nr 24 (226)
z dnia 20 grudnia 2008
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
1. Przed nami Święta, a wraz z nimi chwile oddechu od pracy, spotkania z najbliższymi, a także czas na lekturę i refleksję. Nie wiem, czy nowy numer „Tygla Kultury” [10-12 (154-156) 2008] zdąży pojawić się w sprzedaży przed Bożym Narodzeniem. Pewien jednak jestem, iż obowiązkowo należy po niego sięgnąć, zwłaszcza w okresie (około)świątecznym. Pismo oferuje bowiem serię tekstów poświęconych zagadnieniu kultu, który staje się – jeśli wierzyć przedstawionym w „Tyglu” diagnozom – jednym z ważniejszych wyznaczników kultury współczesnej.
2. Czym jest kult? Jak pisze Wojciech Prusowski w tekście zatytułowanym Kult w chrześcijańskim rozumieniu, samo słowo „wywodzi się od łacińskiego cultus, oznaczającego pierwotnie pielęgnację lub troskę wyrażaną o coś. Współcześnie oznacza cześć dla określonej postaci lub innego obiektu. W sensie religijnym kult oznacza cześć i uwielbienie dla Boga oraz tego, co jest uznawane za święte”. Autor w przystępny sposób wyjaśnia następnie różnice pomiędzy kultem oddawanym w chrześcijaństwie Bogu a czcią okazywaną Maryi i świętym. Celnie wypunktowuje także problematyczne aspekty polskiej religijności, wśród nich na przykład sentymentalizm, przesadne przywiązanie do nabożeństw, maryjności i patriotyzmu, czy fideizm rozumiany jako brak pogłębionej refleksji nad wiarą i religijnością, połączony ze ślepym zaufaniem do kościelnych autorytetów. Wszelako trudno oprzeć się wrażeniu, iż ten cenny i dobrze napisany szkic dotyka spraw dla kultury już tylko marginalnych. Współcześnie bowiem na plan pierwszy wysuwa się wymieniony przez Prusowskiego kult względem „postaci i innych obiektów”. Składają się nań między innymi kult męskości, o którym pisze Radosław Mirski (tekst pt. Kobiety wyobrażone), kult konsumpcji (taki tytuł nosi świetny esej Agaty Winer) czy kult samopoznania (o jego aspekcie estetycznym pisze Lucyna Skompska w poświęconym twórczości Ryszarda Waśki felietonie zatytułowanym Od róż do liter).
3. Największe wrażenie robią na mnie teksty pomieszczone w początkowych i końcowych partiach „Tygla”, zwłaszcza jeśli czytać je w odwrotnej kolejności. Myślę tu o dwóch quasi-reportażach dotyczących współczesnej Gruzji, których autorami są Wojciech Górecki (Ikona) i Katarzyna Rawska-Górecka (Gori) oraz o recenzji pióra Alicji Piechockiej pt. Urania, czyli złudzenia intelektualisty.
W swoim tekście Piechocka uważnie przygląda się niedawno wydanej w Polsce książce tegorocznego noblisty Jeana-Marie Le Clézio, zatytułowanej Urania. Le Clézio pokazano tutaj jako współczesnego „nomada, koczownika z wyboru”, którego strategia życiowa polega na funkcjonowaniu na styku różnych (przynajmniej dwóch) kultur i przyglądaniu się im z perspektywy Europejczyka. Wszystko to służyć ma przerzucaniu mostów między kulturami, a także uczulaniu Europejczyków na ważkie problemy społeczne, z którymi borykają się mieszkańcy innych regionów świata. Pisarz przenosi tę strategię na swoich bohaterów. Zapewne z tego powodu pisarstwo Le Clézio jest na wskroś realistyczne, niemal dokumentalne czy reportażowe, aczkolwiek widoczna w nim redukcja dialogów i psychologii postaci, przeprowadzona na rzecz opisów, pozwala doszukiwać się „dalekich ech nouveau roman”. Ponadto można wyśledzić w książce wpływy Marcela Prousta czy Josepha Conrada. Trudno jednak uznać, że proza Le Clézio należy do „pierwszej ligi” światowej literatury. Zbyt wiele w niej usterek formalnych. Zbyt często razi sztampowy, agitacyjny język. Do tego, mimo skojarzeń z „literaturą zaangażowaną”, Urania nie zawiera „żadnej rozsądnej propozycji światopoglądowej. Daniel (główny bohater powieści) spaceruje po ulicach nędzy, opiewa wewnętrzną czystość Lili, czasem powie komuś zadufanemu w sobie coś do słuchu, ale na tym jego zaangażowanie się kończy”. Cudzoziemskość Daniela zdaje się usprawiedliwiać jego bierność, pozwala zrzucić „z nas brzemię odpowiedzialności”. Istotny problem stanowi również nakreślona przez Le Clézio czarno-biała wizja świata, w której egzotyzacja biedy warunkuje niesprawiedliwy podział na „nasze, zachodnie, bogactwo” i „wasze ubóstwo”.
Jałowość propozycji Le Clézio staje się dramatyczna w konfrontacji z realiami Gruzji, opisanymi zręcznie przez Góreckiego i Rawską-Górecką. Okazuje się bowiem, że najistotniejszym problemem dzisiejszego świata jest nie tyle nędza materialna, ile nędza duchowa, na którą najpewniej nie da się znaleźć remedium. Nędzę tę dobrze wyraża gruziński kult Stalina, stawianego w jednym szeregu z Chrystusem, Mahometem czy Konfucjuszem, uważanego przy tym nie tylko za bohatera narodowego, ale przede wszystkim za „osiągnięcie całej ludzkości”. Zgrozę budzić musi gruzińskie usprawiedliwienie zbrodni stalinowskich: łagry uznaje się za uzasadnione ekonomicznie, ukraiński Hołodomor spowodowany miał być zwykłym nieurodzajem, a zbrodnia Katyńska odbyła się zgodnie z prawem (inna rzecz, że według Gruzinów Stalin nie przyłożył do niej ręki, jako że – kierując krajem – miał ważniejsze od zabijania sprawy na głowie…).
Widziany w tym kontekście „zaangażowany Europejczyk”, jakim nazywa się Le Clézio, okazuje się bezsilny nie tylko w konfrontacji z problemami społeczności odmiennych kultur, ale także w odniesieniu do trudności generowanych przez jego własną tradycję.
4. Wśród tych problemów ważne miejsce zajmują kult rodziny i kult podmiotu. O pierwszym z nich pisze w „Tyglu” Monika Wąsik (artykuł pt. Zbiorowa hipnoza, czyli o kulcie rodziny). Autorka, odwołując się do prac Alice Miller, pokazuje rodzinę nie tylko jako środowisko opieki i troski o dziecko, ale także jako domenę przemocy, której celem jest zaszczepienie dziecku konserwatywnych wartości danej wspólnoty. Zaszczepienie dziecku „scenariuszy rodzinnych”, czyli przekazywanych pokoleniowo postaw rodzicielskich, owocuje utratą jego indywidualności na rzecz tożsamości rodzinnej. Według autorki prymat tożsamości rodzinnej nad indywidualną obserwowalny jest także na poziomie społecznym. Osiągający dojrzałość człowiek zobligowany jest do wkroczenia w nowe życie rodzinne, a więc do podjęcia roli partnera, a następnie rodzica. „Przestrzeganie tego porządku (…) jest gwarantem ogólnego porządku społecznego, a jednocześnie akceptacji ze strony samego społeczeństwa. To zatem, co społecznie przyjęte, okazuje się także »naturalne« i jedynie słuszne.” Na marginesie warto podkreślić, że właśnie w procesie zaszczepiania dziecku „scenariuszy rodzinnych” dokonuje się wpajanie nowym pokoleniom Gruzinów kultu Stalina („stary Arczil, emerytowany księgowy, którego poznałem w tbiliskim parku, opowiada wnukom, że Stalin szanował ludzi pracy: pochodził z ubogiej rodziny i znał życie robotnika z własnego doświadczenia. Wnuczki Arczila mówią o Stalinie »wujek Soso«”).
Czy w związku z tym instytucję rodziny należy poddać druzgocącej krytyce? Myślę, że nie. Moim zdaniem rzeczywisty problem tkwi bowiem nie tyle w rodzinie, ile w europejskim kulcie podmiotowości. Może czas uświadomić sobie, że „podmiot” i „jednostka” nie istnieją, że są tylko usamodzielnionymi funkcjami języka? Że Byt da się ująć wyłącznie teoriomnogościowo, „że nigdzie nie przychodzimy ani nie odchodzimy – jesteśmy zawsze w świecie”? Może czas zredefiniować (a nie negować czy odrzucać!) rozumienie jednostkowości, indywidualności, rodzinności itd.? Z pomocą przyjdzie nam „Tygiel” i zamieszczone w nim „notatki do ćwiczeń” Włodzimierza Gromca noszące tytuł O nieistnieniu czasu i podmiotu. Na zakończenie niech będzie mi wolno podziękować Redakcji właśnie za ten tekst. Nigdy nie poznałem autora, „na żywo” udało mi się usłyszeć go tylko raz, w trakcie rozmowy poświęconej „sadycznej” książce Bogdana Banasiaka. Gromca znałem jednak ze słyszenia, na trwałe wrósł bowiem w łódzkie środowisko filozoficzne, stając się jedną z jego legend. W przededniu świąt warto docenić pamięć „Tygla” o zmarłym filozofie. Warto też uważnie wsłuchać się w to, co ma do powiedzenia, skoro przemawia już ponad czasem i ponad przestrzenią.
Omawiane pisma: „Tygiel Kultury”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt