nr 3 (205)
z dnia 5 lutego 2008
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
[1] W dwudziestowiecznej literaturze polskiej odnajdziemy zestaw cech, które wyróżniają ją na tle literackiego dorobku innych krajów Europy. Wskazywać można przy tym i na inteligencki charakter naszej literatury, i na wysoki ton stosowanego przez pisarzy języka. Cechą szczególnie rzucającą się w oczy pozostaje jednak całkowity brak wpływów nadrealistycznych w rodzimym piśmiennictwie – polecam na ten temat Surrealizm, underground, postmodernizm. Szkice o literaturze czeskiej Leszka Engelkinga. Brak tłumaczony jest przez Engelkinga między innymi konstruktywistycznym nastawieniem polskiej awangardy literackiej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że konstatacja ta jest połowiczna. Z jednej strony, odsłania rzeczywiste otwarcie polskich twórców na idee konstruktywizmu i postkonstruktywizmu. Z drugiej, zasłania fakt, iż z tendencji generowanych przez awangardę europejską podjęliśmy raptem projekt nouveau romans, poszerzony właśnie o nadzwyczaj ogólne wpływy strukturalistyczne i konceptualne. Bez echa przeszedł u nas, dla przykładu, program OuLiPo, mimo że do grupy tej należał wywodzący się z Polski Georges Perec. Wielkim nieobecnym jest też Raymond Roussel – jego wpływów na kształt sztuki współczesnej nie da się chyba przecenić. Dlatego z radością powitać należy Rousselowski tom „Literatury na Świecie” (nr 9-10/2007), który poprzedziła publikacja książki-eseju Bogdana Banasiaka pt. Słońce ekstazy, noc melancholii. Rzecz o Raymondzie Rousselu.
[2] Symultaniczna publikacja książki i monograficznego numeru uznanego czasopisma świadczyć może o próbie ożywienia polskiej recepcji spuścizny autora Locus Solus. Czy będzie to próba udana, pokaże czas. Nie jestem tu jednak optymistą. Wpływy francuskie na polską rzeczywistość literacką wciąż maleją. Zastępują je zapożyczenia anglosaskie, z kontynentu zaś – chyba niemieckie. Bałagan panuje także w publikacjach zorientowanych frankofilsko, czego karykaturalnym przykładem może być, omawiana na łamach „Literatury na Świecie”, książka pt. Historia literatury francuskiej (Uchwała francuska…). Dodatkowy problem stanowi kwestia przekładów twórczości Roussela (jako że pomieszczone w periodyku teksty dobitnie potwierdzają tezę o ich nieprzekładalności) oraz sposób jej promowania. Wprawdzie pismo proponuje czytelnikom ważne prace poświęcone autorowi Dokumentów mających służyć za kanwę, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że brakuje w nim tekstów autorów polskich. A więc tych, którzy najlepiej znają złożone relacje zachodzące między tak odmiennymi językami, jak rousselowska francuszczyzna i literacka polszczyzna. Stąd obowiązkowym uzupełnieniem „Literatury na Świecie” jest, moim zdaniem, wspomniana książka Banasiaka.
[3] Rousselowski numer „Literatury na Świecie” składa się z czterech tekstów samego Roussela (są to Zielonkawa skóra dojrzałej śliwki, dramat Słoneczny pył, W Hawanie… oraz Dokumenty mające służyć za kanwę), wywiadu z Michelem Leirisem oraz czternastu komentarzy i studiów, autorstwa między innymi Roberta de Montesquiou, Alaina Robbe-Grilleta, Michela Butora, Leonarda Sciascii czy Giovanniego Macchii. Tym samym czytelnik zapoznać może się ze wspomnieniami znajomych autora Locus Solus, analizami preferowanej przez Roussela metody pisarskiej, dokumentami ze śledztwa dotyczącego okoliczności jego śmierci czy wprowadzeniami do oeuvres posthumes. Tom uzupełnia bogata i atrakcyjna dokumentacja fotograficzna.
[4] Na użytek niniejszego omówienia proponuję zatrzymać się przy trzech istotnych pytaniach:
– Jaka postać wyłania się z kart „Literatury na Świecie”?
– Jaka metoda organizuje pisarstwo Roussela?
– Jak przekładać jego teksty?
Postać
[5] Na początek kilka przywołań:
„Jak każdy wielki poeta, Roussel, który bardziej niż ktokolwiek inny musiał czuć się samotny, wszędzie ciągnął za sobą orszak aniołów i demonów: fobię ciał niebieskich, zamiłowanie do luksusu i komfortu, dziecięce upodobanie do łakoci, manię na punkcie uświęconych sław, sklasyfikowanych cudów i nazwisk z Almanachu Gotajskiego, obsesję starości i śmierci, nostalgię za wczesnym dzieciństwem i nieodłączny lęk, który ogarniał go w tunelach. Gdziekolwiek się znalazł, zawsze był taki sam, zabierał ze sobą przyzwyczajenia, fobie i tęsknotę za pierwszymi latami życia, swój bezwarunkowy bagaż, podobnie jak jego matka jadąc do Indii, wzięła ze sobą trumnę.” [Leiris, Podróżnik i jego cień].
„(…) jak wiadomo często nawiedzała go myśl o pośmiertnej glorii. »Ta gloria rzuci blask na każde z moich dzieł bez wyjątku; oświetli każde wydarzenie w moim życiu; ludzie będą studiowali szczegóły z mojego dzieciństwa i podziwiali sposób, w jaki grałem w berka«, zwierzał się swojemu lekarzowi, którym był doktor Pierre Janet. (…) ta mająca nadejść gloria była wielką pocieszycielką w jego nieszczęśliwym życiu (…).” [Ashbery, Raymond Roussel; W Hawanie…].
„(…) jak pisze Janet: »Martial [Roussel] ma bardzo ciekawą koncepcję piękna w literaturze: dzieło sztuki nie może zawierać nic z rzeczywistości, żadnych spostrzeżeń na temat świata realnego czy duchowego, tylko kompletnie zmyślone aranżacje« ” [tamże].
Raymond Roussel. Szaleniec, ekscentryk, monoman, „poeta przeklęty” czy samotnik, który nie potrafił odnaleźć się w rzeczywistości, pozytywista, dla którego istniało tylko ciało, pseudo-mistyk, który życie podnosił do rangi ekstazy, mityzował rzeczywistość, tęsknił za Arkadią?
Roussel to przede wszystkim „postać ze wszech miar tajemnicza” [Banasiak, Słońce ekstazy…]. I paradoksalna. Człowiek, który swym życiem pisze dzieło i swym dziełem pisze życie, ale i ten, kto między sobą a światem usta(na)wia nieprzezroczyste ekrany, czyli nieprzekraczalny dystans.
Pomieszczone w „Literaturze na Świecie” teksty dają przykład polifonicznie ułożonych śladów-obrazów, zza których wyłania się nieostra i niepoznawalna twarz Raymonda Roussela. Krzyżują się tu wątki zdziecinnienia, zaklinania życia (prywatny mit czy rytuał apotropaiczny), poszukiwania ekstazy, zamiłowania do alkoholu i barbituranów, tajemnicy, fobii, geniuszu, plebejskich gustów i arystokratycznego awangardyzmu. Wreszcie tragicznego doświadczenia (homoseksualnej) samotności, które jednocześnie pobudzało Roussela do pisania i stanowiło element destruktywny. Są nadto opowieści o podróżach, podczas których pracę przedkładał on nad uroki pejzażu, i sprawozdania z trudnych znajomości, jak choćby ta z de Montesquiou. Roussel, skryty za tymi tropami, jest ludzki, arcyludzki. Jest nie-ludzki, przynajmniej o tyle, o ile swoje życie i uczucia zamienia w niekończącą się grę reguł; o ile swą ludzką tożsamość zamienia na tożsamość (s)konstruowanej przez siebie maszyny.
Zaletą tekstów pomieszczonych w „Literaturze na Świecie” jest ich nieoczywistość, kontradyktoryczność. Czytelnik nie dostaje tu gotowego wizerunku pisarza. Nie pozyskuje także wygodnych słów-kluczy, które pozwoliłyby szybko opisać le cas Roussel. Otrzymuje za to bogaty materiał do przemyśleń. Zaproszony zostaje do samodzielnego wyciągania wniosków.
Metoda
[6] Na początek cytata:
„Jego sposób wymyślania, jak pisze, jest ze swojej istoty poetycki: chodzi tu bowiem o nadzwyczaj rozbudowany i jakby rozrysowany w przekroju system rymów.” [Butor, O metodach Raymonda Roussela].
Wgląd w pisarską strategię Raymonda Roussela dają, między innymi, dwa kapitalne teksty. Pierwszy pióra Michela Butora, drugi zaś Michela Leirisa [Zmyślenie i rzeczywistość]. Autorzy ci kładą nacisk zwłaszcza na formalizm i logicyzm literackich poczynań autora Wrażeń z Afryki, jako że:
– każdy przedmiot musi być wymyślony, skonstruowany, nie może okrywać go ni kurz, ni cień [wnikliwie pisze o tym Leiris w tekście Zmyślenie i rzeczywistość…];
– każda anegdota mieścić się musi między opartymi o metagram zdaniami (np. Les lettres du blanc sur les bandes du vieux billard/ Les lettres du blanc sur les bandes du vieux pillard);
– każda opowieść musi rozpleniać sensy, które tworzą precyzyjnie ułożoną, aleatoryczną przestrzeń.
Dlatego też język musi odkleić się od rzeczy. Syntaksa musi pochłonąć semantykę. Linearyzm zastąpiony być musi przez mechanikę powtórzenia/podwojenia (doublure), osadzoną w intertekstualności (dziś hypertekst, cybertekst), inwersji czy rozproszeniu.
Metoda: Deleuze avant la lettre.
Przekład
[7] Tłumaczenia prac Roussela dokonali dla „Literatury na Świecie” Adam Zdrozdowski, Maryna Ochab (piękny językowo Słoneczny pył!) i Andrzej Sosnowski. Od strony językowej i treściowej przekładom tym nie da się, moim zdaniem, niczego zarzucić. Dopracowana polszczyzna idzie w nich o lepsze z doskonałym rozeznaniem kontekstu.
Mimo wskazanych zalet rodzi się jednak pytanie, czy tak należy tłumaczyć Roussela?! Trudno nie zgodzić się z Banasiakiem, iż pisarstwo autora Locus Solus „rozgrywa się na powierzchni języka (bo on o niczym nie chce opowiadać), a zatem ma niejako walor czysto formalny”. Powoduje to, że wszelkie próby spolszczenia winny wychodzić nie od sensu rousselowskiej anegdoty, lecz od „strony relacji, w jakich pozostają ze sobą składające się na nie słowa” [Banasiak, Słońce ekstazy, noc melancholii…]. Jeśli chcielibyśmy powielić metodę Roussela, przekład nie powinien być rekonstrukcją, a konstrukcją. Ścisłym analogiem f o r m y i m e c h a n i z m u.
Zawarte w „Literaturze na Świecie” tłumaczenia wychodzą od sensu utworów Roussela. Wiernie kopiują świat banału, miłostki i złego gustu, który dominuje w semantycznej warstwie prac francuskiego literata. Nie widać w nich zaś przemyślnej (mówiąc dekadencko – frymuśnej) konstrukcji spolszczonych tekstów. Nie oddają tedy nic z subtelności metody, którą Roussel uczynił sercem (duszą) swych pisarskich poczynań. Tak więc po lekturze Zielonkawej skóry dojrzałej śliwki czy Słonecznego pyłu trudno uwierzyć, iż „Roussel wielkim literatem był”.
Zarzut ten nie jest wymierzony w autorów przekładu. Zdaję sobie sprawę z faktu, że tłumaczenie „od strony metody” może być niemożliwe. A jeśli nie niemożliwe, to przynajmniej wieloletnie, zbyt wieloletnie (sam Roussel strawił dwanaście lat na napisanie niecałych sześćdziesięciu stron tekstu!). Stąd, by uniknąć nieporozumienia, przekłady te należało opatrzyć fachowym komentarzem filologicznym. Jego brak, niestety, odczuwa się bardzo silnie.
Reasumując
„Literatura na Świecie” wciąż pełni funkcję sumienia polskiego świat(k)a literackiego. I chwała jej za to! Chwała, że w dobie cenzurowania literatury współczesnej i ideologizowania dyskursu historycznoliterackiego (vide casus Jana Prokopa, o którym debatują na łamach pisma zaproszeni goście) przypomina polskim czytelnikom wielkie postaci, jak Ponge czy Roussel.
Niedoskonałości czy niedociągnięcia świadczą o jej ludzkim charakterze. O „nadludzkim” świadczy zaś to, że omawiany numer musi znaleźć się w bibliotece każdego szanującego się humanisty.
Omawiane pisma: „Literatura na Świecie”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt