Witryna Czasopism.pl

nr 24 (202)
z dnia 20 grudnia 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

ZRÓB SOBIE DOBRZE, PODZIEL SIĘ Z INNYMI

Zrób sobie dobrze


Zrobić sobie dobrze można na kilkanaście sposobów. Mniej lub bardziej obscenicznych, mniej lub bardziej publicznych. Jeśli jeszcze ktoś o tym nie wie, informuję – można sobie zrobić dobrze także przy pomocy pisma literackiego. I zanim zacznę rozpisywać się na temat tegorocznego numeru „Migotań, przejaśnień” [nr 3 (16) 2007], napiszę, jak to zrobić. Wystarczy jeden tekst w jednym piśmie, gdzie sam o sobie piszesz przyjemnie i sympatycznie – to wersja hardcorowa. Druga wersja, light, wygląda następująco: wysyłasz do pisma fragment powieści, ewentualnie redaktorzy proszą cię o przesłanie tegoż fragmentu, bo już kilkanaście stron dalej pojawi się recenzja książki, z której ów kawałek pochodzi. Proste, bardzo proste, wiadomo przecież, że recenzja będzie pozytywna – nikt przy zdrowych zmysłach nie opublikuje na swoich łamach chłamu.

Ten wstęp nie ma nic wspólnego z najnowszym numerem „Migotań, przejaśnień”. Wziąłem go z kosmosu, a wszelkie podobieństwa do tekstów z trzeciego numeru gdańskiego periodyku są całkowicie, ale to całkowicie przypadkowe.

Przyjrzyjmy się najpierw tekstowi Andrzeja Wołosiewicza Wiersz i śmierć. Oczywiście, esej związany jest z doświadczeniem śmierci w kontekście poezji. Autor przytacza wiersz Kazimierza Ratonia, a potem – własne dwa teksty (ponieważ są dość dobre, by je przytaczać w wyżej wymienionym kontekście, przytoczone przez autora musiały zostać). Na tym nie koniec. Jeden z tych tekstów zdobi okładkę książki dostępnej, jak sam autor wspomina, tylko w dobrych księgarniach. Wiadomo przecież, to, co dobre, musi być dostępne w czymś innym dobrym. Niech zapanują ogólna dobroć, radość i zabawa. Bo czy nie jest sympatycznie napisać wiersz, opublikować go w piśmie i na zakończenie napisać jeszcze o nim esej? W tym miejscu koło się zamyka, chociaż kto wie? Można jeszcze zaśpiewać ten wiersz i wydać go w formie CD, a w końcu nakręcić samemu film, na podstawie scenariusza powstałego na motywach tegoż wiersza. Och, jak przyjemnie zrobić tak samemu sobie.

OK, my tu o samych przyjemnościach, a przecież kontekst śmierci powinien przywołać nas do porządku. Tak samo jak śmiertelnie poważny fragment powieści Remigiusza Grzeli pt. Bądź moim Bogiem. Nie, nie będę się czepiał, że dialog dziewięćdziesięcioletniej piosenkarki żydowskiego pochodzenia z młodym dziennikarzem przypomina dialog dwóch dwudziestolatków, z których jeden udaje dziewięćdziesięcioletnią staruszkę, ale mu nie za bardzo wychodzi. Bo prawdę mówiąc, kto wie, w jaki sposób takie staruszki w naszych dziwnych czasach mówią? Nie uczepię się także tego, że wszystkie piosenkarki starszego pokolenia muszą być podobne do Edith Piaf lub Marleny Dietrich. Widocznie przed wojną nie było innych słynnych piosenkarek. Nie przyczepię się również do tego, że jak się okazuje, praktycznie każdy był kiedyś tajnym współpracownikiem służb bezpieczeństwa, bo zaraz też pewnie usłyszę, że w tamtych czasach współpracowali z kimś wszyscy poza dwoma osobnikami płci męskiej i bliźniaczo do siebie podobnej. Czy na dwóch stronach nie dało się napisać czegoś mniej stereotypowego i trudniejszego niż konstrukcja cepa? Ale może ten fragment powieści jest niereprezentatywny i wyrażam pochopne sądy? Bo przecież kilkanaście stron dalej Ewa Parma recenzuje inną powieść Remigiusza Grzeli pt. Bądź moim Bogiem. Pisze o niej w samych superlatywach. Przytaczając jej słowa, jest to powieść oparta na realiach i solidnej porcji wiedzy psychologicznej. Tak, to musi być inna powieść, o tym samym tytule. Ostatecznie, może tylko te dwie strony są złe, a reszta powieści już cacy. Któż to wie?


Podziel się z innymi


W jaki sposób można się dzielić? Ha, w przeróżny. Najlepiej dzielić się wiedzą, doświadczeniem, umiejętnością, nie wspominając już o dzieleniu się opłatkiem, bo jeszcze nie pora, chociaż tuż-tuż, i o dzieleniu się pieniędzmi, bo zachowanie to jest z gatunku nieprawdopodobnych.

Autorzy trzeciego numeru „Migotań, przejaśnień” dzielą się z czytelnikiem co chwilę: swoimi przemyśleniami, twórczością, światopoglądem etc. Już na pierwszej stronie otrzymujemy wiersz Heleny Raszki Serdecznie, poza tym w numerze odnajdziemy jeszcze kilka innych tekstów tej zapomnianej autorki. Dlaczego zapomnianej, zdaje się pytać Anna Jęsiak w Daleko od zgiełku. Jeśli autor jest zdolny, publikuje, wydaje X książek, czemu nie cieszy się zasłużoną popularnością? Czyżby to wina mody, a może układu i braku znajomości? Trudno na te pytania odpowiedzieć, bo problem jest na pewno głębszy i nie ogranicza się do twórczości Heleny Raszki, której zaiste warto się przyjrzeć, mimo że nie dostała Nike czy nawet nie była nominowana do Paszportów „Polityki” (że o Noblu nie wspomnę).

Smutną prawdą, jeśli to prawda, dzieli się z czytelnikami Tomasz Kaliściak w Elegijnej odmienności. Z eseju wynika, że twórczość gejowska to głównie twórczość elegijna. Przerażające jest to stwierdzenie, ale nie mnie się z nim spierać. Chyba że autor nie do końca poprawnie sformułował swe zdanie. Dodam jeszcze, że tekst Kaliściaka odnosi się do twórczości Tadeusza Olszewskiego i jego Trenów do Pawła, których próbkę odnaleźć można w „Migotaniach, przejaśnieniach”.

Z każdą następną stroną robi się coraz groźniej. Marek Krzystanek w Zdradzonych dzieciach potwora przedstawia syndrom hikikomori. Obok prezentuje się wiersze Shigeru Inamoto. Nieznającym tematu podpowiem, że hikikomori to długie izolowanie się od społeczeństwa poprzez zamykanie się w domu i kontakt jedynie przy pomocy Internetu lub telefonu. Kilkanaście stron dalej Michał Piotrowski i Piotr Czerski dyskutują o Second Life, wirtualnym życiu w dobie Internetu. Dwa powyższe teksty interesująco korelują ze sobą – hikikomori to przecież ucieczka od świata zewnętrznego, tego, co „poza pokojem”, natomiast Second Life to „inna rzeczywistość”, „nad-świat”. Nie trudno wyobrazić sobie człowieka z wyżej wymienionym syndromem, podróżującego po rozległych wirtualnych krainach. W mojej głowie pojawia się tysiąc następnych pytań, jak się to ma do tożsamości, jak to się w ogóle ma do syndromu hikikamori? Czym jest wobec tego izolowanie się od społeczeństwa, jeżeli Internet otwiera przed nami niemalże nieograniczone możliwości, związane z kontaktem międzyludzkim? Na pewno te zagadnienia są na tyle ciekawe, aby do nich wielokrotnie powracać.

Błąd sieci 614 to fragment powieści Korporacja (sic! Sądziłem, że szał korporacyjny powoli zanika, ale jednak nie) autorstwa Maxa Berrego. W tekście pojawiają się dziwnie dla mnie brzmiące nazwy, typu „outsoursowana”, mamy i „zasoby ludzkie”, i „implozję działu kredytów”. Nic nie rozumiem, dobrze, że w dziale recenzji nie ma pochlebnego tekstu na temat tej książki.

Gdzie indziej pojawia się Karol Graczyk, a raczej wywiad z nim i próbka jego twórczości poetyckiej. Nie znam tego Pana osobiście, a jedynie ze słyszenia, a raczej z rozsiewanych wszędzie maili, nie powiem – spamu, może spamieciątka, związanego z jego PKPZinem i wysyłanego do około dwustu znanych mi osób. Lubię otrzymywać spamy literackie, te o viagrze i powiększaniu penisa z reguły nie, więc się nie gniewam, rozumiem, trzeba interes (czytaj zin) rozkręcić. Wracając do wywiadu, nie wiem, czy jego bohater odpowiada na pytania na serio, czy robi sobie przysłowiowe jaja. Bo czyż dosłownie da się czytać takie kwiatki jak: „Poezja jest Bogiem – była przed nami, będzie po nas, my jesteśmy tu tylko, żeby trzymać chwilę ten płomień, lub na niego patrzeć”. A może chodzi o tę jaskinię Platona? Któż to wie. Cytujmy dalej, żeby zachęcić Państwa do wnikliwej lektury: „Buntownikiem jest cały ten peleton, który powiela każdego dnia dzień wczorajszy i czerpie wzorce. I zamyka się w szablonie, w którym chce bezpiecznie tkwić, jak zwierzę wożone siedemdziesiąt pięć lat na śmierć”. Poza tym opowiada Graczyk o społeczeństwie w letargu, atakuje poprzednią władzę i dzieli się z nami planami wydawniczymi (poetyckimi i prozatorskimi).

Poza tym w numerze wielu poetów, bardziej lub mniej znanych, dzielących się z nami swoimi twórczymi płodami. Jest i Ewa Sonnenberg, Maciek Froński, Leszek Żuliński, Piotr Bińkowski, Maciej Melecki, Lech Landecki, Nestow Sakaczbia, Mariusz Grzebalski, Wojciech Brzoska, Ryszard Częstochowski, Barbara Doniec, Michał Piotrowski. Mam nadzieję, że nikogo nie pominąłem. Jak widać w poezji dużo i ciekawie, i choćby dla niej warto sięgnąć po „Migotania, przejaśnienia”. Do tego dochodzi plakat poetycki Marzeny Orczyk z dużą fotografią autorki (jak na plakat poetycki przystało).

Ostatecznie, za te kilka złotych można kupić „Migotania, przejaśnienia”. Jak mi podpowiadała tajemnicza koleżanka, której nazwiska nie mogę przytoczyć, bo polecą mi po pensji, lepiej nie patrzeć na nie przez pryzmat robienia sobie dobrze, bo to oznaka chodzenia po najmniejszej linii oporu, za co mam zostać smacznie opieprzony pieprzem. Numer przeznaczony jest dla wielbicieli poezji, bo co tu kryć, wygrywa tym razem z prozą poezja 1:0, dla mnie, wielbiciela tekstów niepoetyckich, niestety, nie znalazło się prawie nic. Ale wybór należy do Państwa...

Marcin Bałczewski

Omawiane pisma: „Migotania, przejaśnienia”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
BO TO ZŁA KOBIETA BYŁA...
O femme fatale i innych mitach
W KRAINIE SARMATÓW
WIERCENIE W MUZEUM

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt