nr 23 (249)
z dnia 5 grudnia 2009
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Okładka nowych „Opcji” nie pozostawia złudzeń – jako temat obrano realizm. Z pewnym wahaniem wzięłam egzemplarz do ręki, bo problem jest już dość ograny. Uspokoiłam się dzięki spisowi treści: dobrze wróżyła różnorodność, bo znalazły się w kwartalniku teksty, w których bada się znaczenie realizmu nie tylko w literaturze, lecz także w teatrze, muzyce, a nawet w grach komputerowych. I chociaż podstawowym przedmiotem refleksji wydaje się współczesność, to jednak są tu również artykuły głęboko zanurzone w przeszłości. Wyszłam z założenia, że jeśli redaktorzy unikną mieszania wszystkiego ze wszystkim i w dowolnych kombinacjach, jeśli trafnie wyłonią myśl przewodnią, która zawęzi nieprecyzyjną kategorię realizmu do konkretu, nadając jej tym samym sens operacyjny, to całość może prezentować się całkiem nieźle.
Lektura pozbawiła mnie jednak złudzeń. „Opcje” [3 (76) 2009] są grzeczne, układne, do bólu konwencjonalne. I to nie brak konsekwencji stanowi podstawowy problem, nie zaplątano się też w skomplikowanych wykładniach, nie pogrążono w nazbyt drobiazgowych i nudnych wywodach. Poświęcone realizmowi „Opcje” toczą dwa inne robaki: po pierwsze, robak skrótowości, po drugie (za Ludwikiem Flaszenem) – robak wszystkoizmu.
„Żądanie realizmu to postulat czy też straszak (na pisarzy) z naprawdę długą brodą. […] [W]ezwania do przedstawiania rzeczywistości pojawiały się po wielokroć, […] były i są nieustającym apelem, który – można podejrzewać – nigdy się nie spełni w taki sposób, abyśmy poczuli się usatysfakcjonowani”. Krzysztof Uniłowski, z którego tekstu (Realizm, czyli populizm) pochodzą te słowa, skrótowo analizuje karierę realizmu w literaturze polskiej XX wieku. Wolno mu, w końcu cały jego szkic zbudowany jest na bliskim skądinąd sercu czytelnika nawoływaniu: „znacie? no to posłuchajcie!”. Z podziwu godną maestrią przywołuje dobrze znane fakty, zdania układa w zgrabną całość, sprawnie nawiązuje do tradycji XIX-wiecznej, w błyskotliwe całostki ujmuje krytycznoliterackie dyskusje i rytm literatury, która na zmianę obwoływała triumf groteski i szyderstwa, aby następnie, w czasach niespokojnych, z podkulonym ogonem powracać do wyklętego onegdaj realizmu. Artykuł Uniłowskiego, dla którego punktem wyjścia jest potrzeba namysłu nad tymi upartymi powrotami i zapiekłą chęcią przywołania tradycji realistycznej, więcej jednak obiecuje niż jest w stanie dać. Czytelnik może podpatrzyć krytyka przy pracy, z podziwem śledzić jego wręcz diabelską, stylistyczną sprawność (żebyż wszyscy polscy literaturoznawcy tak pisali!), niczego jednak nowego się z tej prowokacji nie dowie. Uniłowski z rozmachem kreśli historyczną perspektywę, w przedostatniej kolumnie tekstu nawet udaje mu się dotrzeć do początku lat 90., omawia więc pokrótce karierę realizmu w literaturze małych ojczyzn, przeciwstawia ją rozliczeniowym żądaniom pisarzy o światopoglądzie jednoznacznie prawicowym, po czym wykrzykuje z oburzeniem, iż w „obu [tych] formułach […] można się doszukać przykładów populistycznego myślenia o literaturze”. Sęk w tym jednak, że artykuł robi się naprawdę interesujący na samym końcu wywodu. Autor co prawda nie rezygnuje z puenty (której tu nie przytoczę), tak ją jednak konstruuje, że marnie prezentuje się ona w kontekście, w jakim została osadzona. Utajony postulat krytyka – postulat obecności realizmu – domaga się uzasadnienia i rozwinięcia, jeśli ma być czymś więcej niż efektownie brzmiącą frazą, z której sensem zgodzi się większość, uwiedziona polemiczną pasją Uniłowskiego.
Nie lepiej rzecz wygląda w wydaniu Dariusza Nowackiego, który w „Opcjach” zmierzył się z kwestią obecności znaków towarowych w prozie najnowszej. To temat z pozoru niezbyt wdzięczny, nawet nieco kuriozalny, polonistyczny w tym bardzo sztampowym sensie, kiedy zarzuca się specom od literatury, że z braku kwestii godnych uwagi zajmują się już tylko detalami bez znaczenia. Myślę jednak, że pod piórem Nowackiego (do którego stosunek mam nieobiektywny – z sentymentem i sympatią śledzę jego poczynania jako krytyka) mogły zostać odsłonięte nowe, dość nieoczekiwane znaczenia. Wychodząc od pomijanej przez innych i lekceważonej błahostki, dojść można do rzeczy, które są fundamentalne. Lecz nie tym razem. Problem, który usprawiedliwia podjęcie tego tematu, pojawia się tu raptem raz, nieśmiało zarysowany: chodzi o wprowadzanie znaków firmowych, które stać się mają przestrzenią porozumienia dla czytelnika i piszącego i które często doprowadzają do wykpienia naiwnego mimetyzmu, zaś samo porozumienie okazuje się – mówiąc językiem Nowackiego – bałamutne. Na trzech stronach Realności znaku (towarowego) autor przywołuje sześć tekstów, przytacza odpowiednie fragmenty, od czasu do czasu błyśnie elementem analizy, dodając też cytaty z Janusza Sławińskiego, które zapewne mają wesprzeć całość autorytetem naukowości. I po co tyle zachodu?
Krytyka literacka nie może żyć bez dyskusji o sensie krytyki, co widać również w debatach regularnie prowadzonych na łamach czasopism. Ubolewa się w nich głównie nad tym, że wyszły z mody formy, które krytykę czyniły ekskluzywną. Nie ma w dzisiejszej prasie – powtarzają raz po raz malkontenci – miejsca na rozbudowane eseje, dominuje zminiaturyzowana recenzja, w której myśli trzeba odpowiednio sprasować, aby zmieścić je w niewielkiej kolumnie tekstu. Tę właśnie chorobę (jej echa widzę i u Uniłowskiego, i u Nowackiego) nazywam robakiem skrótowości. Nie jest problemem nieistotność podejmowanych kwestii ani też niedostatki wiedzy autorów, wprost przeciwnie – obu krytyków uważam za ciekawych i czytam ich z uwagą. Zdecydowanie drażni jednak niezamierzona (?) prowokacyjność ich tekstów, droczenie się z czytelnikiem, sygnalizowanie myśli, która nigdy nie zostanie rozwinięta, wreszcie – felietonowy charakter, chociaż nie miały być to raczej felietony. Zakładana skrótowość sprawia, że krytyk nie czuje się zobligowany do uzasadniania sądów, wystarcza mu rozrzutne dzielenie się bogactwem własnej myśli bądź też przesłonięcie samodzielnie sformułowanej opinii cytatem, który maskuje brak ustalonych poglądów. Tak skonstruowane szkice sprawiają wrażenie zapisu pewnego projektu, work in progress. Można by to oczywiście uznać za moją osobistą idiosynkrazję, uważam jednak, że miejsce takich form okaleczonych jest w gazetach codziennych i tygodnikach, jeśli zaś gdzieś wolno sobie pozwolić na luksus form dłuższych, należy z niego korzystać. Tym bardziej że – jestem tego absolutnie pewna – zarówno tekst Uniłowskiego, jak i Nowackiego zyskałby na niewielkim choćby autorskim dopowiedzeniu.
„Opcje” problem realizmu realizują ciekawiej w części, która od literatury odchodzi, zwłaszcza w tej flirtującej z popkulturą. Nie ma przy tym znaczenia fakt, czy chodzi o artykuły o muzyce, czy o grach komputerowych. Jedne i drugie zdają się wnosić powiew świeżości, mniej są może oczywiste od nieco już zwietrzałych sporów o realizm w literaturze, których opis – mimo najlepszych chęci autorów – zawsze w jakimś stopniu będzie powtórzeniem.
Wrócę teraz do mojej wyjściowej tezy. W zróżnicowaniu tekstów traktujących o realizmie widzę wspólny element, stanowiący o ich słabości. Wszystkoizm – jak definiował go ironicznie Flaszen – „polega […] na dążeniu do przedstawienia […] wszystkiego – i to w tak zwanych właściwych proporcjach”. Artykuły w „Opcjach” przyjmują strukturę paradoksalną: niby nie mają ambicji wyczerpania tematu i opisania go ze wszystkich możliwych perspektyw, ale tak czasem stawiają problem, że zamknąć go na kilku stronach nie sposób. W efekcie piszący odkłada na bok własne sympatie, rzetelnie stara się czytelnika zapoznać z problematyką rozumianą całościowo, mozolnie składa akapit po akapicie, żeby oddać temat akuratnie. Odbiorca zaś albo ziewa, czytając o faktach dobrze mu znanych (ale przecież wprowadzenie do tematu musi być!), albo się niecierpliwi, gdy w kilku gładkich zdaniach autorowi udaje się przemknąć obok najbardziej niepokojącego go tematu.
Kwestia tego, co nas zaciekawi, jest naturalnie indywidualna i mówić tu można tylko we własnym imieniu. W moim odczuciu tekst Jarosława Nowosada [Realność w stereo (i jej brak)] zyskałby, gdyby autor skoncentrował się na tym, ku czemu jego myśl i tak wyraźnie biegnie: gdyby zostawił w spokoju historię technicznych nowinek oraz muzykę klasyczną, a zajął się szeroko rozumianą muzyką rozrywkową. A tymczasem biedzi się on nad tym, w jaki sposób można rozumieć realizm w muzyce, precyzyjniej zaś – nad tym, w jaki sposób metody jej rejestrowania pożenić można z realizmem. Opowiada o tym, jak kolejne odkrycia pozwalały na coraz doskonalsze odtworzenie czy nawet imitowanie naturalnego sposobu słyszenia. Relacjonuje też skądinąd interesujące i burzliwe dyskusje, których przedmiotem stawały się innowacyjne sposoby rejestracji dźwięku, stojące jednak w opozycji do tego, w jaki sposób jesteśmy w stanie coś naturalnie usłyszeć. Najciekawsze okazują się dla mnie (i, jak sądzę, dla autora takoż) uwagi o tym, w jaki sposób można było te techniczne osiągnięcia wykorzystywać do wprowadzania w błąd słuchacza, jak coraz to sprawniejsze narzędzie zapisu umożliwiało ciuciubabkę z przyzwyczajeniami (czy nawet małe muzyczne oszustwa), oraz jak przy jego pomocy można było kreować nowe, fikcyjne, muzyczne światy.
Szkic Patryka Rojewskiego (Rzeczywista nierzeczywistość, czyli problem realizmu w grach komputerowych), momentami przypominający grzecznie odrobioną lekcję, jest dla mnie naprawdę intrygujący w zagadnieniu, które tylko sygnalizuje. Myślę, że kwestia tego, czy i co można powiedzieć o pogłębieniu realizmu gier komputerowych poprzez zwiększenie roli gracza i bezpośrednie wciągnięcie go do gry, jest o wiele ciekawsza niż dość konwencjonalne rozważania o komputerowej grafice, zwłaszcza gdy kończą się one swego rodzaju nawoływaniem do uznania talentu „grafików, informatyków oraz programistów będących Matejkami, Michałami Aniołami czy Leonardami naszych czasów”. Wszystkoizm – mrocznie się nad tymi artykułami unoszący – sprawia jednak, że przeczytamy nie tylko o coraz to doskonalszych projektach graficznych, ale również o muzycznej oprawie, a także o sztucznej inteligencji. Po każdym z tych tematów zaledwie się prześlizgujemy.
Z całego „realistycznego” bloku w „Opcjach” chciałabym polecić szkic, który się w konwencję pisma nie do końca wpisuje, swoją naukowością lekko z nią igra. Mam tu na myśli artykuł Mateusza Andrzejewskiego („Imitazione della natura” w operach i oratoriach Haendla), ze swobodą i inteligencją relacjonującego koncepcję naśladowania natury oraz „obrazowego” języka muzycznego w twórczości kompozytora. Nie podejmuję się tutaj zrelacjonowania tego tekstu. Jego autor nie pisze z taką swadą, z jaką potrafi się wypowiadać Uniłowski, nie ma jego lekkości pióra, ale tekst zwraca na siebie uwagę pewną – zdawałoby się, banalną – umiejętnością trzymania się tematu. A także minimalizmem. Nazbyt często skłonni jesteśmy myśleć o stawianiu sobie takich ograniczeń negatywnie, pociągają nas rozmach i wizja. Ten zaś szkic jest dobry właśnie dlatego, że piszący wie, ile zdoła opisać – i nie popada w przesadną skrótowość ani nie kusi go, by pokazać wszystko naraz. Można by powiedzieć, iż tylko Andrzejewski realistycznie patrzy na swoje w tej materii możliwości.
Nowy numer „Opcji” ani czytelnika nie zgorszy, ani nie wyprowadzi z równowagi, nie sprowokuje też żadnej dyskusji. Pozostawi nas doskonale obojętnymi. A przecież nie o to chodzi.
Omawiane pisma: „Opcje”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt