Witryna Czasopism.pl

nr 17 (219)
z dnia 5 września 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

O SEKSIE NIE TYLKO PO BOŻEMU


Seks jest święty sam w sobie
(Paulo Coelho)


Przeglądając okładki archiwalnych pism katolickich i okołokatolickich, ze szczególnym uwzględnieniem „Frondy” czy „Ozonu” (zwłaszcza z okresu, kiedy ów tygodnik prowadzony był przez znanego skądinąd Grzegorza Górnego), można dojść do wniosku, że ich redaktorzy lubują się w tematach związanych z seksualnością, erotyką, pornografią czy chociażby cielesnością. Oczywiście, seks na okładce zwiększa sprzedaż pisma, o czym jeszcze lepiej wiedzą redaktorzy wysokonakładowych tygodników i miesięczników („Wprost”, „Newsweek”, „Fokus” czy ratujący się chyba w ten sposób przed zatonięciem „Przegląd”), ale by można było podjąć tę z marketingowego punktu widzenia trafną decyzję okładkową, trzeba przecież w numerze dać kilka co najmniej tekstów traktujących o seksie. Nie wiem, czy takimi dość okrutnymi względami rynkowymi (czy może: takimi okrutnymi względami obyczajowymi) kierowali się również redaktorzy najnowszego numeru „Więzi” 7-8/2008, umieszczając na okładce „kopulację” i czy sprzedaż pisma rzeczywiście wzrosła dzięki rozwinięciu hasła rewolucji francuskiej („Wolność Równość Braterstwo Kopulacja”). Wiem za to dobrze, że ten chwytliwy i cieszący się niesłabnącą popularnością temat tym razem potraktowano poważnie i w rezultacie otrzymaliśmy blok naprawdę ważnych, frapujących tekstów, do których sięgnąć powinien nie tylko stały czytelnik „Więzi”, ale także osoby trzymające się zazwyczaj z dala od wszelkiego rodzaju pism religijnych.


REWOLUCJA SEKSUALNA JEST ZMĘCZONA


Autorzy zaproszeni do udziału w ankiecie (Bilans rewolucji seksualnej), jak również do dyskusji redakcyjnej (Rewolucja seksualna jest zmęczona), starają się odpowiedzieć na pytania o to, jakie są dobre, a jakie złe owoce rewolucji seksualnej? Czy rewolucja ta przyniosła zapowiadane wyzwolenie, czy może przeciwnie – nowy przymus obyczajowy? Czy należałoby tę rewolucję kontynuować, czy też powstrzymać i walczyć z jej opłakanymi skutkami? Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny „Więzi”, przemiany obyczajowe, będące owocem młodzieżowych buntów z 1968 roku, uznaje za niezwykle istotne, jako że „przeorały współczesną świadomość” oraz stały się przyczynkiem do narodzin „dzisiejszego świata wartości”, pod którym to sformułowaniem kryje się wizja świata narzucana nam zewsząd przez kulturę masową i media. Jak tłumaczy Nosowski w dyskusji, redakcja, przystępując do realizacji tego numeru, postawiła tezę, że „rewolucja seksualna jest zmęczona, że wyczerpała już swoją dynamikę, że obok niej pojawiły się inne czynniki kształtujące dzisiejsze postawy wobec erotyki”. Do tej tezy właśnie próbują się ustosunkować na różne sposoby liczni autorzy zaproszeni do przeprowadzenia bilansu rewolucji seksualnej, do odpowiedzi na powyżej przedstawione pytania oraz do oceny alternatywnego wyjścia pod postacią nowej, sakramentalnej wizji ludzkiej cielesności. Cieszy już sam dobór nazwisk autorów, wśród których panuje pełna różnorodność wyznania, płci, wieku czy uprawianej profesji; niewielka przewaga autorów mniej lub bardziej katolickich (np. Tomasz P. Terlikowski, Jacek Prusak SJ, Ksawery Knotz OFMCAP czy Mariola i Piotr Wołochowiczowie) nie jest szczególnie przygniatająca. Dla równowagi, obok wyżej wymienionych autorów w ankiecie i/lub dyskusji biorą udział również: Bartłomiej Dobroczyński, Wojciech Eichelberger, Agnieszka Graff, Zbigniew Izdebski, Adam Szostkiewicz czy Piotr Bratkowski.


REWOLUCJI SEKSUALNEJ NIE BYŁO


Jako że poszczególne odpowiedzi na ankietę prezentowane są w kolejności alfabetycznej, pierwszy wypowiada się Bartłomiej Dobroczyński, który, otwierając ową dyskusję, proponuje (nie wprost) jej natychmiastowe zamknięcie. „Żadnej rewolucji nie było” – mówi nam już w tytule, a w dalszej części tekstu stara się udowodnić zasadność własnej tezy stojącej w jawnej opozycji z tezą zaproponowaną mu przez twórców ankiety i pytań pomocniczych. Rewolucja seksualna w Polsce nie miała miejsca, gdyż od 40 lat nie dokonały się u nas żadne znaczące (tj. rewolucyjne) zmiany w tej sferze i nie istnieje obecnie coś, co moglibyśmy nazwać „nową seksualną jakością”. Dobroczyński podaje trzy konieczne warunki, które musiałyby być spełnione, by w ogóle można było mówić o jakiejkolwiek rewolucji seksualnej:

– po pierwsze, nowe, odmienne od tradycyjnego, wartościowanie seksu oraz akceptujący stosunek do „dostępności seksualnej” – na wstępie Dobroczyński przywołuje Księgę Koheleta, gdzie przeczytamy o pragnieniach seksualnych jako ważnym i pozytywnym aspekcie ludzkiego funkcjonowania; od czasów Augustyna podejście do seksualności zmieniło się jednak na wiele stuleci i zaczął dominować pogląd, że jest ona zła z samej swej natury. Dobroczyński zauważa, że być może bardziej otwarcie i z mniejszą hipokryzją zaczęliśmy jakiś czas temu (tj. od czasu „tzw. rewolucji seksualnej”) mówić o potrzebach seksualnych, lecz nie przełożyło się to znacząco na zmianę stosunku do prostytucji, seksu pozamałżeńskiego czy mniejszości seksualnych: „Nadal, w Polsce szczególnie, wulgarne określenie prostytutki jest jednym z najcięższych przekleństw; jeśli zaś chcemy kogoś upokorzyć i poniżyć, to używamy obelg i wyzwisk odnoszących się do różnych aspektów seksualności. Nadal seksualność jest dość powszechnie spostrzegana jako swoista i niebezpieczna gra, w której chce się kogoś zdobyć, posiąść, uwieść, oszukać”.

– po drugie, skuteczna kontrola prokreacyjnego aspektu seksualności oraz pełne uniezależnienie się kobiet od ekonomicznego przymusu w zakresie seksualności; Dobroczyński sądzi, że największym wyzwaniem dla ludzkiej seksualności od najdawniejszych czasów była płodność, która stała się poważnym problemem w „industrialnej kulturze Zachodu”. Podkreśla również, że ten aspekt rewolucji seksualnej to kwestia pozytywnie ocenianej i powszechnej edukacji seksualnej, ogólnej dostępności antykoncepcji oraz materialnej i duchowej niezależności kobiet. Pozostawia te kwestie pod rozwagę czytelników, choć sam jest zdania, że w Polsce spełnione zostały one w niewielkim stopniu: „edukacja seksualna jest przedmiotem ostrej batalii ideologicznej, kwestie refundacji antykoncepcji oraz dostępności aborcji powracają co chwila do dyskursu społecznego […], kobiety są na rynku pracy dyskryminowane na różne sposoby”.

– po trzecie wreszcie, brak wyraźnego zainteresowania problematyką seksualną w dyskursie publicznym, a więc traktowanie wszechobecności seksu jako argumentu na rzecz tezy o braku rewolucji. To niezdrowe zainteresowanie seksem jest zdaniem Dobroczyńskiego wynikiem „stale istniejącej represji w tym zakresie i braku społecznie akceptowanej jego dostępności”.


REWOLUCJI SEKSUALNYCH BYŁO KILKA


Po lekturze szczegółowych rozwinięć tych trzech koniecznych warunków wydaje mi się, że Dobroczyński mówi nam rzecz następującą: rewolucji seksualnej w Polsce nie ma, nie było i nigdy nie będzie. Idzie oczywiście o to, w jaki sposób rozumie on samą rewolucję seksualną i jak wymagająca jest to definicja – jak za moment zauważymy, inni autorzy albo nie stawiają przed rewolucją takich obostrzeń, albo też, co częstsze, w ogóle nie próbują odpowiedzieć sobie na pytanie, czym też owa seksualna rewolucja jest, jak należy ją rozumieć i czy aby na pewno się ona w naszym kraju już dokonała. Dla większości autorów jest to oczywiste, a różnice występujące między nimi są różnicami światopoglądowymi czy ideologicznymi, które na potrzeby tego omówienia podzielić moglibyśmy w ten sposób: jedni uważają, że rewolucja zrobiła wiele dobrego, inni, że wprost przeciwnie. Jedni są za tym, że należy zrobić kontrrewolucję wymierzoną w rewolucję seksualną (przy okazji zapominają, że sama rewolucja seksualna była przecież kontrrewolucją wobec ówczesnej świadomości), inni natomiast, że należy dołożyć wszelkich starań, by rewolucję kontynuować, przyspieszyć i poszerzyć jej pole oddziaływania. Jedni twierdzą, że gdyby nie rewolucja, żylibyśmy dalej w głębokim średniowieczu – drudzy, że to właśnie obyczajowe przemiany będące efektem wiosny 1968 roku sprawiły, że tak wiele mamy do nadrobienia, tak wiele przed nami pracy u podstaw i naprostowywania pomyłek popełnionych przez seksualnych rewolucjonistów. Na szczęście niektórym autorom „Więzi” udało się z powyższych banalnych dychotomii wymknąć i prezentują nam w swoich wypowiedziach bardziej złożony obraz rzeczywistości rewolucji seksualnej. Do takich tekstów na pewno zaliczyłbym Niegrzeczną pobudkę Jerzego Sosnowskiego, gdzie autor już na wstępie prezentuje czytelnikom trzy uściślenia związane z nazwą. Przede wszystkim, w czasach nowożytnych mieliśmy co najmniej kilka „rewolucji seksualnych” (pierwsza, będąca wynikiem industrializacji, druga – w dwudziestoleciu międzywojennym i trzecia, interesująca nas tutaj najbardziej i przyniesiona wraz z kontrkulturową rebelią lat 60. XX wieku), o których nie sposób mówić bez przybliżenia kontekstu społecznego i antropologicznego („Jeśli skupimy się tylko na seksie, trudno będzie uniknąć wrażenia, że buntownicy chcieli nam po prostu urządzić wielki lupanar i tyle”).

Sosnowski zauważa, że w tej przemianie obyczajowej wyczuwamy coś „gwałtownego, totalnego i nieuchronnego”, które to przymiotniki przypisać moglibyśmy każdej właściwie rewolucji. Wnioski, jakie wyciąga on z powyższych uściśleń, są między innymi takie, że proces ten był na tyle długi, że absurdem jest w nim widzieć „spisek jakichś konkretnych, złowrogich sił”, że ów proces współtworzył nas wszystkich, wzrastających w stworzonych przezeń warunkach, dlatego twierdzenie, że „kiedyś było lepiej”, jest odrzuceniem wiadomości, że „gwałtowne i doszczętne zniszczenia dowodzą kiepskiej kondycji struktury, która zniszczeniu uległa”. Broniąc rewolucji przed jej wrogami i ratując ją przed potępieniem, potrafi jednak Sosnowski dostrzec również drugą stronę medalu, a więc wskazać negatywne skutki tych przemian: stworzenie warunków dla współczesnego kryzysu rodziny, fałszywa wiara w dobro tego, co naturalne czy hasło „wolnej miłości”, które przyniosło wiele nieszczęść pojedynczym ludziom, „od emocjonalnych zranień i niechcianych ciąż, po AIDS”. Sosnowski nie zachęca do wzmożenia rewolucyjnych wysiłków, lecz do tego, by całą rewolucję gruntownie przemyśleć i znaleźć równowagę między tym, co duchowe, a tym, co cielesne.


REWOLUCJA SEKSUALNA WYMORDOWAŁA MILIONY OSÓB


Wszystkie odpowiedzi na ankietę, choć ułożone alfabetycznie, a więc bez odgórnej sugestii, które z tych tekstów są istotniejsze i „poprawniejsze”, czyta się z wypiekami na twarzy, jakby trzymało się w ręku – proszę wybaczyć porównanie – kryminał. Oczywiście, nie miejsce tutaj na przybliżenie poszczególnych stanowisk, ale skoro jesteśmy już przy gatunku sensacyjnym, warto się pochylić nad Zdradzoną rewolucją Tomasza P. Terlikowskiego, który nie tylko nazywa rewolucję seksualną niewypałem, ale oskarża ją o pozostawienie po sobie... zgliszcz i milionów trupów. Zdaniem Terlikowskiego rewolucja nie spełniła pokładanych w niej nadziei oraz doszczętnie zniszczyła to, co było dobre w chrześcijańskiej tradycji, nie zaproponowała też żadnej alternatywy. Słuszna krytyka pewnych zaniedbań i braków to za mało, by mówić o pozytywnych osiągnięciach obyczajowych przemian. Terlikowski zastanawia się, czy aby rewolucja seksualna – jako dotykająca spraw najintymniejszych – nie była najbardziej szkodliwą ze wszystkich rewolucji, z jakimi mieliśmy do czynienia w ostatnich wiekach. Terlikowski uważa też, że to właśnie rewolucja seksualna pozwoliła nam na nieodpowiedzialne traktowanie drugiego człowieka, wyzwolenie z wszelkich seksualnych tabu, nieliczenie się z przyjemnością innej jednostki i porzucenie „wędzidła na seksualne pragnienia”.

Nadziwić się nie może również Terlikowski, że homoseksualizm stał się dokładnie tak samo „akceptowalną normą” jak „normalny związek kobiety i mężczyzny”. Nie może też znieść równego traktowania związku małżeńskiego z konkubinatem czy „związkiem poliamorycznym”. Konstatuje, że właściwie trudno się temu wszystkiemu dziwić, gdyż przy braku jasnych reguł wszystko jawi się jako akceptowalna norma. Zdaje mi się, że teksty Terlikowskiego powstają albo w zupełnie innym kraju i zupełnie innej rzeczywistości społecznej niż znana mi z autopsji lub przynajmniej pisane są z wysokości trzydziestego piętra jakiegoś luksusowego warszawskiego wieżowca, na którego korytarzach publicysta „Rzeczpospolitej” spotyka jedynie wyzwolonych i rozpustnych młodych Polaków, cieszących się pełnią życia i rozkoszami wolnej miłości. Właściwie trudno polemizować z autorem, który sądzi, że większość Polaków uważa homoseksualistów za normalnych, skoro w niedawnym sondażu opublikowanym przez „Gazetę Wyborczą” przeczytać mogliśmy coś diametralnie innego. Już mniejsza o to, że ponad 60% respondentów nie zna osobiście żadnego homoseksualisty – dobrze byłoby, gdyby chociaż tolerowali mniejszości seksualne czy ich prawo do związku partnerskiego. Terlikowski widzi tylko „propagowanie seksualnego rozpasania” i żadne sondaże (nie mówiąc już w ogóle o tych z „Gazety Wyborczej” rodem!) czy obserwacja zachowań Polaków nie sprawią, że gotów byłby swoje stanowisko choć odrobinę zrewidować i dostosować do realiów. Być może lektura tekstów zebranych w omawianym tutaj numerze „Więzi” w jakikolwiek sposób wpłynie na jego postawę, ale coś mi się zdaje, że autor ten należy do osób, które, gdy tylko widzą w prasie nazwiska Dobroczyńskiego, Graff czy Szostkiewicza, przerzucają pospiesznie strony. Zatrzymują się dopiero przy własnym tekście i ten czytają naprawdę uważnie. I to cztery razy.


***


Oczywiście, to nie koniec atrakcji czytelniczych w wakacyjnym numerze „Więzi”. Zachęcam do lektury całości i z recenzenckiego obowiązku wspomnę tylko o tym, że koniecznie przeczytać trzeba interesujący szkic Antyestetyka porno Tomasza Ponikło (dla starszych czytelników może to być lektura mocno bulwersująca – autor przedstawia kilka przykładów „jakościowej zmiany”, jaka dokonała się w pornografii na przestrzeni ostatnich lat i choć, jak łatwo się domyślić, nie propaguje filmów pornograficznych, to bardziej konserwatywny odbiorca obruszyć może się na sam fakt dość szczegółowego przedstawiania krążących po Internecie filmików) oraz All You Need Is Sex? – esej Zbigniewa Nosowskiego, w którym redaktor naczelny „Więzi” przedstawia rodzaje współczesnego podejścia do erotyki i przygląda się sakramentalnej wizji seksu, której jest zwolennikiem i rzecznikiem. Prócz tego w numerze znalazły się teksty o ogniu w myśli chrześcijańskiej i hinduskiej, katolicyzmie w Republice Czeskiej (a więc w kraju, w którym większość mieszkańców deklaruje bezwyznaniowość) czy o „nieśmiertelnych” reżyserach: Bergmanie i Antonionim. Jest również rubryka Zmarli, w której wspomina się nieżyjące od roku osobistości, gdzie odnajdziemy kilka zdań o Mirosławie Nahaczu, tyle że wymagających niewielkiej korekty. Po pierwsze, pismo, z którym współpracował, nazywa się „Lampa”, a nie „Lampa i iskra Boża”, a po drugie, Niezwykłe przygody Roberta Robura nie ukazały się w 2007 roku, lecz jak dotąd nie ukazały się w ogóle. Po trzecie, czytamy, że Nahacz został „znaleziony martwy w piwnicy warszawskiego domu”, co sugerować może, że został zamordowany, a nie, że popełnił samobójstwo. Ale to krótkie wspomnienie jest chyba jedynym zgrzytem w tym naprawdę rewelacyjnym numerze warszawskiego miesięcznika.

Grzegorz Wysocki

Omawiane pisma: „Więź”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
POZYTYWIZM ZAWSZE RULEZ!
MIĘDZY RELIGIĄ A MELANCHOLIĄ
ILE FURII W „FURII”?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt