nr 8 (234)
z dnia 20 kwietnia 2009
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Białe litery układające się na okładce „Kronosa” nr 4/2008 w pytanie: „Co zrobić z ruinami Peerelu?” wprowadzają nas w sam środek debaty toczonej na łamach kwartalnika. Żeby jednak w pełni zrozumieć, czego rzecz dotyczy, powinniśmy to pytanie rozbić na parę mniejszych i dzięki temu uporządkować wątki poruszane przez uczestników dyskusji. W „Kronosie” zajmują się tą kwestią redaktorzy: Piotr Graczyk (Rok 1964), Mateusz Werner (Racjonalista w krainie czarów: w odpowiedzi Piotrowi Graczykowi – to polemika z poprzedzającym ją tekstem Graczyka) oraz Wawrzyniec Rymkiewicz (Czy Peerel jest częścią polskiej historii?).
Piotr Graczyk stara się ukazać Peerel w zupełnie nowym świetle – wpisuje go w ramy pojęciowe, należące do prokomunistycznej ideologii ugrupowania przeciwnego do tego, które jako zwycięskie narzuciło swoje własne rozumienie historii – własną politykę historyczną. Twierdzi on, że w Polsce Ludowej miał miejsce niewyobrażalny rozwój kultury i myśli humanistycznej (wystarczy wymienić takie osobowości, jak Leszek Kołakowski, Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, Ryszard Przybylski czy Stanisław Lem) i że przyczyniły się do tego wszechobecna cenzura i aparat państwowy Peerelu. Trudno nie zgodzić się z pierwszą częścią postawionej tezy. Długo przecież nazywano nasz kraj „najweselszym barakiem w całym obozie socjalistycznym” – Uniwersytet Warszawski dysponował wtedy najliczniejszymi zbiorami bibliotecznymi w całym bloku wschodnim, a dokonania naszych filozofów szeroko komentowano także za żelazną kurtyną. Jednakże w drugiej części tezy Graczyka ujawnia się (co zauważył Werner w swojej krytyce) właściwa lewicowym myślicielom koncepcja przekształcania istniejącego paradygmatu – autor ukazuje czasy Peerelu w o wiele jaśniejszych barwach, niż to robi panująca nam dzisiaj antyliberalna prawica. Bliska lewicowej myśli jest zresztą koncepcja demitologizacji, z której Graczyk robi użytek, obnażając polską megalomanię, głupotę i zaściankowość, rzekomo wyplenione dzięki Peerelowi. Przytoczę tu od razu kontrtezy Wernera, który uważa, że Polacy cierpią obecnie na brak głębokiej tożsamości. Pisze: „Polska jest dzisiaj cmentarzyskiem idei, wyobrażeniową próżnią, mitologiczną pustynią oczyszczoną do nicości”, szkicując w ten sposób niepokojący krajobraz peerelowskiej i postpeerelowskiej duchowości. Zasadnicza różnica tkwi w podejściu obu autorów „Kronosa” do cenzury, dzięki której rząd ingerował w sprawy codzienne zarówno zwykłych ludzi, jak i artystów: o ile Graczyk widzi w niej katalizator kultury, która musiała przybrać inny kształt i obrać krętą drogę, żeby trafić do swojego odbiorcy, o tyle Werner skłania się do kontrtezy, że kultura w tamtym okresie rozwinęła się pomimo cenzury. Jednak Graczykowi nie udaje się osiągnąć afirmacji Peerelu, na którą liczyłaby lewicowa polityka historyczna. Wynika to z faktu, że wcześniej chwali on przeciwstawianie się cenzurze jako proces tworzenia kultury, a więc zakłada, że cenzura jest czymś złym. Oba głosy w debacie uważam za cenne, zwłaszcza że reprezentują diametralnie różne, ale dające się uzasadnić stanowiska.
Rymkiewicz w tekście Czy Peerel jest częścią polskiej historii? komentuje książkę Ryszarda Legutki Esej o duszy polskiej. Legutko postawił tezę druzgoczącą: „...rewolucja komunistyczna w istotny sposób się powiodła, bo odebrała Polakom tak wiele, iż nie mogli odtworzyć umysłowego, społecznego i duchowego stanu posiadania okresu przedrewolucyjnego”. III Rzeczpospolita ma zatem więcej wspólnego z Peerelem niż z II Rzeczpospolitą nie dlatego, że bezpośrednio po nim nastąpiła, ale dlatego, że dla współczesnych Polaków rzeczywistość intelektualna, duchowa i społeczna sprzed czasów drugiej wojny światowej, sprzed tragedii Auschwitz i wywózek na daleką Syberię stanowi kompletnie nieczytelny świat, z którym nie ma już żadnej styczności. Wojna i zdarzenia, które nastąpiły bezpośrednio po niej, podzieliły czas na historię, którą Polacy wciąż zdolni są kontemplować i prehistorię, której nie są i nie będą w stanie zrozumieć – znają jedynie strzępy mitów, które nieudolnie starają się ułożyć w jednolitą całość. „Elity intelektualne – pisze Rymkiewicz, cytując przy tym Legutkę – zmagają się z narodową megalomanią, pobrzękiwaniem szabelką, imperializmem, narodowym zadufaniem. Choć przedmiot tych przestróg dawno zniknął”.
Rymkiewicz podejmuje się w kolejnej części swojego wywodu krytyki tezy o nieciągłości historii; znajduje pewne przemawiające przeciwko niej nieścisłości. Zarówno nazizm, jak i komunizm wyrosły przecież na gruncie kultury europejskiej, a w szczególności na ideach romantyzmu i oświecenia. Wydaje mi się jednak, że jest to ciągłość co najmniej paradoksalna, jeśli nie pozorna. Oba systemy totalitarne zakładały zbudowanie ładu opartego na nowych, rewolucyjnych fundamentach, natomiast sposoby percypowania historii (oraz zastanej kultury), które owe systemy wdrażały, opierały się, co wydaje mi się kluczowe, na głębokim resentymencie, który doprowadził do zastąpienia starego ładu rzekomo historycznie uzasadnioną kulturą przemocy. Nie powinniśmy mówić o ciągłości jak o fakcie następowania po sobie odmiennych porządków społecznych, intelektualnych lub jakichkolwiek innych, gdyż takie rozwiązanie nie pozwalałoby z przyczyn oczywistych na zaprzeczenie jej w żadnych warunkach (nie sposób wszak zaprzeczyć, że zdarzenia wcześniejsze poprzedzają późniejsze). Postuluję, by szukać owej ciągłości w poszanowaniu historii jako tworzywie budującym teraźniejszość (we wszystkich aspektach, a więc: społecznym, intelektualnym itp.), co zgadza się w moim odczuciu z pojęciem polityki historycznej nakreślonym przez Piotra Graczyka. Natomiast totalitaryzm XX wieku (w obu omawianych postaciach) był pierwszym systemem programowo odcinającym się od przeszłości w tak radykalny sposób. Żadna propozycja podobnego rozwiązania nie pochodzi jednak od autora Eseju, jak zauważa Rymkiewicz, zaznaczając dalej, że sama koncepcja „zaczynania od początku” nie jest obca tradycji europejskiej, pojawiała się już w Medytacjach Kartezjusza i powracała w pracach Fichtego, a potem Husserla. Zarzuca on Legutce, że skoro nastąpiło wyżej opisywane zerwanie z historią, to Polacy, nie znając koncepcji „zaczynania od początku”, nie mogli i nie mogą oczekiwać „ponownych narodzin”. Rymkiewicz dochodzi więc do konkluzji, że ciągłość miesza się z nieciągłością oraz że w świetle tego trudno jest pytać o genezę totalitaryzmu zwłaszcza z naszej – polskiej – perspektywy.
Peerel był, chciałoby się rzec zgodnie z powyższymi ustaleniami Rymkiewicza i Legutki, czasem dekompozycji. Doszło więc do dekompozycji czasu historycznego, oprócz tego kultura, która przed wojną miała strukturę wertykalną (czyli dzieliła się na tzw. kulturę wysoka i ludową), w Peerelu przybrała zupełnie inną formę. Stała się mieszanką estetyki i ideologii, ekonomii i rozrywki – syntetyczną, popkulturową papką. Podobna dekompozycja miała również miejsce w sferze polityki. Powtórzmy za Rymkiewiczem: „Charakterystyczną właściwością realnego socjalizmu, uważa autor Eseju, było pomieszanie porządku środków i celów”. Społeczeństwo, zmuszone żyć w tak ukształtowanej rzeczywistości, czyni swoje życie „wiecznie tymczasowym” – cały system wraz z jego architekturą sprawiał wrażenie przejściowego, „w ten sposób – jak pisze Rymkiewicz – rzeczywistość społeczna Peerelu została wyrwana z porządku czasu historycznego i rzucona w niejasny bezczas posthistorii (...)”.
Ostatnia część tekstu jest poświęcona fenomenom Solidarności i Lecha Wałęsy, ja jednak nie podejmę się jej krytyki, gdyż żaden inny z autorów nie porusza owych tematów. Wolę raczej przyjąć, że stanowi ona przyczynek do dalszych pytań o sens zaistnienia ruchu społecznego ogarniającego cały kraj, ruchu, którego nikt się wtedy nie spodziewał, tak jak nikt nie przewidywał, że polski proletariusz, jeden spośród rzeszy robotników, typowy polski Everyman, urośnie do rangi przywódcy narodu, stając się de facto pierwszym postmodernistycznym bohaterem polskiej historii. Są to pytania niemieszczące się w obecnym medialnym dyskursie, pytania trudne, gdyż skłaniają nas do refleksji nad własną tożsamością. Jest to jednak zaledwie zarys problemów, które mogłyby zarówno rozwinąć debatę o „ruinach Peerelu”, jak i zostać postawione w zupełnie nowej formie. Nie należały one jednak do trzonu dyskusji odbywającej się na łamach opisywanego wydania „Kronosa”, dlatego potraktuję je pobieżnie, ale sugerując nową, czekającą na rozwinięcie kwestię. Debata jest wszak procesem ciągłym i rzadko kiedy ma wyraźny koniec.
Omawiane pismo: „Kronos” nr 4/2008.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt