Witryna Czasopism.pl

nr 6 (208)
z dnia 20 marca 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

ROZDWOJONE CIAŁO RITY BAUM

Niezwykle szybko (w porównaniu z dotychczasową częstotliwością ukazywania się „Rity Baum”) pojawił się kolejny numer wrocławskiego nieregularnika [12 (2007/2008)], tym razem w dużej mierze autotematycznego – dopiero po 11 wydaniach redaktorzy postanowili przybliżyć siebie swoim czytelnikom, a zwłaszcza zamanifestować swoją wrocławskość. By choć trochę zbliżyć się do intencji, które kierowały poczynaniami redaktorów, należy moim zdaniem odwołać się właśnie do takiej kategorii jak manifest, ale także do takich pojęć jak reprezentacja, historia, pamięć, doświadczenie, ślad i wreszcie − miasto; za ich pomocą można wytyczyć osie, wokół których numer się kręci albo raczej − kręciłby się, gdyby wszystko poszło redakcji dobrze...

Kiedy dziewięć miesięcy temu publikowałem na łamach „Witryny” swój pierwszy tekst, poświęcony czechowiczowskiemu numerowi „Scriptores” (LUBELSKIE PASAŻE, LUBELSKI „CHAOSMOS”), odwoływałem się do modernistyczno-postmodernistycznych kategorii chaosmosu, labiryntu, perspektywizmu; próbowałem wybronić w ten sposób (resp. samozwańczo uzasadnić) palimpsestową strukturę czasopisma i przerzucić większą odpowiedzialność na czytelnika, który swoimi arbitralnymi decyzjami tworzył własny czechowiczowski Lublin, wchodząc weń poprzez leksykon pomieszczony w czasopiśmie. Projekt Bramy Grodzkiej − Teatru NN wydawał mi się wówczas piękną realizacją idei właśnie takiego porządku wyższego rzędu, wyłaniającego się z pozornego chaosu informacji i wrażeń, dat i fotografii. Czy jestem gotów podtrzymywać to stanowisko również dzisiaj? Zdecydowanie tak i z niecierpliwością czekam na odsłonę drugą, znów czechowiczowską. Wydaje mi się, że redaktorzy „Scriptores” ustawili bardzo wysoko poprzeczkę w kategorii „czasopismo o mieście” i z przykrością muszę wyznać, iż tekstowe ciało „Rity Baum” w tym akurat pojedynku poniosło klęskę, choć jest szansa, że całej wojny o ocalenie w świadomości odbiorców projektu „Breslau cv”, którego numer 12 jest częścią, jeszcze nie przegrało... Nieco pikanterii dodaje sprawie fakt, że jeden z redaktorów „Scriptores” wzbogacił swoim tekstem rzeczony numer „Rity” – myślę tu o tekście Marcina Skrzypka Przeszłość jako akt dobrej woli.

Co się stało? Gdzie leżą przyczyny tego − by nawiązać do tytułu wydania („Podwodny Wrocław”) − utopienia materiału?

Numer próbuje służyć dwóm panom, a w rezultacie każdemu z nich służy tylko częściowo i nie do końca wywiązuje się z obietnic. Po pierwsze, ma być rodzajem przedsionka wprowadzającego czytelnika w głąb programu artystyczno-edukacyjno-historycznego „Breslau cv”, którego zadaniem jest stworzenie mapy mentalnej Wrocławia, uwzględniającej świadectwa zarówno przeszłych, jak i obecnych mieszkańców. Projekt ten jest formą realizacji polityki historycznej otwartej na wielokulturowość, świadomej tego, że żaden z przeszłych, jak i aktualnych obszarów naszego kraju nigdy nie był jednolity kulturowo czy etnicznie; dlatego też dziś, w czasach (pozornej?) homogenizacji, powinniśmy odzyskać utraconą część pamięci, tę część, w której zakodowana została wiedza o żydowskich, niemieckich, ukraińskich, ormiańskich, czeskich mieszkańcach naszych miast. We Wrocławiu taki proces mentalnych wykopalisk rozpoczął się już ładnych parę lat temu, działania lokalnych dziennikarzy przypieczętowała książka Normana Daviesa z charakterystyczną okładką, na której nazwa „Wrocław” była zapisana w językach nacji zamieszkujących to miasto na przestrzeni wieków. Poszukiwanie dalszych pokładów wrocławskiej pamięci wydaje się naturalną konsekwencją dotychczasowych działań, podobnie jak naturalną konsekwencją rodzącej się powoli świadomości bycia Dolnoślązakiem jest w jakimś stopniu cykl wrocławskich kryminałów Marka Krajewskiego (na marginesie książek Krajewskiego jest przecież odgrzebywana wiedza o tym, co jego bohater mógł jeść na śniadanie...). Wrocław, jak każde z polskich miast, odzyskał po 1989 roku swoją pamięć − i to na wielu poziomach – ale jednocześnie nie może się zamknąć na przyszłość.

Dlatego też drugim panem, któremu „Rita” chciała tym razem służyć, jest idea manifestu; chciałoby się powiedzieć – literackiego, ale chodzi tu raczej o szerszy, urbanistyczno-kulturowy aspekt. Jest to jeden z mechanizmów autokreacji, pozwalający stworzyć zarówno legendę miasta, w którym się działa, jak i legendę siebie działającego i poruszającego się w danym mieście. Coś podobnego przeżywał już na przykład Kraków, kiedy pół dekady temu tygodniki opinii − a zwłaszcza „Polityka” – po raz pierwszy dostrzegły „Ha!art” i zaczęły się rozpisywać o krakowskim środowisku. Gdy padają w tekście nazwiska, trudno nie umiejscowić ich w jakimś kontekście, zaraz więc musiała pojawić się na przykład nazwa Domu Studenckiego „Żaczek” albo nazwy krakowskich lokali. Redaktorzy „Rity” ubiegli śledztwa dziennikarskie i dostarczyli nam gotową mapę mentalną: wiemy już prawie wszystko − gdzie chadzają, co jedzą, co studiowali, gdzie organizują imprezy środowiskowe i gdzie oglądają filmy. Lektura opisów do oznaczeń na mapie nie jest jednak nużącym lizaniem przez szybę środowiskowego tortu, może być nawet zabawna, ale pod warunkiem, że spojrzymy na całą tę poetykę z lekkim przymrużeniem oka.

Wydaje mi się, że w obecnym projekcie „Rity Baum” warstwa dawnego Wrocławia – odzyskiwania jego pamięci, warstwa próbnych reprezentacji przedwojennego oblicza miasta – jest jedyną częścią, którą można traktować serio. Natomiast nie potrafię podejść ze śmiertelną powagą do Wrocławia hic et nunc, który „Rita” chce mi sprzedać po to, bym uwierzył, że tu wszyscy chadzają, a tam już prawie nikt – zupełnie podobnie, jak nie potrafię czytać na serio rozbudowanych do kosmicznych rozmiarów not biograficznych autorów numeru − i to jakiegokolwiek czasopisma. Albo przyjmiemy, że to autorzy wstawiają proponowany przez nich materiał w ironiczny nawias, albo sami sobie go w ów nawias wrzucimy. Póki wszystko się jeszcze dzieje, a nie jest zjawiskiem domkniętym (jak − by jeszcze raz wrócić do „Scriptores”− Lublin lat 20. i 30.), póty nie należy się silić na twierdzenia absolutne.

Czy te sfery jednak się gdzieś ze sobą stykają? Tak, reprezentacja historii i reprezentacja teraźniejszego, młodego artystycznego Wrocławia nachodzą na siebie w postaci takiej np. jak Rafał Wojaczek, w miejscach takich jak Klub Muzyki i Literatury czy kina studyjne. Historia kultury PRL-owskiego Wrocławia stanowi pomost do współczesności, będąc już w dużej mierze częścią sfery miejskich legend; Wrocław dwudziestolecia cały czas na swoją legendę czeka. Kto wie, czy gdy już stanie się ona ciałem, nie stworzy nam obrazu miasta nowoczesnego, na miarę Döblinowskiego Berlina – właśnie takiego obrazu prężny współczesny Wrocław szukać powinien.

Jedyne, co dostajemy w „Ricie” pod dostatkiem, to notki na temat wrocławskich zespołów (od Janerkowego Klausa Mittfocha po Hurt) oraz wokół-wrocławskie wiersze (Piotra Czerniawskiego, Tomasza Majerana, Agnieszki Wolny-Hamkało) oraz bardzo dobre skądinąd zdjęcia Agnieszki Kłos (jednej z osób odpowiedzialnych za „Breslau cv”). Nie jestem jednak w stanie odgadnąć, jakie prawa logiki zawładnęły resztą numeru, mimo że wydawało się, że przynajmniej częściowo rozpoznaliśmy mechanizmy rządzące „Ritą Baum”. Mieszają się ze sobą teksty na temat teorii muzeum, ogólnie − postmoderny, teorii historii i doświadczenia historycznego, na temat polityki historycznej, ale nie towarzyszą im, niestety, teksty wrocławskie, które byłyby uszczegółowieniem artykułów nader abstrakcyjnych. Ogólników pomieszczonych w wymienionych wyżej artykułach nie zrównoważono tekstami autentycznie wrocławskimi. W rezultacie otrzymujemy coś w rodzaju teoretycznego inkubatora − żałuję, że nie jest nam dane podziwiać jego produktów.

Wydaje mi się, że schizofrenia „Rity” może okrzepnąć we wcale ciekawej formie, intuicja podpowiada mi nawet, że taka metafora schizofrenicznie rozdwojonego tekstowego umysłu (czy tekstowego ciała) „Rity Baum” mogłaby się spodobać jej redaktorom. Mimo wszystko szkoda, że ten numer okazał się być w dużej mierze jedynie frycowym, jakie redakcji przyszło zapłacić za próbę zmiany charakteru pisma i wejścia w nowy projekt.

Na osłodę dodam, że wraz z „Ritą” dostajemy dwie książeczki (tomik wierszy Cezarego Domarusa oraz tomik opowiadań Agnieszki Kłos, a także papierową mapę mentalną, ilustrującą właśnie to, gdzie jedzą itd.) oraz płytę Kormoranów. Podsumowując: inwazja insertów z Wro...

Michał Choptiany

Omawiane pisma: „Rita Baum”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
JEDNOSTKOWOŚĆ POEZJI
SPOŁECZEŃSTWO CYBERPRZESTRZENI
SŁABOŚĆ I SIŁA ANDRZEJEWSKIEGO

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt