swej istoty założeniach – to „naturalne” środowisko człowieka, bez którego jego egzystencji nie sposób sobie nawet wyobrazić.
Uderza też w powyższych wypowiedziach (zarówno w pytaniach, jak i odpowiedziach) jawna interesowność. Otóż młodzi ludzie wierzą, aby mieć komu wyrażać wdzięczność, aby ich życie nie było samotne i puste, aby uchronić się przed negatywnymi skutkami cywilizacji, aby zyskać cel w życiu, aby nie bać się tego, co po śmierci itd. Podobnie pragmatycznie zorientowane myślenie wydaje się cechować ateistów. Ci z kolei nie wierzą, bo wiarę odczuwają jako coś krępującego, ograniczającego ich wolność, na co nie chcą się godzić.
Nieustannie warte przemyślenia wydają się w tym kontekście rozważania Ericha Fromma, zawarte w jego klasycznej książce Ucieczka od wolności: „człowiek, zdobywając coraz więcej wolności w sensie wyzwalania się z pierwotnej tożsamości z naturą i wyodrębniając się jako jednostka, staje wobec konieczności wyboru: albo zespoli się ze światem w spontanicznym akcie miłości i twórczej pracy, albo będzie szukał bezpieczeństwa w takiej więzi ze światem, która oznacza utratę wolności i dezintegrację osobowości własnej”. „Religia i nacjonalizm, tak jak obyczaje i jakiekolwiek wierzenia, choćby niedorzeczne i poniżające, byleby sprzęgły jednostkę z innymi, są ucieczką przed tym, czego człowiek boi się najbardziej, przed izolacją”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt