nr 8 (210)
z dnia 20 kwietnia 2008
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum
Domyślam się, że przeciętnie genialny czytelnik, obcując od lat z Witryną Czasopism.pl, wyrobił sobie niejakie pojęcie o tym, czym jest dobre pismo kulturalne, i problem ten nie jest mu obcy. Pora na wtajemniczenie wyższego rzędu. Wyjaśnię wam, na czym polega idea najlepszego pisma kulturalnego. Naprawdę. Będzie fajnie i wesoło.
Zapytacie pewnie o moje prawa do rozstrzygania tak fundamentalnych kwestii. Otóż są one proste, jasne i dowodliwe bezkolizyjnie. Postaram się je wyłuszczyć w porządku analfabetycznym. Primo: o czterech wierszach mojego autorstwa powiedziano, iż są to najlepsze wiersze napisane w języku polskim. Secundo: to samo powiedziano o dwóch opowiadaniach. Tertio: o dwóch esejach. Były to, rzecz jasna, różniące się od siebie wiersze, opowiadania i eseje. Zastanawiam się, jak często autorzy tekstów artystycznych miewają takie przeżycia. Jaka ilość tego towaru byłaby niezbędna dla zachowania minimum poczucia wartości własnej? Ja w każdym razie otrzymałem od losu dość, by nie zawracać sobie głowy rankingami tego świata.
Życząc komuś „wszystkiego najlepszego”, nie zdajemy sobie sprawy z tego, że ewentualne spełnienie naszych życzeń może wyrządzić adresatowi przysługę niedźwiedzią. Znam krytyka literackiego, który przemienił Parnas w mauretańskie targowisko. Pewien zdeklarowany czytelnik zwykł był szafować ideą najwyższego piękna z taką szczodrością, iż słuchając jego wywodów, często odnoszę wrażenie, że ów mąż przeczytał w życiu tylko jedną książkę. Sam najadłem się „najów” ponad granice rozsądku. Umiejętność stopniowania przymiotników nie należy do umiejętności rozpowszechnionych. Miał rację William James, wzruszenie – mistyczne czy też estetyczne – wstrząsa posadami gramatyki.
Tu dygresja. Zapewne nie jest to oznaką dobrego zdrowia, jeśli zaczynają nam spędzać sen z powiek rankingi pism kulturalnych. Z tym problemem najlepiej się udać do odpowiedniego specjalisty. Z drugiej strony mieć ideały jednak nie zawadzi. Jeśli idzie o moje własne wyobrażenia o tym, czym powinno być idealne pismo kulturalne, to Bogiem a prawdą taplają się one w sadzawce ortodoksji.
Uważam mianowicie, że dobre pismo kulturalne (DPK) winno mieć coś wspólnego z pornografią. Musi umieć i postawić problem, i poruszyć. Wpierw jednak poruszyć, dopiero w drugiej kolejności postawić. Tak przynajmniej wskazuje hierarchia fizjologiczna. Atoli DPK musi być czymś więcej: problem poruszony i postawiony ma ono doprowadzić do stanu sprzed poruszenia i postawienia, a zatem in statu nascendi, względnie in statu quo ante, a najlepiej in statu ante nascendi. Takie rzeczy DPK winno wyczyniać problemom.
Co do wystroju zewnętrznego, to też nie jest on bez znaczenia. Sprawy designu uważam za priorytetowe. Gustowna szata graficzna nie pozostawia mnie obojętnym, niemniej potrafię docenić ascetyczną urodę pism pozbawionych ilustracji. Wiem, że i jedna, i druga rezygnacja wymaga wyrafinowania. Gdy wyjdzie w końcu komiksowy numer „Twórczości”, dam mu laur pierwszeństwa.
Wiem, jaki to trud być wydawcą DPK. Jest to rodzaj ryzykownej ekwilibrystyki. Oto na przykład od DPK oczekuje się jasno sprecyzowanej ceny na okładce, najlepiej wyrażonej w wartościach pozaduchowych. Z drugiej strony jednocześnie takiej, która nie byłaby w stanie odjąć czytelnikowi uczucia wzbogacenia. Obowiązkiem wydawcy jest domniemanie, że czytelnik spragniony obcowania z konkretem uchwyci się owej ceny niczym ostatniego ponderabilium. Niechaj więc pismo kosztuje niekosztownie; niech kosztuje, nie kosztując. Niechaj będzie je można kupić za darmo i otrzymać za opłatą. Niech będzie tanie i niedrogie; niech kosztuje tylko wszystko.
Cieszą mnie wyczerpujące omówienia subtelnych kwestii. Cieszące znowuż wyczerpują. Najlepszym pismem kulturalnym byłoby zatem takie, które potrafiłoby połączyć interdyscyplinarność z fachowością. Krótko mówiąc pożądane byłoby, ażeby redakcja dobrego pisma kulturalnego (DPK), o ile aspiruje ona do miana redakcji najlepszego pisma kulturalnego (NPK), jednym i tym samym szacunkiem darzyła obydwie cnoty: i profesjonalizm, i dyletanctwo. Najlepsze pismo kulturalne winno się utrzymać w duchu esencjonalnej przygodności. Jak tego dokonać? Jest jedna metoda. Zupełnie się tym nie przejąć. Wszystko to są rzeczy niewykonalne, dlatego pierwszą rzeczą, jaką powinien zrobić wydawca statystycznego najlepszego pisma kulturalnego, jest przebudzić się ze snu.
Tytułem prolegomenów do orzeźwienia proponuję następującą anegdotę. Swego czasu zdarzyło mi się toczyć niezbyt formalną debatę o pismach literackich. By nie stwarzać niebezpiecznej iluzji szerokiego oddźwięku społecznego, pozwolę sobie zawęzić grono osób mających i mogących mieć inklinacje do dywagowania na wyżej wymieniony temat do osób w jakimś tam sensie zaangażowanych, a więc mających swój udział w redakcyjnych gremiach. W dyskusji brał udział pewien poeta, którego personalia pozwolę sobie ukryć pod pseudonimem: Poeta Obojga Nazwisk (nie mylić z trojgiem imion; jest i taki poeta). Rozmowa (jak zresztą wszystkie rozmowy tyczące się poziomu pism kulturalnych w naszym kraju) przebiegała według pewnego schematu.
Pozwolę sobie przywołać kilka takich schematów. Oto pierwszy z nich: „Najpierw są »Zeszyty Literackie«, potem długo, długo nic i potem my, potem znowu długo, długo nic i reszta”. Drugi schemat był taki: „Na pierwszym miejscu jest »Twórczość«, potem długo, długo nic i potem my, potem znowu długo, długo nic i reszta”. Trzeci typowy schemat: „Najpierw »Ha!-art«, potem długo, długo...”. Dla zainteresowanych mam w zanadrzu wersje z „Sycyną”, „Tygodnikiem Powszechnym” oraz „Wszechpolakiem”. Dla jeszcze bardziej zainteresowanych – samo „długo, długo nic”.
Jak widać, debaty o jakości pism kulturalnych są to debaty monokulturowe, przewidywalne i nudne. Bywa, że mają one swój formalny wdzięk, niemniej ze względów merytorycznych nie przewyższają najczęściej graficiarskich debat kibiców piłkarskich. Czy biorąc pod uwagę fakt, że śląscy poeci z uporczywością sekundują stosunkowo mało medialnej drużynie futbolowej – Ruchowi Chorzów – nie należałoby mierzyć wartości pism kulturalnych raczej życzliwością czytelników niżeli zawieszonym w niezgłębionym eterze wzorcem redakcyjnej rzetelności?
Pytanie to skądinąd przerasta rangę niniejszego felietonu. Istnieje ryzyko, że jedyną radykalną konsekwencją rozważań nad jakością pism kulturalnych może pozostać owo „długo, długo nic”..., o ile nie pojawi się na horyzoncie debaty Poeta Obojga Nazwisk (niechaj mi będzie wolno obydwa zapomnieć).
Poeta Nazwisk nie kryje się ze swoją szczerością. Od czegóż w końcu jest poetą. Poeta Nazwisk czytuje jedno pismo. Od czegóż w końcu są pisma, jeśli nie od tego, by zaspakajały potrzeby czytelników in extenso, w całości i zupełności? Poeta Nazwisk ocenia więc, nie wahając się nic a nic: najlepszym pismem kulturalnym w kraju jest pismo X, a poproszony o uzasadnienie, rzuca bez najmniejszego frasunku: „są najlepsi, bo drukują mnie”.
Przy tych słowach Poeta Obojga Nazwisk krzywi się niedwuznacznie, dając tym samym do zrozumienia, że został oto przymuszony do wyłuszczenia nieprawdopodobnego truizmu. I że jeszcze jedno takie pytanie zniesie go z powierzchni ziemi.
Poeta Nazwisk jest bezkompromisowy. Jest Don Kichotem utraconej rzeczywistości. Poeta Nazwisk jest krynicą szczerości. Poeta Nazwisk jest partyzantem prawdy. Poeta Nazwisk jest talibem zdrowego rozsądku. Na dodatek Poety Nazwisk zapewne nigdzie indziej nie drukują.
I cóż uczynić z takim osłem? Czy nie należałoby udekorować kpa podręcznym zapasem epitetów i wysłać na śmietnik procesu literackiego? Byłoby to jakimś rozwiązaniem.
Historia banalna. Szedłbym o zakład, że codziennie cztery tysiące Poetów Nazwisk przechodzi przez Londyński Most. I każdy z nich niesie wyryty w sercu ideał czasopiśmienniczej doskonałości.
Pora na smutną refleksję. Współczesnym światem przeżyć duchowych rządzą dwie zasady: pierwsza to zasada minimalizmu. Druga – dobrego samopoczucia. Obydwie razem tworzą sprawnie działającą maszynerię. Czy nie temu służą określone poglądy polityczne, by człek mógł opędzić potrzeby czytelnicze jedną prenumeratą, a słuchalnicze – jedną stacją radiową?
Tego wątku właśnie nie chciałbym kontynuować. Zwrócę uwagę na coś innego. Kilka akapitów powyżej dałem coś, co od biedy można by uznać za zestaw kryteriów mogących przy dobrej woli przysłużyć się do oznaczenia poziomu pisma kulturalnego: czy jest ono dobre, czy nie. Zestaw ten ma jedną zaletę: jest mój. Czy nie wystarczyłoby teraz spiętrzyć owych kryteriów, by otrzymać niezawodny przepis na Najlepsze Pismo Kulturalne? Wypełniając jedno po drugim owe wzniesione kryteria, wasz (dobry) kwartalnik (albo co tam wydajecie) będzie sobie sublimował i sublimował, aż w końcu stanie się najlepszy.
Radziłbym zachować powściągliwość. Zbiór dobrych pism kulturalnych i zbiór najlepszych pism kulturalnych – mogą to być zbiory rozłączne.
Poeta Nazwisk wyprowadza współczynnik wartości pisma kulturalnego bezpośrednio z zasady uczestnictwa. Decydującym kryterium jest dlań zaangażowanie. I na tym polega jedyna różnica między dobrym pismem kulturalnym a najlepszym. Na czym więc? Ano, rzecz jest prosta. Drodzy redaktorzy dobrych pism kulturalnych, wydrukujcie wiersze Poecie Nazwisk, a staniecie się najlepsi. Bo w przeciwnym wypadku to nici z interesu.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt