Witryna Czasopism.pl

nr 6 (208)
z dnia 20 marca 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

„ACTIVIST” TO MOJE ULUBIONE PISMO KULTURALNE, CZYLI O TYM, CO CZYTAJĄ MŁODZI HUMANIŚCI

Tak to już bywa w przypadku pism kulturalnych, że w ogóle się o nich nie mówi. Niby istnieją i to w ilości niebagatelnej, bo liczonej ponoć w setkach tytułów (a każdy z tych tytułów w nakładach najczęściej również liczonych w setkach egzemplarzy, tyle że tym razem nie jest to już suma niebagatelna), ale na samym spostrzeżeniu, że pisma po prostu „są”, sprawa się kończy. Byłoby pięknie, gdyby rzeczywiście tłumy (nie chcę mówić: „lud”, „masy”) miały świadomość niechby i tylko ich istnienia. Czasami myślę, że gdyby spytać przeciętnego obywatela o definicję pisma kulturalnego, to wyszłoby z takiego sondażu, że pismo kulturalne nie publikuje na swoich łamach słów i zwrotów powszechnie uważanych za wulgarne i nieeleganckie lub też, że w piśmie takim nie znajdziemy ani słowa o polityce, która Polakom z kulturą się na szczęście nie kojarzy.


Rzadko pisze się o nowych numerach pism kulturalnych w wysokonakładowej prasie, jeszcze rzadziej usłyszymy i obejrzymy „przeglądy prasy kulturalnej” w prasie i telewizji. Nie ma się co dziwić, że nie spotykamy na ulicach ludzi rozmawiających o wspaniałomyślności wrocławskiej „Rity Baum”, która wraz z ostatnim numerem swojego pisma podarowała czytelnikom gratisów tyle, że można by pomyśleć, iż mamy do czynienia z kulturalną Kinder niespodzianką. Nie ma się co dziwić, skoro nawet studenci polonistyki i filozofii sięgają po ten rodzaj prasy wtedy, gdy przychodzi do zaliczenia kolejnych warsztatów krytycznych czy innych ćwiczeń, na których prowadzący zmusza swoich milusińskich do lektury np. „Czasu Kultury”. O sięgnięcie po „Wakat” czy „LiteRacje” raczej nie poprosi, bo nawet sami redaktorzy tych pism nie znają zapewne dróg ich dystrybucji.


W ostatnim czasie wyjątkowo dużo (jak na krajowe normy) mówiono w mediach o setnym numerze „Zeszytów Literackich” czy pięćdziesięcioleciu istnienia „Więzi”. Pojawiły się okolicznościowe artykuły, wspomnienia, wywiady z redaktorami (i redaktorkami) naczelnymi, a nawet relacje z rocznicowych uroczystości. Cieszy i to, że być może kilka tysięcy osób dowiedziało się o istnieniu tych pism; być może kilkuset „nowicjuszy” po takie cuda-dziwy zdecydowało się sięgnąć. O setnym numerze internetowego „artPAPIERU” wspominkowego materiału w „Wiadomościach” i „Faktach” nie puszczono; redakcja TVP Kultury nie urządziła z tej okazji okolicznościowej debaty z zaproszonymi do studia ludźmi mediów, artystami i krytykami; radio TOK FM nie zaprosiło przed mikrofon naczelnej Violetty Sajkiewicz; feministyczna „Zadra” nie obwieściła jako sukcesu faktu, że pismo prowadzone przez kobietę doczekało się już setnego numeru i nie życzyło kolejnych setek; inne pisma kulturalne również nie wykazały chęci zająkiwania się na ten temat i składania życzeń swoim konkurentom z branży. Pan od warsztatów krytycznych z pewnością nie nakazał swoim studentom zerknąć pod www.artpapier.com, bo albo w ogóle nie wie o tym, że istnieje Internet, albo jeżeli wie, nie wie o istnieniu wyżej wymienionej strony, a jeżeli nawet słyszał o „artPAPIERZE”, to i tak nakazał im sięgnąć do „Zeszytów Literackich” (bo kilka lat temu jemu samemu udało się tam zamieścić widokówkę z Neapolu i haiku o szronie na parapecie). Ludzie na ulicach również w dalszym ciągu dyskutują o czym innym. O setnym „artPAPIERZE” ani słowa. Nie, żebym powyższą wyliczanką samemu sobie chciał poprawić humor (żeś pionierem jest, musisz wiedzieć!), ale o rzeczonym, jubileuszowym „artPAPIERZE” rzeczywiście chciałbym napisać kilka słów. Bo inni nie napisali. Bo setka. Bo świetny numer. Bo inne numery też niezgorsze. Bo poruszana tematyka (m.in. krytyka i pisma artystyczne w sieci czy kultura 2.0) interesuje odwiedzających „Witrynę”. Bo pan od warsztatów krytycznych powinien wiedzieć, że nie samymi „Zeszytami Literackimi” człowiek żyje.


Na setny numer „artPAPIERU” (z 15 lutego 2008) składają się m.in. materiały zamieszczone w niedawno powstałym dziale „Idee”, gdzie daniem głównym jest tym razem dyskusja Pismo (w) sieci, z udziałem redakcji (Piotr Bogalecki, Wojciech Rusinek i Violetta Sajkiewicz) i jednego gościa z zewnątrz, Konrada C. Kędera. Na samym wstępie naczelna „artPAPIERU” dzieli sieciową krytykę artystyczną na dwa obozy: jeden to krytyka profesjonalna, która równie dobrze mogłaby swoje teksty publikować w fachowych pismach papierowych (podaje przykłady swojego „artPAPIERU”, ale także magazynu „Tin” czy „Latarnika”), drugi to obóz amatorów, czyli cała grupa zjawisk trudnych do jednoznacznego zakwalifikowania (wskazuje Sajkiewicz na blogosferę, strony poświęcone krytyce artystycznej oraz portale zajmujące się tą tematyką). Od razu też dzieli się z czytelnikami swoimi wątpliwościami Konrad Cezary Kęder, który stwierdza, że termin „krytyka” nie jest w dzisiejszych czasach najszczęśliwszy: „Naszej współczesności bliższe byłoby chyba 'wyrażanie opinii'. To ostatnie nie zakłada hieratyczności gestu...”. Zdecydowanie odróżnia także „wyrażanie opinii” od „informowania”. Inny z tematów tej rozmowy to ranga medium oraz opozycja papieru i Internetu, która nie wydaje się Kęderowi szczególnie istotna. Siła oddziaływania idzie jego zdaniem „za tym czymś, co jest wyrażaną opinią. Jeśli jest ona wystarczająco mocna, to sposób, w jaki jest podana, jest drugorzędny”. Bogalecki zgadza się z bagatelizowaniem tej opozycji o tyle, o ile idzie o treść komunikatu, jednak różni się z Kęderem, gdy mowa o sposobie odbioru: „Tu różnice są, jak sądzę, większe i lepiej widoczne, choć nie muszą być one znowu aż tak istotne, jak chcieliby wyznawcy determinizmu technologicznego. Kiedy jednak czytam tradycyjnie wydaną książkę, mam wrażenie, że robię to w inny sposób niż w przypadku materiału zamieszczonego w sieci”.


Sajkiewicz sugeruje, że zasadnicza różnica między obiegiem papierowym a internetowym mogłaby polegać na tym, że „w przypadku grafomana odbijającego na własny koszt arkusze poetyckie i rozprowadzającego je wśród znajomych, mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem funkcjonującym lokalnie, natomiast ten sam grafoman publikujący na jednym z internetowych forów poetyckich będzie mógł dotrzeć do wielu tysięcy odbiorców”, ale i z tymi słowami polemizuje Kęder, który po raz kolejny nazywa „pięknym złudzeniem” globalność Internetu i kwestionuje większą poczytność mało znanej strony internetowej nad grafomańskim arkuszem poetyckim. Trafne jest spostrzeżenie naczelnego „FA-artu”, że idee Web 2.0 jakoś nie bardzo odnajdują zastosowanie w rodzimych czasopismach artystycznych: „Gdyby młodsi redaktorzy byli rzeczywiście zafascynowani Web 2.0, to przy tworzeniu nowych stron chodziłoby im głównie o to, by jak najwięcej osób zaangażować we wspólny projekt, by oddać inicjatywę publiczności, dać się ponieść fali”. Zauważa też Kęder, że im dłuższy biogram, tym autor mniej istotny, bo „skoro wymaga rozbudowanego opisu, to widać, nikt go nie zna skądinąd” – nie wydaje mi się ten wniosek słuszny, chociażby z tego powodu, że na rynku czasopism papierowych i internetowych występuje całkowita wręcz decentralizacja i nie ma czytelnika, który byłby w stanie czytać wszystkie możliwe nowe numery tychże pism. Rozbudowany biogram jest więc częstokroć drogowskazem, do których miejsc powinienem zaglądać, by odnaleźć teksty lubianego przez siebie autora lub też do których archiwalnych, a czasami już nieistniejących tytułów powinienem sięgnąć, jeśli chcę się zapoznać z jakimiś starszymi dokonaniami tegoż autora. Z powodu mnogości i niedostępności wielu pism literackich biogram jest też swoistą „wskazówką bibliograficzną”, dzięki której Kęder czy Wysocki może się dowiedzieć, że dany twórca publikuje regularnie w różnych pismach, o czym bez biogramu nigdy byśmy się nie dowiedzieli, bo – przykładowo – nie czytujemy akurat tych pism, w których ów zamieszcza swoje dzieła. Inne, prywatne zastosowanie: dzięki kolejno uzupełnianym, aktualizowanym biogramom udało mi się stworzyć w swojej pracy dyplomowej bogatą i, chcę wierzyć, że całościową bibliografię prac Cezarego Michalskiego (tu ciekawe spostrzeżenie: z upływem lat z kolejnych biogramów wypadały tytuły mniej istotnych i mniej prestiżowych pism, a ich miejsce zajmowały inne, bardziej popularne i cenione – tym samym, podążając śladem coraz to starszych notek biograficznych, docierało się do artykułów i esejów z wczesnej młodości, o których sam autor wolałby już dawno zapomnieć).


W rozmowie Pismo (w) sieci poruszonych zostało jeszcze sporo innych ciekawych tematów, takich jak: nieistotność medium, mentalność „kopiuj-wklej”, opiniotwórczość blogów, dwutorowy (sieciowy i papierowy) żywot pisma, kwestia „autorskiej sygnatury” czy przyczyny, dla których „artPAPIER” raczej nigdy nie będzie pismem wydawanym także na papierze. Można by nad poszczególnymi wątkami dyskusji przystanąć, jednak w setnym wydaniu „artPAPIERU” sporo jest tekstów godnych uwagi, więc już w tym momencie przechodzę do kolejnego, a mianowicie O zachowaniu gatunku. Czasopisma kulturalne a Internet Anny Hebdy. Tekst jest swoistym brykiem, wyciągnięciem wniosków z badania czytelnictwa czasopism kulturalnych wśród studentów kierunków humanistycznych, przygotowanego i zrealizowanego przez Koło Naukowe Instytutu Dziennikarskiego UW oraz Fundację Otwarty Kod Kultury. Raport z badań opublikowany ma być w czerwcu 2008 roku, czekam więc na niego niecierpliwie, jednak już dzisiaj, po lekturze tekstu Hebdy, wydaje się, że intuicyjne rozważania z początku niniejszego omówienia „artPAPIERU” nie są utyskiwaniami wyssanymi z palca Grzegorza Wysockiego, lecz smutnym rzeczywistym obrazem „popularności”, jaką cieszą się pisma kulturalne wśród przyszłej elity intelektualnej kraju.


Hebda podkreśla, że wyniki tych badań nie stanowią podstawy dla jakiejkolwiek generalizacji – są jednak pewną wyrazistą diagnozą. Według uczestników badania czasopismo kulturalne to niekoniecznie samodzielny gatunek prasowy – może nim być równie dobrze czasopismo społeczno-polityczne czy dodatek do gazety codziennej. I tak, wśród piętnastu najczęściej czytanych przez studentów czasopism kulturalnych, odnajdziemy pisma takie jak „Activist”, „WiK”, „Wysokie Obcasy” czy „Polityka”. Brakuje jeszcze „Playboya”, „Zwierciadła” i „Cogito”, w których trochę kultury również odnajdziemy. W przypadku badań takich jak to omawiane przez Hebdę, szczególnie mnie ciekawi rzeczywisty obraz czytelnictwa wśród badanych studentów, a więc to, czy faktycznie czytają wymieniane przez siebie pisma, pamiętają czytane tam teksty i cenią sobie ich autorów, czy też wymieniają po prostu kilka tytułów pism, które zapamiętali z jednego z wykładów. Hebda stawia w swoim tekście kilka interesujących pytań: „Czy czasopismo kulturalne spełniałoby jakieś wyjątkowe zadania i zaspokajało takie potrzeby, których nie mogłyby przejąć inne media? Czy młody odbiorca może znaleźć w czasopismach kulturalnych coś, co nieobecne jest w innych miejscach przestrzeni medialnej? Być może w końcu, paradoksalnie, wielość czasopism kulturalnych obecnych na rynku prasowym utrudnia (bo z pewnością nie ułatwia) dostęp do nich?”. Konstatuje również, że dzisiaj mało kto może sobie pozwolić na dostęp choćby do jednej dziesiątej z kilkuset istniejących tytułów prasy kulturalnej (tym bardziej więc są sensowne rozbudowane biogramy twórców).


Wstrząsnęły mną dalsze wyniki badań, z których wynika, że 66% badanych w pismach kulturalnych poszukuje informacji, a 61% – ciekawostek: „Na końcu listy poszukiwanych wartości uplasowały się natomiast doznania estetyczne oraz wiedza teoretyczna”. Zdaje się więc, że młodym humanistom w zupełności wystarcza prasa codzienna z ewentualnym uzupełnieniem o tygodniki opinii i stały dostęp do Internetu. Skoro w pismach kulturalnych szukają ciekawostek, może powinni zacząć sięgać do tabloidów, serwisów plotkarskich czy informacji zawartych na rewersach kartek wyrywanych ze ściennego kalendarza, miast męczyć się w poszukiwaniu takich rewelacji w pismach kulturalnych? Choć, z drugiej strony, skoro pismem kulturalnym jest zdaniem młodych humanistów „Activist”, to chyba trudno się dziwić, że nie bardzo będzie ich interesował esej Andrzeja Niewiadomskiego o poezji Iwaszkiewicza z marcowej „Twórczości” (i doszło do tego, że to ja – jako że wczoraj w pociągu ten tekst dla umilenia sobie podróży czytałem – czuję się nieswojo i zaczynam się zastanawiać, czy aby nie powinienem, jak na młodego humanistę przystało, przerzucić się na skromniutki dział recenzji czy felieton Shutego w „Aktiviście”?). Studentów kierunków humanistycznych interesują przede wszystkim informacje, więc szczególnie istotne jest dla nich „co, gdzie i kiedy” – żeby bywać i się pokazywać, a że zajęcia te są czasochłonne, na pogłębioną lekturę pism kulturalnych nie starcza już ani czasu, ani chęci. Jeśli dobrze rozumiem wyniki przeprowadzonych badań, to lekturą pożądaną przez młodych polonistów czy filozofów jest dołączane w piątki do „Gazety Wyborczej” „Co jest grane?” – bardziej niż „Czas Kultury” albo „Lampa”. Nie piekliłbym się tutaj nic a nic, gdyby chodziło o badania przeprowadzone wśród uczniów zawodówek (choć jakby było pięknie, gdyby i oni wykłócali się o to, który z felietonistów lepszy – Pilch czy Baczewski?!), a nie studentów kierunków humanistycznych, którzy w przyszłości winni tworzyć (bo w tym momencie już nie wiem, czy tworzyć będą) intelektualne elity naszego kraju. I wcale nie piszę o tym, że czytam esej o Iwaszkiewiczu, by pochwalić się, jaki jestem fajny i kulturalny, ale dlatego, że obawiam się, by nie zostać za chwilę uznanym za idiotę z powodu takich właśnie upodobań lekturowych. I chciałbym, naprawdę chciałbym doczekać czasów, w których inni młodzi humaniści zaczęliby mnie nagle wyśmiewać za to, że takie „lightowe” teksty jak ten Niewiadomskiego czytuję, kiedy oni to tylko „Teksty Drugie” i „Pamiętnik Literacki” na zmianę i to dla relaksu.


Więcej szczegółów i kolejnych pytań otwartych kryje się w tekście Hebdy, jednak lektura to mocno przygnębiająca. Obawiam się, że lektura całego raportu spowodować mogłaby u niżej podpisanego poważną formę depresji, więc nie jest takie pewne, czy warto czerwca wyczekiwać z utęsknieniem. Warto na pewno wyczekiwać kolejnych wydań internetowego „artPAPIERU” (każdego pierwszego i piętnastego dnia miesiąca), którego setny numer świetnie dowodzi, z jak interesującym pismem mamy do czynienia. Czytając teksty już przeze mnie wspomniane, ale także – wymieniam tylko część z oferty jubileuszowego numeru – szkic Ingi Iwasiów o prozie lesbijskiej, wywiad z Tarasem Prochaśko, recenzje Przemysława Czaplińskiego czy Tomasza Mizerkiewicza, teksty o technohorrorach, YouTube, o powieści hipertekstowej, poezji cyfrowej czy filmach z dziennikarzami w roli głównej – trudno się nie zgodzić z uczestnikami redakcyjnej dyskusji, gdy mówią o tym, że pismo internetowe może stać na poziomie pisma papierowego (a czasami nawet nieco wyższym). Gdyby tak młodzi humaniści porzucili lekturę „Activista” dla „artPAPIERU”, to by się dopiero zaczęło dziać...

Grzegorz Wysocki

Omawiane pisma: „artPAPIER”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
POEZJA PRZESTRZENI. JAK NAJTRAFNIEJ
OFF CZYLI POCZEKALNIA
ZRÓB ZE MNĄ, CO CHCESZ

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt