Witryna Czasopism.pl

nr 7 (233)
z dnia 5 kwietnia 2009
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

„PRACA ŻYWA” I MARTWE KAJETY

Rok 2009, z uwagi na setną rocznicę pierwszego wystąpienia rosyjskich futurystów, jest traktowany przez środowiska akademickie i kulturotwórcze jako asumpt do tego, by spróbować odczytać na nowo zjawiska związane z historią dwudziestowiecznej awangardy − plastycznej, muzycznej i literackiej. Obchodzenie okrągłej rocznicy awangardowych działań Marinettiego ma w sobie pewien perwersyjny posmak, ponieważ chyba nikt z twórców wywodzących się z tamtej generacji nie spodziewał się, że dzięki swym działaniom na zawsze zapisze się w historii kultury, i że zapędy do konstruowania nowego porządku, nie tylko estetycznego, ale i społecznego, zaprowadzą prosto do muzealnych gablot. Tymczasem dzisiaj obrazoburcze wystąpienia futurystów oglądamy niczym eksponaty w muzeum kuriozów; pomiędzy otaczającymi nas obrazami (czy to w prasie, czy to w reklamie) co i rusz pojawiają się nawiązania do awangardy plastycznej. Muzyków, którzy w I poł. XX wieku burzyli ustalone porządki harmoniczne, słuchamy obecnie jako poważanych „klasyków nowoczesności”, co zresztą jest określeniem paradoksalnym, obejmującym sprzeczne tendencje wynoszenia na ołtarze spetryfikowanej sztuki i jednocześnie − wybiegania myślą ku nowym horyzontom.


Paradoksalnych jak reszta historii awangardy losów włoskiego futuryzmu próbuje dotknąć w najnowszym numerze „Zeszytów Literackich” [1 (105) 2009] Roberto Salvadori w tekście Wzloty i upadki nowoczesności. Salvadori pokazuje w skondensowanej formie drogę od narodzin ruchu w 1909 roku, aż po symboliczne domknięcie jego pierwszej i niezależnej od włoskiej polityki fazy, które nastąpiło 10 lat później (tzn. gdy doszedł do głosu włoski powojenny resentyment – ruch faszystowski, do którego akces zgłosił Marinetti). Nie zamierza on odkrywać nowych faktów, ale raczej wskazywać na ambiwalencję niektórych awangardowych projektów. Kult młodości i związanej z nią siły, fascynacja nowoczesnością, a także skłonność do gestów burzycielskich znalazły swoje zwieńczenie w zaangażowaniu w politykę. To tylko jedna z dróg, którymi w XX wieku podążała europejska awangarda, jak również jeden z mitów artystycznych, które ubiegłe stulecie pozostawiło nam w spadku − mit artysty-rewolucjonisty.


Między młodzieńczym futurystycznym buntem a zamykającym XX wiek wyczerpaniem awangardy i przewartościowaniem pozycji artysty mieści się jednak całe bogactwo postaw i osobowości artystycznych. By przyjrzeć się, niczym pod szkłem powiększającym, pracy artysty, musimy jednak porzucić awangardowe mity, obecne w bieżących „Zeszytach” właściwie jedynie w tekście Salvadoriego, i przejść do clou numeru, jakim jest blok tekstów Józefa Czapskiego, a więc: fragmenty jego dziennika, korespondencja z Herbertem (w dużej mierze, przynajmniej we fragmentach podanych w numerze, jednostronna), a także pierwszy ogłoszony w prasie tekst Czapskiego.


Trudno rzutować jednostkowe doświadczenia, zapiski i spostrzeżenia Czapskiego na historię całej sztuki współczesnej lub też rozpatrywać je w kategoriach modeli ekspresji artystycznej wypracowywanych przez estetyków. Gdybyśmy potraktowali Czapskiego jedynie jak biernego reprezentanta określonej teorii, stracilibyśmy gdzieś po drodze to, co Czapskiemu właściwe i co cechowało jego praktykę artystyczną i literacką. Sam Czapski jest jednym z niedoścignionych wzorów patrzenia i czytania dla twórców siłujących się w obecnych czasach z formą eseju – bardzo wysoko postawił poprzeczkę swymi niezwykle wnikliwymi, z pieczołowitością dokonywanymi interpretacjami, spisanymi w wyrafinowanych tekstach. Ba, nawet w pospiesznych zapiskach jest mistrzowski − wystarczy spojrzeć, jak zestawia ze sobą twórczość Paula Klee i Marca Chagalla.


Nawet jeśli zachowamy należny szacunek dla jednostkowości i niepowtarzalności perspektywy wypracowanej przez autora Patrząc, lektura jego zapisków wywoła skojarzenia z zanurzonymi w psychoanalizie koncepcjami procesu twórczego. Edytorzy dziennika, prezentując nam fragmentaryczne, nerwowe i pełne niepokoju notatki, uchylają drzwi do wewnętrznego świata ich autora – świata, którego istnienia w takim kształcie nie domyślilibyśmy się, gdybyśmy czytali jedynie te teksty Czapskiego, które pisane były z myślą o publiczności. To, że jego eseje (obok Kota Jeleńskiego) są perełkami polskiej prozy eseistycznej, a obrazy przez niego namalowane do dziś zachowują moc i świeżość, wynika z bardzo uciążliwego procesu twórczego, pełnego niepewności i zaniechań. Ale chociaż Czapski wydaje się idealnie wpisywać w model artysty udręczonego, przeczy równocześnie temu przyporządkowaniu: nie jest to bowiem twórca, który ze swego cierpienia i wątpliwości chciałby uczynić dzieło sztuki. Nie próbuje też wystrzelać od razu całej serii „emocjonalnej amunicji”; prymat w jego myśleniu o twórczości zachowuje władza rozumu i potrzeba harmonijnego dystansu, pozwalającego tworzyć malarskie konstrukcje i precyzyjne szkice. Gdy wspomina w notatkach, iż równowaga między okiem a światem została przywrócona po okresie problemów twórczych i rozpraszających go zajęć, jasne jest, iż nie chodzi mu o bezpośrednie projektowanie swojego wewnętrznego świata na płótno, ale o twórcze i zarazem wyważone filtrowanie doświadczenia oraz przełożenie go na drobiazgowo wypracowane formy artystyczne. Choć Czapski jest rozedrgany w swoich strzępach-zapiskach, daleko mu przecież do takiego rozwibrowania w pismach „oficjalnych”.


Zapiski Czapskiego to przede wszystkim dziennik myśli, dziennik intymny, w którym każde istotne z punktu widzenia autora spostrzeżenie zostaje odnotowane, a całość układa się w wielowątkową tkaninę. Obok notatek dotyczących niemocy twórczej i rozlicznych zatrudnień, rozpraszająco i demobilizująco działających na pisarza, odnajdujemy niezwykle interesujący wątek o mocowaniu się Czapskiego z myślą Simone Weil. To niesamowite, że ta młoda, radykalna myślicielka i działaczka rzuciła wyzwanie tylu europejskim intelektualistom, w tym również wielu przedstawicielom polskiej emigracji − dość wspomnieć Miłosza i Kota Jeleńskiego. Myśli sformułowane przez Weil okazują się motorem do pracy i głównym punktem odniesienia dla autora Stron niewyrwanych – dzieje się tak na przykład z wydobytym przez Weil zdaniem z proroka Izajasza („Ci, którzy kochają Boga, nie są nigdy zmęczeni”). Czapski nie prowadzi w odniesieniu do tego cytatu żadnych teologicznych rozważań, nie formułuje uwag na temat wiary, ale z jego zapisków wyłania się swoista forma prywatnego, świeckiego mistycyzmu, który utrzymuje jego myśli w nieustannym ruchu, nie pozwalając mu spocząć, i w którym to mistycyzmie, mimo braku bezpośredniego odniesienia do Transcendencji, wyczuwa się pragnienie jedności oraz konsolidacji poprzez „pracę żywą”. Zapisem tej pracy, zmagań i ćwiczeń duchowych stały się właśnie kartki z dziennika. Mimo fragmentaryczności i braku takiego panoramicznego, oddającego zarówno rozterki duchowe, jak i życie towarzyskie, „rozmachu”, jaki można odnaleźć na przykład u Iwaszkiewicza, dają one obraz niezwykle żywej, poszukującej własnych ścieżek umysłowości.


Chciałbym, żeby to omówienie „Zeszytów” było inne niż poprzednie, żebym nie musiał po raz kolejny utyskiwać na powtarzalność literackich i artystycznych wyborów dokonywanych przez redakcję ani też poszukiwać marginaliów, które sprawiłyby, że ten właśnie numer „Zeszytów” zostanie „zbawiony”, bo znalazło się w nim coś świeżego. A jednak stało się inaczej – to na Czapskim trzyma się cały numer, reszta jest całkowicie przygodna i mogłaby się nie wydarzyć. Znajdziemy wprawdzie ciekawy esej Tomasza Cyza Ostatnie tango według Piazzoli oraz tropiącą dzieje krakowskiej ulicy Karmelickiej próbę Tomasza Fiałkowskiego (która w zakończeniu wydaje się źle wyważona, a nawet przypomina nieco wypracowanie), ale naprawdę trudno jest zapomnieć o trzystronicowym zaledwie tekście Andrzeja Franaszka, przy którym oko bieleje, a ciśnienie krwi niebezpiecznie się podnosi. Otóż Franaszek, krytyk literacki, znawca Miłosza i Herberta, redaktor działu kulturalnego „Tygodnika Powszechnego”, jeśli wierzyć datowaniu, 1 stycznia 2009 roku wydał na świat ze wszech miar grafomańską prozę pt. Zgubione serce kapitana Haka. Czegoż tu nie ma?! Jest nawiązanie do powieści Jamesa Barrie’ego, jest śpiew syreni, są zawiedzione uczucia i pragnienie połączenia się na nowo z obiektem westchnień. Nie chcę wnikać, co powodowało Franaszkiem przy pisaniu tego fragmentu, nie mam najmniejszej ochoty rekonstruować powodów, które zadecydowały o tym, że ten tekst się narodził; napisany faktycznie po sylwestrowej nocy czy też nie, niechby sobie i istniał. Pytam się tylko o rację, która przyświecała redaktorom „Zeszytów” i która kazała im tekst puścić do druku, czy też − jak to się w „Zeszytach” mawia – „ogłosić go”. Można by próbować reanimować Zgubione serce…, czytając je w odniesieniu do poetyki surrealistycznej, jako przykład onirycznej prozy. Wszystko wskazuje jednak na to, że to dziwaczne opusculum na serio zostało napisane i tak samo na serio podane przez wydawców do druku, co sprawia, że skłębienie metafor i pretensjonalnych odniesień kulturowych zaprojektowanych przez Franaszka jest całkowicie nie do przetrawienia.


Malując jedną ze swych martwych natur, Czapski poczynił w „kajecie” następującą notatkę: „praca nad martwą, praca żywa” − efekty tej pracy ocalały, utrwalone w malarstwie, uzupełnione dodatkowo jego journal intime. Zwróćmy uwagę, że Czapski i jego twórczość pozostają nadal żywe, natomiast to, co powinno być z założenia świeże i aktualne, bo jest podawane jako nowe, rodzi się od razu kalekie i wtórne. Mam nadzieję (nadal!), że „Zeszyty Literackie” odnajdą pomiędzy starymi klasykami drogę do twórczości młodych autorów, próbujących po swojemu czytać kulturę, choć pozostających „w duchowej łączności” z patronami intelektualnymi pisma. W tej łączności nie należy bynajmniej dopatrywać się niczego zdrożnego czy zgubnego dopóty, dopóki będzie ona zachęcać do własnych twórczych poszukiwań. Jeśli zaś na horyzoncie zaczyna nam majaczyć epigonizm, to wraz z nim pojawia się też ryzyko, że „Zeszyty Literackie” powoli staną się (nazwijmy je, parafrazując Czapskiego) „Martwymi Kajetami”.

Michał Choptiany

Omawiane pisma: „Zeszyty Literackie”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
PISZ I DZIAŁAJ
PASJA
MOJE POKOLENIE?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt