nr 23 (201)
z dnia 5 grudnia 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum
Fuck logic, fuck logic – śpiewała swego czasu najsłynniejsza islandzka piosenkarka, by za chwilę skonkludować: Bravo to instinct. I może to nie za mądre brać tytuł dla pisma literackiego (bo literatura, jak by nie patrzeć, to bardzo poważna sprawa) ze słów piosenki pop, ale wtedy nie chodziło chyba o żadną powagę. Zresztą za mądry też nigdy nie byłem.
Tak powstał, w 2004 roku, „Instynkt”. I choć najpierw było to pismo dość niespójne i przypadkowe, jakoś wszystko kwartał po kwartale działało, i to bez (właśnie – spójnego) programu. Jeśli więc miałbym napisać towarzyszący „Instynktowi” manifest, zawarłby się on w tych dwu słowach: Fuck logic, bo w moim odczuciu to nie spójny projekt, spójne przesłanie, jakieś tam ideowe podszycie są najważniejszymi rzeczami, jeśli chodzi o jakikolwiek projekt twórczy. Szczególnie jeśli jest to sieciowe pismo literackie, które raz się ukazuje na czas, częściej nie, grunt, że są ludzie, którzy piszą, i ci, którzy czytają. To według mnie w zupełności wystarcza.
Czy redakcję mogą współtworzyć chrześcijanin, ateista i dziewczyna czytająca przyszłość z gwiazd? Otóż mogą, i współpraca może układać się całkiem zgodnie. Bo frajda płynąca z tworzenia, jak i frajda towarzysząca odbiorowi tego, co ktoś stworzył, jest czymś ogólnoludzkim i nie ma co do tego mieszać światopoglądów czy ideologii. No cóż, przynajmniej ja nie widzę takiej potrzeby.
Zawsze zresztą miałem przeświadczenie, że ludzie za bardzo się sztuką (czy napiszemy ją przez „S” czy przez „s”) przejmują. Tworzenie hierarchii, działów, poddziałów, podpoddziałów jest rzeczą, nie przeczę, konieczną z punktu widzenia krytyków i teoretyków sztuki, tak jak dla zoologa niezbędne jest tworzenie spójnej systematyki parzydełkowców, szkarłupni czy czego tam jeszcze. Dla mnie jednak, jako przeciętnego czytacza/oglądacza/słuchacza, jest to rzecz mało przydatna. To, że potrafię z zapartym tchem słuchać IX Symfonii Brucknera, nie przeszkadzało mi nigdy wzruszać się przy Cry me a river Justina Timberlake’a.
Jednak najprzyjemniejszą rzeczą, jeśli chodzi o „Instynkt”, jest sposób pracy nad kolejnymi numerami – lub ściślej: brak wypracowanego sposobu. Przy natłoku zajęć każdego z członków niewielkiej redakcji zbieranie tekstów, ich redagowanie i tworzenie oprawy graficznej są rzeczami robionymi, wstyd się może przyznać, na ostatnią chwilę. Do końca więc nikt z nas nie wie, co z tego wyjdzie, czy wyjdzie i kiedy wyjdzie, a każdy kolejny numer jest dla nas sporą niespodzianką. I niech ś.p. William S. Burroughs będzie mi świadkiem, że zwykle nie wiem, czy jesienny „Instynkt” ukaże się jeszcze jesienią, czy już zimą, nie jest to jednak rzecz, która mocno zaprząta mi głowę.
Dla mnie ważne jest, że są autorzy (ci uznani i ci ledwie znani), którzy chcą dla nas pisać, i że są ludzie, którzy chcą nas czytać. To jest coś, co rozumie się samo przez się, nie jest więc pewnie zbyt sensowne pisanie tekstu opiewającego na czterysta czterdzieści cztery wyrazy (tyle wskazał mi przed chwilą licznik wyrazów w edytorze) o niezbyt mądrym piśmie. Ale tym też się nie będę szczególnie przejmował. Fuck logic, jak to mawiają.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt