Witryna Czasopism.pl

nr 9 (211)
z dnia 5 maja 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

RAZ JESZCZE O FANTASTYCZNYM GETCIE

Opublikowanie przez Jacka Dukaja pod koniec ubiegłego roku powieści Lód – potężnej zarówno pod względem rozmiarów, jak i wagi zawartych w niej koncepcji – na nowo ożywiło w środowisku fantastów spór o to, jakie należy zająć stanowisko względem literatury głównonurtowej. Kwestia ta od lat sprowadza się do zamkniętego (zaklętego?) kręgu pytań i odpowiedzi. Jedni chcą się retorycznie obrażać na główny nurt, drudzy współpracować (w zależności od przyjmowanej optyki – kolaborować), i to z różnych powodów: albo by wydobyć na światło dzienne, co się w światku fantastycznym dzieje, albo też, by zaistnieć na własne życzenie poza murami getta. Notabene, „getto” jest terminem używanym przez wielu znawców fantastyki i już ten fakt niech uzmysłowi zewnętrznemu obserwatorowi, jaki własny obraz wytworzyli sobie fantaści. Nie są bynajmniej Hektorami broniącymi bastionów fantastycznonaukowej Troi; pozwalają się wykluczyć z debaty literackiej, korzystając z przywileju istnienia gdzieś na obrzeżach, nie roszczą też sobie prawa, by przeniknąć do tradycyjnego kulturowego centrum. Lód Dukaja rzeczony spór ożywił, bo tarnowski pisarz nie boi się zaistnieć w prasie ogólnopolskiej, by zabrać na jej łamach głos w sprawach ogólnoliterackich (publikuje od czasu do czasu w „Tygodniku Powszechnym” i „Gazecie Wyborczej”). Jego dzieło spotkało się z szerokim zainteresowaniem krytyków, także tych spoza branży.

Jeśli dwie strony częściowo wirtualnego sporu okopują się i wygodnie urządzają na bardzo odległych pozycjach, to nie można się dziwić, że nie są w stanie przyswoić kategorii, którymi każda z nich operuje; stąd też biorą się potem nieporozumienia, gdy ważny tekst z „getta” przedostaje się poza jego mury. Frapujący raport z takiej niemocy poprawnego odczytania znajdziemy w majowej „Nowej Fantastyce” (5/2008): w artykule Niegotowi na arcydzieło? Maciej Guzek szczegółowo przedstawia absurdy i meandry recepcji Dukajowej powieści, będące w gruncie rzeczy świadectwem zapoznania bądź też nierozpoznania podstawowej funkcji, jaką powinna spełniać ambitna fantastyka, a mianowicie − modelowania rzeczywistości.

Fantastyka, podobnie zresztą jak literatura głównonurtowa, składa się zarówno z wielu kierunków, jak i rejestrów. Nie wiem, czy da się wyprowadzić jedną formułę literackości, która by obejmowała wszystkie głównonurtowe zjawiska literackie, od kryminału po wielką powieść, ale dla każdego z tych nurtów da się wyróżnić cel i równocześnie przyczynę powstawania kolejnych tekstów. Podobnie jest z fantastyką, która do pewnego stopnia wydaje się przypominać mainstream w pigułce – rządzący się tymi samymi bądź analogicznymi prawami mikrokosmos. Fantastyka pulpowa (pulp fiction) albo trzeciorzędne space opery nie będą miały przecież takich samych zadań do spełnienia jak teksty, które uznaje się za kamienie milowe gatunku. Stosowanie wyśrubowanych kategorii do fantastyki niższych lotów obrażałoby autorów fantastyki ambitnej, będących w stanie wznieść się ponad jej ograniczenia (ten typ meta-świadomości prezentował na przykład Lem − wystarczy przywołać sformułowany przez niego w Fantastyce i futurologii algorytm do tworzenia fabuł science fiction), a dodatkowo ośmieszałoby ponad miarę nurt fantastyki popularnej, skoro zaczęlibyśmy żądać od niej rzeczy, których nie może i nie ma zamiaru nam dać.

Błędy w interpretacji Lodu, jak wynika z artykułu Guzka (a także ze wstępniaka Macieja Parowskiego w „Czasie Fantastyki” nr 2/2008), wzięły się po części właśnie z takiego pomieszania poziomów i nierozpoznania tego, co czyni teksty ambitnej fantastyki tekstami wybitnymi. Nie dostrzeżono mianowicie, że Dukaj − w największym skrócie rzecz ujmując − używa wszystkich kontekstów, intertekstów, koncepcji, aluzji i kryptocytatów po to, by za pomocą literatury fantastycznonaukowej powiedzieć to, co w języku dyskursywnym czasami trudno oddać; jeśli z czymś nie radzi sobie język abstrakcji, może to oddać wielka narracja fabularna. Tymczasem krytycy głównonurtowi, nieoswojeni najprawdopodobniej z wielością zjawisk, jakie ma do zaoferowania fantastyka, przykładają do powieści „nawiązującej” m.in. do XIX-wiecznego realizmu, kryteria adekwatności języka do rzeczywistości, zupełnie tak, jakby główną dominantą Lodu miał być mimetyczny obraz Syberii początku XX w. Dukaj wygląda w rezultacie na podwójnego odszczepieńca: nie spełnia (arbitralnie i anachronicznie dobranych) kryteriów głównonurtowych, więc nie zyskuje aprobaty części krytyków z prasy codziennej i tygodniowej, z drugiej strony pisze powieść o dużo mniejszej zawartości „fantastyki w fantastyce” − przez co naraża się na oskarżenie o zdradę ze strony czytelników wychowanych na pisanych w stylistyce „hi-tech” Czarnych oceanach czy też na Perfekcyjnej niedoskonałości.

Fantastyka ma jednak przede wszystkim modelować, udzielać odpowiedzi za pomocą mniej abstrakcyjnego języka, co wcale nie oznacza, że odpowiedzi łatwiejszych. Wyobraźnia w niej wyzwolona może sobie pozwolić na więcej, aniżeli wyobraźnia piszącego abstrakcyjnym językiem filozofa czy socjologa. Czy bylibyśmy w stanie wyprowadzić wszelkie − w tym i praktyczne − konsekwencje fizyki Arystotelesa, gdybyśmy nie próbowali pomyśleć takiego świata, w którym ta koncepcja fizyczna jest prawdziwa? W rezultacie dostajemy konstrukcję podwójnie hipotetyczną: wariację na temat hipotezy filozoficznej, opatrzoną w dodatku sztafażem strawnym dla czytelnika fantastyki, niemniej jednak Inne pieśni Dukaja wydają się być o wiele bardziej inspirujące aniżeli niejedna analiza tekstu Stagiryty. Czy możemy wyjść w naszym myśleniu o Innym poza krąg pojęć wyznaczony przez teksty Martina Bubera, Emanuela Levinasa czy nawet Ryszarda Kapuścińskiego? W pewnym momencie ogarnie nas wrażenie, iż krąg ten jest domknięty, że odmieniając bez ustanku Innego przez przypadki, zaklinając jego obecność, nie mówimy już nic twórczego, idee głoszone w tym języku zaczynają tracić swoją żywotność, zamykają nas w skostniałym, małym systemie pojęć. Tymczasem w sukurs przyjść może nam fantastyka, zwłaszcza ta, która spotka umiejętnego, fachowego i cierpliwego interpretatora. Szkołę takiej krytyki daje młodym współpracownikom Maciej Parowski, przedrukowując swój liczący 20 lat tekst na temat obecności robotów w kinie (Robot zbuntowany czyli Ewolucja robota w kinie, „Czas Fantastyki” 2/2008). Zadziwiające, że artykuł pozostaje aktualny, a użycie w nim − jako pomocniczej kategorii − pojęcia Innego oświetla problem spotkania od odmiennej strony, nadając abstrakcyjnym kategoriom wymiar współczesny, zakorzeniając je w naszej cywilizacji. Może dzięki temu, że anglosascy filozofowie są obeznani z fantastyką, ich teksty są lekkie pod względem retorycznym, oparte na barwnych przykładach, za pomocą których przeprowadzają czytelników przez kontrowersyjne tezy? Może dlatego właśnie na Zachodzie, a nie u nas, powstają takie śmiałe koncepcje filozoficzne, tworzone z iście hollywoodzkim rozmachem, otwierające nowe problemy − jak chociażby koncepcja realnego istnienia możliwych światów, sformułowana trzy dekady temu przez Davida K. Lewisa? Może sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby krytyka głównonurtowa mądrzej podchodziła do fantastyki i przyjęła do wiadomości rządzące nią prawa.

Pozostając nadal przy kwestii krytyki, chciałbym skupić się jeszcze na kwestii stylu. Oczom własnym nie mogłem uwierzyć, czytając tekst Tomasza Łupiny Carl Gustav Jung. Przypadek doskonałego opętania na łamach „Czasu Fantastyki”. Z szacunkiem odnoszę się do głoszonego przez autora poglądu (jak mi się wydaje) o realnym, osobowym nawet istnieniu zła, rozumiem też zapał, z jakim atakuje próby neutralizacji złego pierwiastka w świecie, kiedy mówi, że zło jest tylko awersem dobra, że potrzebna jest integracja obu aspektów jednej rzeczywistości, a nie wyrugowanie z rzeczywistości tego, co jej zagraża i co powoduje w niej cierpienie. Mimo to trudno mi zaakceptować tekst Łupiny. Wynika to zapewne z faktu, że literalnie traktuję epitet przypisany adresatowi tekstu – „dla zaawansowanych” w winiecie „Czasu Fantastyki”. Nie jest to wprawdzie pismo akademickie, ale zamysł mu przyświecający polega na pogłębieniu refleksji nad fantastyką za pomocą różnych środków: od komiksu po dłuższy tekst krytyczny. Tekst Łupiny został umieszczony w dziale „Esej”, co w zasadzie powinno wystarczyć, by go wybronić − jeśli ktoś pisze tekst impresyjny, próbuje zmierzyć się z zagadnieniem, to powinno się w zasadzie przymknąć oko na brak przypisów i całej aparatury akademickiej. W zasadzie. Tymczasem tutaj oka przymknąć nie mogę, bo Łupina przemieszcza się po rejonach wytrącających z siodła każdego czytelnika: relacjonuje jako fakty przypadki opętań, wyraźnie opowiada się za interpretacją Jungowskiego spotkania z Filemonem jako spotkania z demonem, a nie jako przypadku załamania nerwowego, serwuje czytelnikom (zgrabnie skądinąd napisaną) opowieść o nawiedzonym domu rodziny Jungów. Wszystkie te elementy − kilka jeszcze można by wskazać − powodują, że w czytelniku narasta potrzeba zażądania dowodów na potwierdzenie tez głoszonych przez niego z taką rezolucją. Czyżby pismo o fantastyce naukowej otworzyło łamy dla naukowych fantazji?

Autor należy już do tych „przekonanych” i ani myśli dowodów spoza swojego systemu dostarczać. Albo mu uwierzymy, albo nie. Zirytowała mnie nie tylko zawartość merytoryczna tego tekstu, ale i jego nonszalancka formuła. Pisze Łupina, że „zanim ktoś zgłębiający myśl czarnoksiężnika znad jeziora dotrze do spotkania z Filemonem, bogactwo wiedzy, gładkość stylu i owo kryjące się za nimi »Coś« pętają umysł odbiorcy niczym najskuteczniejsze zaklęcia”. Słowa te, odnoszące się do jungistów, połowicznie sprawdzają się, niestety, w przypadku Łupiny: oszałamia nas egzotyczną wiedzą, ale gładkością stylu już nie grzeszy. Dlaczego w tekście Jung raz po raz jest tytułowany „Herr”, podczas gdy autor Wstępu do psychoanalizy określany jest mianem „Rebe Freud”? Ma to rzekomo wydobywać niemieckość (oraz antysemickość jednego z nich, a żydowskość drugiego), ale nie uważam tego środka ani za zabawny, ani zbytnio subtelny − kwestia antysemityzmu Junga została zaznaczona expressis verbis w samym tekście i nie trzeba się chyba uciekać do takich łopatologicznych gierek. Łupina nie wykazuje również zainteresowania racjami drugiej strony: miażdży ją, przypisując jej prostacki język partyjnego kacyka, połączony z gwarą nieoświeconego chłopa: „Bo wiecie, rozumiecie, tak naprawdę to nie był czort żaden, ino ciemna niezintegrowana jeszcze strona Geda Pana [autor analizuje tutaj Czarnoksiężnika z Archipelagu Ursuli LeGuin − przyp. M.Ch.]”. O carycy Katarzynie, która ni z tego, ni z owego pojawia się w tekście, pisze per „niewyżyta Kasia” i „tłusta Niemra”; poczucie humoru językowe zaiste godne Marcina Wolskiego, który akurat w tym miejscu stanowi kontekst rozważań autora szkicu. W zderzeniu z tekstem Parowskiego − choć nie chodzi tu o przyznawanie gwiazdek − tekst Łupiny z trudem się broni jako próba interpretacji tekstów fantastycznych. Staje się dziwnym festiwalem nieudokumentowanych informacji oraz wyznaniem osobistych przekonań autora, marginalnie tylko opatrzonym przykładami literackimi, dodanymi trochę na siłę. Chyba nie tędy jednak droga...

Kilka słów na koniec. Nie mogę nie zauważyć, że Maciej Parowski we wspomnianym wstępniaku żegna się z dialogowanymi recenzjami duetu Kinga Pułjan i Tomasz Soroka. Chciałbym przy tej okazji poczynić dwie uwagi. Po pierwsze, muszę się przyznać, iż dałem się jako czytelnik podejść i uwierzyłem, że dialogiczność tych recenzji jest dialogiem realnym, a nie tylko przeprowadzanym pod maskami solilokwium. To chyba świadczy o tym, że jednak − mimo mojego niezadowolenia, któremu dawałem już wyraz w „Witrynie” − pod jakimś względem recenzje te się jednak bronią (formalnym raczej aniżeli merytorycznym). Po drugie, mam nadzieję, że słusznie odczytuję „warczenie na Sieci”, o którym pisze Parowski, jako określenie dotyczące moich elukubracji. Zależy mi na dobrych czasopismach, zależy mi też na tym, by fantastyka polska przeżywała swój dobry czas i by miała naprawdę dobry „Czas Fantastyki”, toteż prztyczek Parowskiego traktuję jako komplement.

Michał Choptiany

Omawiane pisma: „Czas Fantastyki”, „Nowa Fantastyka”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
„PIERWSZYM PRAWEM DEMOKRACJI…”
STATYSTYCZNE SPEŁNIENIE MARZEŃ
felieton___UCZTOWANIE JAKO PODRÓŻ W NIEZNANE

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt