nr 23 (225)
z dnia 5 grudnia 2008
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
1.
Kiedy kilka lat temu jako dodatek do „Ha!artu” ukazał się arkusz krytyczny europa. poetical fiction autorstwa Igora Stokfiszewskiego (piszącego jeszcze wówczas z niewiadomych powodów bez użycia dużych liter), w którym próbował on nakreślić mapę młodej polskiej poezji, co wydawało się wtedy działaniem mocno na wyrost, przede wszystkim tworzeniem kolejnych „izmów”. Ich reprezentacja ograniczała się zazwyczaj do jednej bądź dwóch postaci z literackiego światka, niczego one też w poezji nie objaśniały, a jedynie pełniły funkcję konceptualnej siatki, pozwalającej żyć w poczuciu posiadania jakiejkolwiek wiedzy na temat tejże poezji. Podobną strategię przyjmował Stokfiszewski razem z Piotrem Mareckim, gdy wydawali „pierwsze” Tekstylia − pisali historię literatury na gorąco, tu i teraz, operując silnymi i wyrazistymi ocenami. Tak mógłby też być odebrany arkusz Stokfiszewskiego, gdyby ktoś przyjrzał się samej tylko sporządzonej przez krytyka mapie; Stokfiszewski jednak zaopatrzył diagram w komentarz, zgodnie z którym ten, kto uzna, że się z nim już zapoznał i posiada tym samym jakiś ładunek wiedzy, może sobie śmiało kupić i założyć koszulkę z nadrukiem „g**** wiesz”. Cały projekt został zatem przez samego twórcę przekreślony, a „wiedza” w nim zawarta − wzięta w cudzysłów, sprowadzona do krytycznoliterackiej fikcji.
Jeśli odczytać próbę Stokfiszewskiego jako rodzaj ataku, to był on pośrednio wymierzony właśnie w takie zakusy krytyki literackiej, dla której immanentnym celem jest porządkowanie bieżących zjawisk literackich i projektowanie pewnych oczekiwań względem literatury na podstawie oceny dzieł aktualnie dostępnych. Krakowski krytyk poszedł pod prąd, wykonał − nieco po sztubacku − gest zanegowania takiego akademickiego porządku, w którym wszystko na diagramie musi się zgadzać, zależności są ustalone, a strzałki biegną we właściwych kierunkach i mają ładnie zaostrzone groty. Stokfiszewski zaś powiedział takim próbom: „Nieprawda” − tyle że bardziej dosadnym językiem.
Wydaje się, że najnowszy numer „Dekady Literackiej” (2-3/2008) można czytać jako zapis swego rodzaju kapitulacji krytyki stojącej w obliczu zjawisk poetyckich, swoiste pożegnanie ze stylem myślenia, którym chciałoby się objąć całość literatury. Nawet jeśli jeszcze niektórzy z autorów o tym nie wiedzą, to składają już pośrednie dowody na to, że stosowana przez nich metoda prowadzi w innym kierunku, niż im się wydaje.
2.
Takim kapitulującym krytykiem jest właśnie Tomasz Kunz. Jego tekst Modernizm jako przestrzeń interpretacji rozpoczyna się od wysoce słusznych uwag ogólnych, docelowo ma prowadzić do kolejnego uogólnienia, tyle że w ramach innego paradygmatu interpretacyjnego, odwołującego się do kategorii modernizmu. Na koniec autor wywraca się jednak − i to chwalebnie! − o jednostkowe przypadki poezji i poetów, które niby jakoś się mieszczą w proponowanym przez niego modelu, ale nie do końca, bo każdy w odmienny sposób, z innym rozłożeniem akcentów.
Kunz słusznie zauważa, iż są dwa zasadnicze sposoby ujmowania procesu historycznoliterackiego: odwołujący się do formalnych własności dzieła literackiego oraz taki, za pomocą którego historię literatury umieszcza się w kontekście historycznym. Pierwszy modus to czytanie literatury poprzez ewolucję jej form: historię narodzin, rozwoju i powolnego zamierania gatunków, zrywania i wiązania na nowo ciągłości pewnych konwencji, tradycji i języków. Jest to tym samym lektura silnie zorientowana na wewnętrzne ustrukturyzowanie tekstu literackiego (tu – poetyckiego), nie wikła się ona w próby łączenia literatury z kontekstem historycznym; liczy się przede wszystkim poetyka tekstu. Drugi modus w polityczno-historyczne odwołania się wikła, co sprawia, że proces historycznoliteracki w ramach takiej ramy pojęciowej jest porządkowany za pomocą kategorii pozornie zewnętrznych względem literatury, zaś podział na epoki literackie i generacje twórców staje się wtórny względem cezur uznawanych za kluczowe przez historię polityczną i społeczną. Dosyć wyraźny na to przykład mamy w XX-wiecznej historii literatury polskiej, w której to właśnie historia polityczna (czyli historia wzlotów i upadków polskiej państwowości) wydaje się nadawać rytm biegowi historii literatury. Na dodatek język czyniący literaturę zależną od historii wydaje się być językiem mocniejszym, bardziej przemawiającym do wyobraźni aniżeli słownik poetologiczny.
Kunz przedstawia trzecią opcję, którą próbuje zastosować do uporządkowania polskiej poezji – jako nowy paradygmat proponuje lekturę w odniesieniu do kategorii modernizmu w anglosaskim sensie, bliżej tutaj zatem będzie mu do problematyki filozoficznej, aniżeli poetologicznej czy historycznej. Warto się jednak zastanowić, jakie z użycia takiej siatki pojęciowej z centralnie ustawionym modernizmem mogą płynąć korzyści i ewentualne zagrożenia. Na pewno kategoria ta, coraz częściej obecna w polskich badaniach literackich, pozwala określić się naszej rodzimej literaturze na mapie literatury światowej: modernizm został przeformułowany z kategorii opisującej wczesną fazę literatury młodopolskiej na kategorię rozumianą w anglosaskim duchu, a tym samym pozwalającą na sensowne używanie terminu »postmodernizm« na polskim gruncie (gdyby jej nie było, nie byłoby wtedy przecież wyróżnionej u nas nowoczesności, po której miała przyjść postmoderna). Zabieg ten jest zatem cenny.
Problem w tym jednak, że (co widać choćby w tekście Richarda Shepparda Problematyka modernizmu europejskiego, wydanym w antologii Odkrywanie modernizmu, Kraków 1998) na kategorię modernizmu składa się szereg warunków, które konkretne dzieło przynajmniej częściowo musi spełnić, aby być uznanym za modernistyczne. Wyobraźmy więc sobie, że przykładamy do tekstu zestaw papierków lakmusowch, dzięki czemu wychodzi nam jasno, z czym mamy do czynienia. Możliwa jest, oczywiście, negocjacja albo spełnienie jednych warunków z pominięciem innych, ale za każdym razem jesteśmy skazani na teoretyczne uogólnienia. Co prawda, są one niezbędne z uwagi na konieczność porządkowania naszej wiedzy (również ze względu na konieczność nauczania literatury w murach uniwersytetu), niemniej jednak zastąpienie na potrzeby krytyki literackiej jednej ramy pojęciowej inną może zaowocować większym jeszcze nieporozumieniem niż dwa poprzednie.
Kunz rozpatruje przykład poezji Artura Szlosarka i Andrzeja Sosnowskiego. Wychodzi mu, że obaj są zakorzenieni w tradycji modernizmu, ponieważ wykazują dużą nieufność w stosunku do języka. Pozostała część tekstu Kunza to już protokół interpretacyjnych rozbieżności: każdy z poetów przyjmuje zupełnie inną strategię używania modernistycznego idiomu, niekiedy obarczoną pewnym ładunkiem ironii, choćby z uwagi na to, że nie podobna − mimo najszczerszych chęci − wejść w buty poetów urodzonych w 1. poł. XX wieku. Kreśląc podsumowanie, Kunz pośrednio kapituluje, kiedy przyznaje, że modernizm jest fenomenem kulturowym wewnętrznie wysoce zróżnicowanym, dlatego obaj poeci jakoś się w niego wpisują, traktując na dodatek swoją poezję jako część projektu egzystencjalnego. Położyłbym nacisk na wyrażenie „na swój sposób”: jeśli każdy z nich poszukuje tradycji na własną rękę, to do zadań krytyka należy odnalezienie tropów do niej prowadzących, ale w przypadku tak złożonego i migotliwego zjawiska, jakim jest modernizm, nie da się stworzyć totalizującej całości. Wszystko rozpływa się w „rodzinowym” podobieństwie (każdy jest jakoś modernistyczny), ale spójnej narracji na ich temat nie uda się stworzyć. Może lepiej zatem poświęcić się bliskiej lekturze (w sensie close reading) poszczególnych twórców?
Przypadek tekstu Tomasza Kunza to nie jedyny ślad problemów z etykietami, na jakie trafia krytyk parający się poezją, a także poeta, który musi się z nimi zmierzyć. Sprawozdanie z problemów z używaniem kategorii „młody poeta” daje czytelnikom Dariusz Pawelec w Przeciw (młodym) poetom. Określenie to, jeśli już do kogoś przylgnie, jeżeli ktoś zostanie za jego pomocą wprowadzony na literacką arenę − może stać się swoistym „pocałunkiem śmierci”. „Młodzi poeci”, według tego, co pisze Pawelec, to tacy, wobec których krytycy literaccy i akademicy mogą tkliwie popiskiwać niczym Gombrowiczowski profesor Pimko. Problemem jest też gettoizacja młodej poezji, publikowanej w czasopismach młodoliterackich i mającej swoją młodopoetycką krytykę, która na potrzeby tychże czasopism dostarcza mniej lub bardziej uczonych egzegez. Marginalizacja opiera się więc na pozytywnym waloryzowaniu przez sprzężoną z akademickim dyskursem literaturoznawczym głównonurtową krytykę poezji autorstwa osób już znanych, rozpoznanych i uznanych. Młodość staje się synonimem tego, co niedojrzałe, a przez to − niewarte jeszcze uwagi; wiąże się tylko z metryką autora, a nie z faktyczną literacką innowacyjnością.
Zastanawiające jest, że działają tutaj mechanizmy bardzo podobne do tych, które powodują, że do literackiego getta zepchnięto fantastykę. W obu przypadkach zamykająco działa nadana etykieta („młody poeta”, „pisarz fantastyczny”), w obu też spotykamy się ze środowiskową krytyką, która niespecjalnie się ogląda na świat zewnętrzny i główny nurt; w obu wreszcie jest sporo wiernych wyznawców takiej produkcji literackiej i jej twórców. Stan rzeczy, w którym świat literacki składa się z samych gett, w oczywisty sposób nijak się nie przekłada na komunikację pomiędzy różnymi środowiskami, na przepływ idei i nowych rozwiązań, a tylko umacnia obraz literatury nie jako dynamicznie współpracującej sieci, ale jako archipelagu wysp oddalonych od siebie o setki kilometrów. Strzeżcie się zatem, poeci, młodości!
Na szczęście mamy krytyków cierpliwych, wytrawnych, którzy z dużą czułością i uwagą podchodzą do poetyckiej materii i są w stanie wydobyć walory niezwykle hermetycznych języków poetyckich. Świadectwem tego jest rozmowa Doroty Kozickiej i Tomasza Cieślaka-Sokołowskiego z Piotrem Śliwińskim (Nowe jest z natury dyskretne i słabo pochwytne) oraz zapis debaty z Jackiem Gutorowem w roli głównego rozmówcy (Poezja jako urwany ślad), która odbyła się na krakowskiej polonistyce w Katedrze Krytyki Współczesnej w kwietniu 2008 r. Obie rozmowy są świadectwem cierpliwych poszukiwań nowych poetyckich idiomów, ale i zachowania pamięci o Starych Mistrzach (także i tych zza Atlantyku) oraz przekonania o ich trudnej do zakwestionowania roli dla kolejnych pokoleń poetów. Na Śliwińskim i Gutorowie portret krytyki poetyckiej się jednak nie wyczerpuje − jest przecież Karol Maliszewski (czasami równie hermetyczny jak poeci, którymi się zajmuje), jest minimalistyczny i precyzyjny Marian Stala... A także Adam Czerniawski, którego piękny esej o Tadeuszu Różewiczu (Okulary Różewicza) uznałbym za jedną z głównych ozdób całego numeru „Dekady”, może nawet w większym stopniu niż dwa nowe wiersze autora Kartoteki. Czerniawski kreśli frapujący obraz źródeł Różewiczowskiej poezji, pokazuje jej koneksje, wydobywa − lokalnie, bo przecież nie na podstawie całej twórczości − idiomatyczność, wreszcie ucieka się do anegdoty, w której stary Różewicz kładzie swoje okulary na gablocie z okularami Williama Blake’a. Ten prywatny happening, coś w rodzaju poetyckiego domalowania wąsów Monie Lisie, staje się anegdotycznym dowodem na to, że stary poeta może być młody duchem − oto i paradoks stosowania niektórych kategorii w odniesieniu do poetów...
Omawiane pisma: „Dekada Literacka”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt