Witryna Czasopism.pl

nr 5 (207)
z dnia 5 marca 2008
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

TŁUMACZENIE PRZEDE WSZYSTKIM

Paweł Hertz w Przeciw komiwojażerom pisał, że z przeszłości pozostają tylko dzieła najlepsze i najpiękniejsze, a tych jest, niestety, niewiele. Gdy przyglądam się z tej perspektywy „Nowym Książkom” (nr 2/2008), to do określeń „najlepsze” i „najpiękniejsze” muszę dodać, że pozostać mogą także teksty „dobrze przetłumaczone”. Nie bez przyczyny zaczynam od słów wybitnego tłumacza, bowiem wiele tekstów z „Nowych Książek”, takich jak rozmowa numeru z Adamem Pomorskim (O diabłach i ludziach), recenzje zamieszczone w dziale „Nasza okładka” – poświęcone nowemu tłumaczeniu T.S. Eliota W moim początku jest mój kres (rec. Adam Komorowski) oraz A. Achmatowej Drogą wszystkiej ziemi (rec. Anna Piwkowska), jak również recenzja nowego wydania antologii Pisarze polscy o sztuce przekładu 1440-2005 (rec. Wojciech Kaliszewski) – wszystkie te teksty ukazują, jak wielką rolę w ożywieniu dzieła literackiego i zapewnieniu mu długiej egzystencji odgrywa solidny i przemyślany przekład. Za tę solidność i zaangażowanie w swoją pracę laury otrzymuje tym razem właśnie Adam Pomorski – szczególnie za ostatnie przekłady z T.S. Eliota, ale także za poprzednie prace nad poezją Rilkego (1994 r.) oraz Faustem Goethego (1999 r.).

Dobry tłumacz zna swoje rzemiosło i dlatego pewnie Pomorski tak przystępnie potrafi wytłumaczyć podstawy swojego warsztatu. Solidna praca z tekstem i umieszczanie go w kontekstach, które wynikają z samego dzieła, a nie z trendów panujących w epoce tłumacza, szeroka znajomość różnych tradycji literackich, pozwalająca na sprawne poruszanie się w przestrzeni odniesień i nawiązań, oraz wrażliwość na różnice semantyczne języków oryginału i przekładu – tak wyrażony całokształt dobrej translacji to niemalże wzór idealny, prosty i użyteczny. Rodzi się zatem pytanie, skąd się bierze tak wiele zatrważająco słabych przekładów? Po lekturze tekstu Wojciecha Kaliszewskiego o antologii Pisarze polscy o sztuce przekładu 1440-2005 mam wrażenie, że powód jest zasadniczo jeden, choć nie przeczę, że trudny do pominięcia. Mianowicie każda z ról tłumacza – jako krytyka, czytelnika, sprawnego językoznawcy czy literaturoznawcy – nie leczy go z ludzkiej słabości do mówienia chociażby odrobinę, ale jednak zawsze trochę od siebie, od zastępowania mechanicznego przekładania interpretowaniem, od zwracania się do czytelnika nie tylko z pozycji pośrednika, który przemawia w imieniu autora, ale również z pozycji przewodnika, który głos autorski rozjaśnia i sam nadaje mu przyjemną barwę i miły ton. Niestety, przy wszystkich zaletach, które płyną ze swoistego ponownego „odkrywania” walorów dzieła w przekładzie, często taka próba zamienia się w bazgranie praworękiego lewą ręką po szlachetnej fakturze oryginału. Jakiego środka wówczas trzeba, by dostrzec prawdziwe zalety tekstu? Nie mam na to odpowiedzi.

Warto zajrzeć zatem do „Nowych Książek” tylko po to, by przypomnieć sobie o złożonej roli tłumacza. Możliwe, że tak jak ja, czytelnik zrozumie w końcu, dlaczego odniósł wrażenie mijania się osobistego odczytania Fausta z tym, jakiego dokonują czytelnicy innych języków?


Czasem zapominamy – czasem dowiadujemy się za późno...


Czytając tekst Przemysława Pietrzaka o nowym tłumaczeniu dzieł A. de Saint-Exupéry’ego pt. O sens życia (Piękny naiwny) czy Beaty Pieńkowskiej o powieści Daniela Katza Kobieta pułkownika (Rwący nurt rzeki i historii), uświadamiam sobie, że optymizmu Adama Pomorskiego dotyczącego polskiej znajomości współczesnej literatury rosyjskiej nie można łatwo rozszerzyć na literatury innych języków. Dawno domagające się już polskiego wydania, a dopiero teraz przełożone reportaże i korespondencja Saint-Exupéry’ego albo zaledwie pierwszy przekład docenionego już za granicą, płodnego fińskiego pisarza, wskazują, że obycie z najbardziej aktualną kulturą ze świata jest w Polsce wciąż na etapie truchtania, a próbom podbiegania towarzyszy zadyszka, która wynika bardziej z braku planu nadrabiania opóźnień niż z samego nadmiaru zaległości. Pojawiają się zatem głosy zza Oceanu – wskazują na to recenzje Córki Grabarza Joyce Carol Oatesa (rec. Agata Szwedowicz), Podróży po skryptorium Paula Austera (rec. Sława Krasińska) czy Wody dla Słoni Sary Gruen (rec. Milena Schefs). Z Austrii dociera do nas świeży, ale jakże wzruszający tom wspomnieniowy Isle Aichinger (rec. Helena Zaworska). Wszystko jednak dzieje się jakby incydentalnie, coraz rzadziej według określonych reguł serii, a coraz częściej według zasad polityki rynkowej, prowadzonej przez konkretne wydawnictwa.


Nie tak skrajnie...


Żeby nie popaść jednak w pesymizm lub też nie stworzyć wrażenia, że „Nowe Książki” są tym razem w całości poświęcone tłumaczeniom, spieszę donieść, że nie brakuje tu również kilku recenzji, które wskazują na teksty szczególnie godne uwagi. Są to teksty Jana Gondowicza o najnowszym tomie z serii Dzieł zebranych St. I. Witkiewicza, w których wydobyta zostaje wyjątkowość publikowanych Listów do żony 1928-1931; tekst Kingi Waniok o Złotych jabłkach Afrodyty Stanisława Stabry, który potwierdza tylko moją intuicję, że tematyka mitu może być wciąż wyrażona w świeży sposób; artykuł Henryka Wańka o Historii brzydoty Umberto Eco, w której recenzent przypomina klasyczny, ale wciąż skuteczny sposób czytania dzieł posiadających formę antologii; czy w końcu Summa fotograficzna Piotra Wróblewskiego, będąca syntetycznym przedstawieniem głównych tez książki Estetyka fotografii. Strata i zysk François Soulagesa – najnowszego tomu z serii „Nowe Horyzonty” (tekst zdołał zwiększyć mój niemały już apetyt na sięgnięcie do tej pozycji).


I jeszcze jedno


Na koniec chciałabym zwrócić uwagę na wrażenie, jakie wywarł na mnie rozkład tematów w niektórych z omawianych książek: FOTOGRAFIA – HISTORIA CHIN – SZTUKA KULINARNA. Zastanawiałam się nad tym przez dłuższą chwilę i może innych także to zastanowi:

• Co będzie dalej z fotografią, skoro w dobie techniki cyfrowej zaczynamy rozważania nad jej statusem jako sztuki?

• Jakie są prawdziwe Chiny, organizator Olimpiady 2008, na których skupia się obecnie powszechna uwaga?

• I ostatecznie trochę nostalgicznie – który smak z dzieciństwa nazwałabym moją „Magdalenką”– subtelne wypieki wprost z Zielonego Wzgórza czy pełne miłości wymyślne mieszaniny z Roosevelta 5 w Poznaniu?

Wszystko jakby z różnych i nieprzystających do siebie porządków semantycznych. Ale czy nie takie są właśnie nasze książki dzisiaj: w autobusie kryminał, po obiedzie jakiś album ze zdjęciami, przy okazji wizyty u znajomych – rzut oka na publicystykę. Nie będę tego tłumaczyć, każdy sam wie, jak i co czyta.

Lidia Koszkało

Omawiane pisma: „Nowe Książki”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
AMERYKAŃSKIE PSYCHO
TWÓRCZE MACIERZYŃSTWO
GALERIA KRYTYKI

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt