Witryna Czasopism.pl

nr 15 (217)
z dnia 5 sierpnia 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

STREET ART – GATUNEK ZAGROŻONY?

Gdy chodziłam do klasy maturalnej, zdarzyło się, że dziennikarz prowadzący sondę na temat konformizmu i nonkonformizmu we współczesnym świecie poprosił nas – licealistów, przedstawicieli młodego pokolenia – o wypowiedzenie na ten temat swojego zdania. Przyznaliśmy wówczas zgodnie, że należymy do pokolenia konformistów, zaś za przyczynę takiego stanu rzeczy podaliśmy fakt, że, jakkolwiek prozaicznie by to brzmiało, nie mamy przeciwko czemu się buntować. Brak nam szczytnych idei, którymi przesiąknięty był wiek XX, dlatego też na jego tle wypadamy dość blado, a co gorsza – nijako. Na każdą możliwość wyrażenia sprzeciwu, choćby w błahej sprawie, reagujemy natychmiast ze zdwojoną mocą, widząc w tym szansę na określenie siebie i swojej pokoleniowej odrębności. W efekcie w swoim buncie jesteśmy bądź to śmieszni (jak moi licealni koledzy zaciekle i jednogłośnie walczący z kategorycznym zakazem noszenia krótkich spodenek na terenie szkoły przez płeć mniej piękną), bądź też nieszczerzy (gdy, czasem podświadomie, stajemy w obronie danej sprawy tylko dlatego, że tak czynią inni, a więc, paradoksalnie, poprzez bunt znów ulegamy konformizmowi). Smutna to konstatacja, zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że problem ten przenika także na teren współczesnej sztuki. A przynajmniej do takiego wniosku można dojść po zapoznaniu się z artykułami poruszającymi problem street artu (który wszak z buntu się wywodzi), zamieszonymi w najnowszych numerach „Art&Business” (7-8/2008) i „ARTeonu” (7/2008).

Wakacyjne wydania tych dwóch czasopism nie bez powodu podejmują jednakowy temat. Inspiracją do zgłębienia kwestii sztuki ulicy stała się wystawa w Tate Modern, na którego murach (a konkretnie: na murach zewnętrznych) pozwolono rozgościć się streetartowcom z USA, Brazylii, Włoch, Francji i Hiszpanii. Dagmara Budzbon – autorka artykułu Dwie odsłony street artu („Art&Business”) zestawia wystawę w Tate Modern z drugą, odbywającą się równocześnie w domu handlowym Selfridges. Tam kolekcjonerzy byli gotowi zapłacić ogromne pieniądze za dzieła streetartowców, które znacząco odchodzą od bezkompromisowych i niekomercyjnych początków sztuki ulicy, czego dowodem jest choćby powrót do malowania na płótnie (bo, jak zauważa autorka, obraz znacznie lepiej niż kawałek muru funkcjonuje na aukcjach). Jedynie tematyka wciąż jeszcze zwraca się ku problemom politycznym, a więc tak jak to było pierwotnie, od lat 60., kiedy to Polak żydowskiego pochodzenia – Gerard Złotykamień – stworzył w Paryżu pierwsze graffiti będące wyrazem sprzeciwu wobec przemocy i wojny. Na tle domu handlowego Selfridges wystawa w Tate Modern rzeczywiście wypada dużo prawdziwiej (o ile można mówić o szczerości wypowiedzi w kontekście prac artystów, którzy, podporządkowując się instytucji, jaką jest muzeum, działają wbrew założeniom i duchowi „sztuki ulicy”). Murale pokrywające zewnętrzne ściany budynku są zdecydowanie bliżej pierwotnej formy street artu, choćby dzięki umieszczeniu ich właśnie na ulicy, wśród ludzi, a nie w wyizolowanej strefie galeryjnej, oraz dlatego, że po zakończeniu wystawy ulegną planowemu zniszczeniu (destrukcja jest bowiem nieodłącznym elementem street artu). Podkreśla to Karolina Majewska (Kreatywność destrukcji. Street art w Tate Modern – „ARTeon”), która jest jednak w stosunku do samej wystawy dużo bardziej krytyczna. Dostrzega sztuczność tego typu realizacji, uznając je za próbę ubezwłasnowolnienia street artu, podejmowaną przez kuratorów i krytyków sztuki.

Redakcja „ARTeonu” nie ograniczyła się do omówienia wystawy w Tate Modern, ale uczyniła z niej punkt wyjścia dla tematu przewodniego całego numeru. I tak przeczytać w nim można tekst Justyny Balisz Vive le street art! na temat popularności „sztuki ulicy” w Berlinie, jak również artykuł Piotra Bernatowicza Sztuka w cieniu konfliktu III – Przybieżeli do Betlejem artyści o kontrowersyjnej działalności streetartowców w strefie bliskowschodniego konfliktu.

Jak się ma street art w Polsce, dowiemy się za sprawą tekstu Natalii Kaliś Na ulicy i w necie, czyli dynamika polskiego street artu. Okazuje się, że jesteśmy w tyle za Zachodem, co akurat w tym przypadku nie jest wcale takie złe, bo podczas gdy tam street art uległ już komercjalizacji, u nas wciąż jeszcze żyje w swej pierwotnej, niezależnej od oficjalnego obiegu formie. Oczywiście, powoli będzie się to zmieniać. Pierwsze symptomy już się pojawiły, czego dowodem może być zeszłoroczna wystawa „Malarstwo polskie XXI wieku” w warszawskiej Zachęcie, w czasie której na ścianach obok dzieł uznanych malarzy pojawiły się wlepki wykonane przez streeartowców. Są to jak na razie sytuacje dość rzadkie. Jak zauważa autorka, street art w Polsce jest wciąż jeszcze traktowany niepoważnie, sytuowany na marginesie. Brak większego zainteresowania ze strony ewentualnych nabywców sprzyjał dotąd atmosferze bezkompromisowości, jaką otaczają się niektóre grupy streetartowców w Polsce, świadomie odcinające się od oficjalnego obiegu galeryjnego.

Gdy obserwuje się obecną sytuację street artu w innych krajach, wydaje się, że losy tej sztuki, także w Polsce, zostały już przesądzone. Teraz kwestią otwartą pozostaje to, czy taka sytuacja powinna nas niepokoić. Jeśli prześledzimy historię sztuki od końca XIX w., okaże się, że artyści awangardowi, działający początkowo w opozycji do głównego nurtu, prędzej czy później trafiali na salony (za przykład niech posłużą losy impresjonistów i ich Salonu Odrzuconych czy też futurystów postulujących zburzenie tych samych muzeów, w których do dziś możemy oglądać ich dzieła). Czy więc nie taka jest naturalna kolej rzeczy? W końcu każdy bunt musi być skierowany przez kogoś, kto odrzuca daną rzeczywistość, przeciwko czemuś, czego w tej rzeczywistości nie potrafi tolerować. Kiedy znika cel lub też gdy pomiędzy buntownikami a społeczeństwem pojawi się wzajemna akceptacja, wszelki sprzeciw może pozostać jedynie ostentacyjną, rażącą sztucznością pozą rozkapryszonego dziecka, które nie robi na nikim większego wrażenia.

Anna Spruch

Omawiane pisma: „ARTeon”, „ Art & Business. Polska Sztuka i Antyki”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
SKĄD WŁASNY KĄT ?
Rozkoszne życie chełbi
POSZUKIWACZE PIENIĘDZY

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt