Witryna Czasopism.pl

nr 5 (255)
z dnia 5 marca 2010
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

NUDZI MI SIĘ, DIABLE...

„Akcent” to nieco staroświecki kwartalnik w dobrym stylu. Na jego łamach autorzy mogą się wypowiadać ze swadą, ale i swobodą, nie obawiając się radykalnych cięć ze strony redakcji. Sąsiadują tu ze sobą poezja, proza i krytyka; pismo godzi finezyjne i kapryśne eseje z podporządkowaną wymogom akademickiego dyskursu literaturoznawczą analizą, nie faworyzując żadnej z tych form. Numery tematyczne nie stanowią reguły, dominuje raczej poetyka kolażu – wszystkie wyżej wymienione gatunki miesza się bez jednej myśli przewodniej. Poszczególne teksty trzeba sobie dawkować powoli. Być może moje nie najlepsze wrażenia po lekturze ostatniego numeru wynikają właśnie ze złamania tego niepisanego postanowienia: zapoznałam się z całością w jeden wieczór. Rezultat? Znużenie, które czuję się w obowiązku uzasadnić.

„Akcent” jest periodykiem, któremu bardzo ciepło kibicuję. Lubię w nim to, co najbardziej staromodne – ów rozmach, hojne szafowanie miejscem, swobodę wypowiedzi, krytykę daleką od pośpiechu i braku uwagi. A przecież czytałam, powtarzając wciąż w duchu za Puszkinem: „Nudzi mi się, Diable...”. Niecierpliwie przewracałam strony, zawstydzona brakiem zainteresowania pismem, z którym wcześniejsze spotkania raczej zaliczałam do udanych. Zagryzałam wargi i pytałam siebie samą: „W czym problem?”. Nie uważam tego numeru za bezwartościowy, a jednak nie umiałam się w nim odnaleźć. Jakby był zupełnie nie dla mnie. Po raz pierwszy może tak kategorycznie musiałam odpowiedzieć na pytanie, nad którym zazwyczaj przechodzę do porządku dziennego: jak można by opisać, na podstawie tej lektury, idealnego odbiorcę lubelskiego kwartalnika? I czemu ja nim nie jestem?


Podstawowy mój kłopot z „Akcentem” wynika z jego stonowania. Właściwym czytelnikiem byłby więc ktoś, kto potrzebuje w kulturze coraz to nowych podniet; ktoś, kto zniecierpliwił się już medialną papką i kto szuka, chociaż na razie może po omacku, nowych sugestii, olśnień, zachwytów. Narysowanie wyrazistego portretu takiego czytelnika nie powinno mi sprawić trudności – to raczej ambitny licealista, co bardziej żądny wiedzy student, może po prostu człowiek o humanistycznych zainteresowaniach, jednakże nie specjalista. Wydawać by się mogło, że warunki takie spełnia spora grupa ludzi. Sama bym się do niej zaliczała kilka lat temu. Skąd więc ten zgrzyt? Spróbuję to pokazać na dwóch wybranych tekstach z numeru 4 (118) 2009. Oba dotyczą literatury.


Łukasz Marcińczak pisze o Bobkowskim (Życie i inne fikcje). Pisze zgrabnie, sprawnie i z polotem, opowiadając o perypetiach autora Szkiców piórkiem, uczciwie i wielostronnie oświetla najważniejsze kwestie poruszane w tym tekście, a są to zawiedziona miłość Bobkowskiego do Francji i kłopot z polskością. A jednak ten solidny szkic męczy. Męczą tyleż efektowne, co nie do końca prawdziwe boje o status tego pisarza w literaturze polskiej, gdyż konstatacje, że jest zapomniany w porównaniu z pisarzami takimi jak na przykład Herling-Grudziński, nie do końca pokrywają się z prawdą. Odzyskiwanie go dla współczesnego czytelnika wydaje mi się raczej retorycznym chwytem. Nie jest on na pewno pisarzem masowo czytanym, sporo można jeszcze zrobić dla jego popularyzacji, ale wielu innych mogłoby mu pozazdrościć mnożących się w ostatnich latach wznowień i edycji. Esej Marcińczaka doskonale się mieści w formie wybranej przez samego autora: przybliżając Bobkowskiego, nawołuje: „Czytajmy go!”. Sęk w tym, że we mnie to nawoływanie budzi niedosyt. Powtarza się tu fakty już znane, nawet jeśli w przyjemnej formie, i niczego nowego się nie pokazuje. To właśnie mam na myśli, gdy mówię o stonowaniu „Akcentu”. Uparcie chciałabym odnaleźć w tej opowieści zadrę, która była przecież w samym Bobkowskim. Ale nie. Jest grzecznie i poprawnie. Najżywsze są cytaty.


Tadeusz Zubiński opowiada o Hrabalu (Kochał piwo i kobiety – Hrabal romantyczny). Opowiada barwnie, bo i barwny był człowiek, który jest bohaterem jego opowieści. Na kilku stronach kreśli mały szkic biograficzny, mocną kreską zarysowuje kilka co ważniejszych biograficznych odniesień, które można znaleźć w Hrabalowskiej prozie. Pisze o kotach, piwie i czeskiej duszy, wreszcie dementuje polskie pogłoski o śmierci pisarza. Rozprawiając się z elementami legendy, starannie i w pełni świadomie buduje inną jej wersję. Czytając, uśmiechamy się, idziemy za sugestiami Zubińskiego, poddajemy się urokowi jego leniwej historii. Ale raz jeszcze jest w tym posmak – o ileż silniejszy niż u Marcińczaka – starego: „Znacie? No to posłuchajcie!”. Gdyby ten tekst jakoś z Hrabalem skonfrontować, gdyby stanowił on na przykład zaproszenie do lektury, wstęp czy komentarz – brzmiałby inaczej. A tak pozostaje, w moim odczuciu, ładnie napisaną błahostką. Może i zachęci do czytania autora Postrzyżyn, ale tym, którzy jego twórczość znają, nie ma nic nowego do zaproponowania.


Nie podoba mi się w tym numerze „Akcentu” prowadzenie czytelnika za rączkę, sugerowanie mu gotowych i łatwych rozwiązań. Dobra eseistyka, jak sądzę, powinna odbiorcę wciągać w sam środek problemu – uświadamiać jego istnienie i pokazywać jego wagę nie tylko dla piszącego, ale i (być może) dla tego, kto czyta. Brakuje mi tu pasji, niepokoju, którymi podszyte by były teksty. Przeważa ton dyskretnej popularyzacji, godnego pochwały umiarkowania, który jednakże na dłuższą metę nudzi. Proszę mnie źle nie zrozumieć, to nie są niedobre szkice; można jednak odnieść wrażenie, iż brak przy poszczególnych wypowiedziach dopisku: „dla początkujących”. Zwięzłe wprowadzenie w Bobkowskiego, w Hrabala, w opozycję Rzym – Jerozolima (w dobrze się zapowiadającym eseju Mordecaia Roshwalda Rzym i Jerozolima: opowieść o dwóch miastach). A także – to już z bloku recenzji – w Iwaszkiewicza czy Leśmiana. Eseistyka i krytyka literacka, która w dużej mierze wypiera się własnego głosu: z żadnego z tych tekstów nie dowiemy się, dlaczego autor pisze właśnie o tej kwestii, czemu tak, a nie inaczej dobiera sobie lektury. Czego innego szukam w pismach kulturalnych: albo owego wyraziście akcentowanego „ja” piszącego, którego wybory są mnie w stanie zafrapować, albo też propozycji na tyle oryginalnych (i czasem przez to kontrowersyjnych) odczytań, żebym miała ochotę sięgnąć po przedstawianego w innym świetle artystę.


Szkoda, że tego w ostatnim numerze nie widzę. Wszakże jeśli sięgnęłam po to wydanie, to przede wszystkim dlatego, że odnajdywałam bliski mi ton w poprzednich odsłonach pisma. Mam nadzieję, że trafię na niego raz jeszcze przy kolejnym spotkaniu.

Małgorzata Szumna

Omawiane pisma: „Akcent”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
O TZW. WSZYSTKIM – W „POZYTYWNYM” ŚWIETLE
POWSZECHNE ZMIANY
O LITERATURZE SKAFANDRYCZNEJ I NIESKAFANDRYCZNEJ

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt