Witryna Czasopism.pl

nr 17 (243)
z dnia 5 września 2009
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

CAŁA POLSKA CZYTA DZIECIOM PRZEZ RAMIĘ

Siódmego sierpnia około godziny dwudziestej trzeciej wspięłam się na palce, by zajrzeć przez okno Centralnego Muzeum Pożarnictwa w Mysłowicach. Za szybą mniej więcej dwieście osób siedziało po turecku na podłodze, w półmroku. Pośrodku sali dwie osoby wyśpiewywały do mikrofonów melancholijne melodie i równocześnie majstrowały przy komputerze. Część publiczności ściskała w dłoniach kolorowe kable, dzięki którym bieg melodii zmieniał się w nieoczekiwany sposób. Na moich oczach, w sposób radosny i częściowo improwizowany, powstawała muzyka. Szkoda tylko, że byłam z tego wydarzenia wykluczona. Nie dlatego, że nie kupiłam biletu. Bilet miałam. Sala okazała się po prostu za ciasna (za co organizatorom należały się baty). Obok mnie zebrał się mały tłumek, który mógł co najwyżej z wysiłkiem wsłuchiwać się w przytłumione dźwięki.

Tak samo wykluczona czuję się, czytając książki dla dzieci. Astrid Lindgren bawi mnie nadal, nawet bardziej niż wtedy, gdy miałam dziesięć lat. Jej proza należy jednak do nielicznych wyjątków. Autorzy współczesnych książek dla dzieci i młodzieży piszą tak, żebyśmy my – dorośli – nie zapomnieli, że nie są one do nas kierowane. Opisy i porównania przez nich stosowane odnoszą się do rzeczywistości, która już nas nie dotyczy. Nawet jeśli książka opowiada zabawną historię, to nie sposób utożsamić się z bohaterem, którego głównym zmartwieniem jest postawiony przez matkę zakaz oglądania filmów po dobranocce. Takim sympatycznym, ale dla dorosłego czytelnika obcym bohaterem jest choćby Koszmarny Karolek z serii powieści Francesci Simon.


Biorąc do ręki letni „Ryms” (6/2009), kwartalnik o książkach dla dzieci i młodzieży, byłam świadoma wspomnianego wyżej problemu. W księgarni sięgnęłam po niego zwabiona okładką (a raczej stroną tytułową, bo okładki jako takiej jest pozbawiony). Pod nazwą kwartalnika zamieszczono ilustrację autorstwa Maćka Bliźniaka. Na drzewie siedzi kot i czyta małą czerwoną książkę. Najwyraźniej bardzo zabawną, bo przymknąwszy oczy, śmieje się od ucha do ucha. Przypatrują mu się pies i dwa ptaszki (jeden przypomina logo portalu twitter.com). Bardzo prosta, ale urodziwa grafika. Do tego papier lekko zalatujący recyklingiem. Mimo że nie jestem ani matką, ani nauczycielką, wzięłam go do domu.

„Ryms” to wydawany przez wydawnictwo Hokus-Pokus kwartalnik o literaturze dziecięco-młodzieżowej. Pierwszy numer ukazał się w 1998 roku. Czasopismo adresowane jest do rodziców i nauczycieli oraz wszystkich osób, którym nieobcy jest temat dziecięcego czytelnictwa, a także edukacji. „Ryms” nie tylko opisuje nowe pozycje wydawnicze. Przypomina również dzieła klasyków dziecięcej literatury, promuje miejsca i wydarzenia sprzyjające rozwojowi najmłodszych.


Pierwszy artykuł to pean ku czci Bohdana Butenki, który mógłby denerwować, gdyby był niezasłużony. Eliza Piotrowska w tekście zatytułowanym Bohdan Butenko, mistrz humoru pisze o swoim bohaterze jak o twórcy uniwersalnym, czyli trafiającym do każdego. Wydaje się to o tyle trudne, iż według autorki Butenko to artysta o „nieprzeciętnej kulturze i wyrobionym smaku”. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Butenko nie był tylko ilustratorem, ale sam również pisał. A gdy ilustrował, jego rysunki wzbogacały tekst o nowe treści. Tak jak w książce Henryka Bardijewskiego Baśń o latającym dywanie, w której akcja koncentruje się wokół niesfornego panicza Teo. Panicz wciąż chce siedzieć na tronie, czym doprowadza do szału rodziców. Butenko swoją ilustracją wyjaśnia, dlaczego dla Teo tron jest tak atrakcyjnym miejscem. Naprzeciw siedziska umieszcza telewizor, czym przydaje historii komizmu i nowoczesnego charakteru. Jak widać, można zadowalać gusta mas, nie stosując tanich chwytów i nieprzyzwoitych żartów.


W „Rymsie” znajdziemy jeszcze jeden tekst o ilustratorze książek przeznaczonych nie tylko dla dzieci. Mowa o artykule Jacka Friedricha Walka płci na wesoło, o rysunkach Mirosława Pokory. Pokora już w pierwszym zdaniu nazwany został jednym z najzabawniejszych ilustratorów polskich. Ja przed jego ilustracjami na kolana nie padam (wolę Butenkę), choć niektóre uważam za prawdziwe perełki. Kobiety rysuje Pokora zawsze kształtne, mężczyzn szczupłych i wysokich. Zamiast ust, mają jego bohaterowie charakterystyczne linie, zakończone rumieńcami. Mimika jak w filmach z Luisem de Funèsem i do tego cała masa ozdobników – zawijasów, loczków na głowie, kokardek przy sukience. Przy prostej, niemal „dziecinnej” kresce Butenki, która kryje dowcip w swoim niedopowiedzeniu, obrazki Mirosława Pokory wydają mi się nieco efekciarskie. Muszę jednak przyznać, że był on twórcą niezwykle płodnym. W artykule opisano całą masę zróżnicowanych tematycznie książek, które zilustrował. A jest to, rzecz jasna, tylko urywek z całości. Wyboru dokonał autor artykułu, dołączył też komentarz pisany z perspektywy historyka sztuki, zahaczając o psychologię i socjologię. Radzę przeczytać całość, żeby dowiedzieć się, dlaczego Friedrich tłumaczy się z tendencyjności swojej interpretacji rysunków Mirosława Pokory.


W numerze czeka na nas aż pięć tekstów, podejmujących temat humoru w lekturach dla najmłodszych. Agnieszka Wolny-Hamkało wyjaśnia nam, co i dlaczego śmieszy dzieci (Jajak, jawór, zarodziec, czyli co naprawdę śmieszy dzieci). Dowiadujemy się, że maluchy lubią błędy językowe i archaizmy, jako odstępstwa od znanych im reguł rządzących polską mową. Żarty „fizjologiczne” pomagają oswoić to, co w człowieku wstydliwe czy nieładne. Dlatego, jak wynika z artykułu, nie należy zabraniać dzieciom czytania „niesmacznych” książeczek.

O Humorze w amerykańskich książkach dla dzieci pisze Agnieszka Meyer. Przykłady, które przytacza, raz rozbrajają prostotą i bezpretensjonalnością pomysłu (jak wierszyki w Mother Goose z ilustracjami Williama Wegmana), innym znowu razem atakują dużą dozą absurdu. A absurd stosowany w odpowiedniej dawce jest dobrym przepisem na zabawę. Najbardziej absurdalną ze wszystkich opowieści omawianych przez Meyer jest chyba Pickles to Pittsburgh Davida Wisniewskiego – jej absurd wdarł się i na okładkę. Zobaczymy na niej rysunek wielkiego ogóra, przytroczonego do helikoptera i szybującego w przestworzach. Polecam ten artykuł nie tylko rodzicom dwujęzycznych dzieci, ale wszystkim lubiącym zdrowo się pośmiać. Wiele z tych książek przetłumaczonych zostało na polski, dlatego znajomość języka angielskiego nie jest obowiązkowa.


Szczerze ubawiła mnie lektura najnowszego numeru „Rymsa”. Nie znalazłam tam ani jednego niepotrzebnego tekstu, żadnych reklam na całą stronę i nie na (książkowy) temat. Wszystko ładne, proste i zwięźle ujęte. Zachęcam gorąco do przyjrzenia się „Rymsowi” z bliska, przynajmniej od czasu do czasu w kiosku, żeby móc powiedzieć, że wiemy, co w polskiej kulturze piszczy. I trochę też dla uśmiechu. Jeśli jesteśmy rodzicami – dowiemy się, które książki czytać dzieciakom, żebyśmy i my czerpali z nich radość.

Anna Ryguła

Omawiane czasopismo: „Ryms” nr 6/2009.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
POŻEGNANIE ZE ZŁOŚLIWOŚCIĄ
Baronowie, młodzi zahukani i samotny szeryf
ŻEGLARZ NA BOCZNYM TORZE

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt